Jak tylko zima odpuściła i zaczęłam odkurzać meble ogrodowe, inteligentnie przypomniałam sobie o spryskiwaczach.
Co prawda jakoś nigdy nie widziałam ich działających, oprócz jednego razu kiedy pan przyszedł je zamknąć na zimę, ale pomyślałam, że może warto je uruchomić.
Wzięłam się w garść i zmierzyłam z panelem, tudzież rożnymi zaworami, mimo dużego zaanagażowania ani mnie ani córce nie udało się uruchomić nawet małej fontanny. W związku z tym rozpoczęłam akcję ścigania naszego Plenipotenta, fachowca odpowiedzialnego za naprawy w naszym domu.
W międzyczasie, nie mając wielkich nadziei, że sprawa zakończy się w tym dziesięcioleciu, kupiliśmy węże ogrodowe i rozpoczęłam samodzielną akcję nawadniania gruntów.
Tygodnie mijały, ja dzielnie latałam z wężami, kwiatki kwitły i kiedy już zupełnie zapomniałam o spryskiwaczach, pewnego upalnego dnia zjawili się u mnie niezapowiedzianie panowie, sztuk dwie, oczywiście nie mówiący słowa po angielsku.
Panowie stanęli przede mną najwyraźniej oczekując zrozumienia, rozpoczęli prezentację werbalną (nic nie zrozumiałam), połączoną z bogatą gestykulacją.
Po chwili załapałam, szczęśliwie dla tych pożal się Boże poliglotów, bo inaczej staliby tak jak "durne bźdźiągwy" w upale, przed drzwiami dłużej.
Pan poodkręcał wszystko co mógł, kolega w tym czasie podtrzymywał go na duchu i zagrzewał do pracy. Postanowiłam poobserwować fachowca przy pracy, żeby na przyszłość opanować tę trudną sztuka programowania spryskiwaczy.
Fachowiec rozpoczął programowanie (kolega cały czas asystował duchowo). W tym momencie uświadomiłam sobie, że będzie ciężko, bo jak ja temu geniuszowi wytłumaczę o jakich godzinach i kiedy on to ma wszystko zaprogramować ?
Długo, długo pózniej, kiedy już bardzo bolały mnie ręce od tej rozmowy, doszliśmy do porozumienia. I kiedy myślałam, że to już koniec tych rozrywek panowie tak jakoś się ożywili i zaczęli latać po okolicy. Zrozumiałam, że zaczął się oficjalny obchód spryskiwaczy.
Jeden stał przy panelu, drugi chodził i krzyczał, a ja chodziłam za krzykaczem z czystej ciekawości co on wymyśli.
Stanęliśmy na trawniku pan dzielnie coś zakrzyknął z ziemi wysunęła się czarna rurka i zaczęła lecieć woda. Panom wyraźnie ulżyło. Kilka psikaczy pózniej pan zaczął coś do mnie mowić, wykonując przy tym dziwne gesty. W tym momencie, prawdopodobnie na skutek upału, mój mózg na chwilę się zawiesił, po chwili dość szybko się odwiesił bo oblała mnie zimna woda. Okazało się, że inteligentnie stanęłam w tak zwanej strefie rażenia.
Lekko mnie zatchnęło na skutek różnic temperatur, pan wrzasnął, kolega zakręcił wodę i panowie zamarli przerażeni, a ja ryknęłam śmiechem. Po chwili dość nieśmiało się uśmiechnęli, ale widać było, że przez chwilę do śmiechu im nie było.
Zawsze w takich chwilach zastanawiam się co ci ludzie musieli przeżyć i kogo na swej drodze spotkać, że reagują w ten sposób.
Po sprawdzeniu systemu nawadniającego, z ulgą wymalowaną na twarzach grzecznie się pożegnali. Nie wiem może się obawiali, że zadzwonię po policję i zażądam aresztowania za bezprawne oblanie mnie wodą.
Następnego dnia rano, z czystej ciekawości przywarowałam w ogrodzie i o dziwo prawie o czasie spryskiwacze się włączyły.
Nie jest to jakaś wielka fala wody i ciagle trzeba latać z wężem, bo wszystko schnie na potegę, ale zawsze coś.
I tylko uświadomiłam sobie niestety, że w amoku latania za krzykaczem, a potem na skutek zlania wodą ciągle się nie nauczyłam jak programować to cudo amerykańskiej techniki.