wtorek, 23 czerwca 2020

I co dalej Maturzystko, czyli ceremonia drive-thru

Wygląda na to, że w izolacji można zaobserwować  różne etapy. Zdezorientowanie, stres, nerwica, jeszcze większy stres, strach, mobilizacja, gigantyczny stres, niczym nie poparty entuzjazm i lekko depresyjne znużenie. Nie wiem co jest po znużeniu, bo mowiac szczerze jeszcze z niego nie wyszliśmy.
Świat się otwiera na przekór rzeczywistości, mówiąc szczerze jakoś tego nie widzę. Ostatnio tutejszy prezydent wypowiedział się, że jak przestaną robić testy to spadnie zachorowalność. Wydawał się przy tym gorącym zwolennikiem takiego rozwiązania. Wygląda na to, że w izolacji występuje jeszcze jeden etap: głupota.
Zdecydowanie łatwiej było wytrzymać to wszystko w zimie. Przy kominku wszystkie strachy wydawały się mniejsze, teraz kiedy temperatura przekracza 30 stopni wszyscy chcą jechać na wakacje. Tak, tylko, że nie ma jak i nie ma gdzie. To tyle w temacie depresyjnego znużenia.

W tak zwanym międzyczasie życie usiłuje biec swoim rytmem.
Ostatnio mieliśmy możliwość przeżyć rozdanie świadectw maturalnych. Na filmach młodzież występuje w kolorowych togach, rodzice i dziadkowie płaczą i robią zdjęcia, a na końcu młodzież rzuca w górę czapki z dzyndzelkami. Pandemia dość skutecznie zmieniła warunki, przede wszystkim nie było balu maturalnego, a rozdanie świadectw wyglądało jak zamawianie jedzenia w Macdonaldzie z samochodu, taka "ceremonia drive-thru".

Najpierw dostaliśmy pocztą togę, a parę dni potem nerwowego emaila, żeby pod żadnych pozorem jej nie prasować, bo spłonie.
Chodziłam koło tej togi dość nieufnie, była wygnieciona i nijak mi nie pasowała do ogólnego nastroju. Jako Matka Polka jak zwykle nie odpuściłam, złapałam za żelazko, ustawiłam odpowiednio i wyprasowała kreację. Mój mężuś nie odrywał ode mnie oczu, był przerażony i tylko czekał aż wszystko zacznie płonąć i będzie musiał mnie gasić. Zdecydowanie nie powinien wierzyć we wszystko co tu piszą i mówią.

Następnie moja Córka poinformowała nas, że tu jest zwyczaj strojenia samochodów i wypisywania specjalnymi markerami na szybach różnych sloganów. Na przykład: 
"Udało się, udało się idę na studia !", albo
"Gratulacje jesteś najlepszy !"
W związku z czym wypucowaliśmy samochód na błysk, a moje dziecko rozpoczęło proces artystyczny. W ramach strojenia patriotycznego walnęliśmy flagi i można powiedzieć, że byliśmy gotowi.
Dodatkowo przed domem ustawiliśmy tablicę, że tu mieszka maturzystka, a obok powiewały tematyczne balony wypełnione z helem. Od razu powiem, że pomysł tablic i baloników nie jest mój tylko taki panuje tutaj zwyczaj. Na naszej ulicy było pięcioro maturzystów i wszędzie odpowiednio powiewało.

W związku z pandemią z uroczystości był emitowany internetowy przekaz na żywo, także rodzina w Polsce również mogła się napawać. Paradoksalnie, gdyby nie wirus to nie byłoby możliwe.
W oznaczony dzień o konkretnej godzinie wyruszyliśmy przejęci i muszę przyznać, że mimo naszych obaw wszystko przebiegło nad wyraz sprawnie.
Samochody jechały specjalną trasą wyznaczoną chorągiewkami, dodatkowo grupa nieszczęśników w maseczkach koordynowała ruch, a było co koordynować, bo po odebranie świadectw przyjechało 700 maturzystów. 

W jednym samochodzie za nami jechało paru młodzieńców, którzy krzyczeli: „daliśmy radę, hura, hura, hura” i od razu nas wprowadzili w klimat.
Wyglądało to następująco, podjechaliśmy, w oznaczonym miejscu Córka musiała wysiąść, (w maseczce), potem była wywołana przez megafon po nazwisku, wtedy zdejmowała maseczkę wchodziła na podium, (trochę niższe niż normalnie), ustawiała się z dyplomem do zdjęć, w tym samym czasie my mogliśmy wszystko podziwiać  stojąc przed samochodem, potem zgarnialiśmy maturzystkę  i musieliśmy szybko odjeżdżać.
Flagi powiewały, darliśmy się wniebogłosy, atmosfera mimo okoliczności była podniosła i wzruszająca, a ponieważ władze szkolne zażyczyły sobie wcześniej nagranie z naszym nazwiskiem pani prowadząca wypowiedziała je prawie bezbłędnie. 
Co obiektywnie mówiąc nie było łatwe i tutaj wzruszenie mnie dopadło dodatkowo, nie ukrywam.

I tak moja Córka, skończyła amerykańskie liceum, zdała maturę i została przyjęta na studia w tym dzikim kraju.
A jak to wszystko będzie wyglądać po wakacjach czas pokaże, przecież kiedyś musi być normalnie.






poniedziałek, 8 czerwca 2020

Cienie izolacji, czyli wycie na przedmieściach

Godzina policyjna, zamieszki na ulicach, braki i wydzielanie artykułów spożywczych w sklepach, zamknięte granice. To nie jest opis stanu wojennego z czasów mojego dzieciństwa, tylko nasza codzienność, tzw. "amerykański sen". Chciałam to mam.
Jeżeli dodamy do tego pandemię faktycznie, jak niektórzy twierdzą, brakuje już tylko meteorytu, który spadnie na ziemię.
I jak w tym wszystkim zachować pogodę ducha, kiedy duch sam podupada ?
Mimo wszystko staram się jak mogę, żeby duch optymizmu w naszym małym stadku radośnie powiewał. 
Obowiązkowo wiecznie uśmiechnięta Matka Polka, cała ja.


Ostatnio w ramach podsumowań blasków i cieni izolacji, dyskutowaliśmy z naszymi dziećmi, co się komu podoba a co nie, bo a nuż można coś ulepszyć.
Okazało się, że Juniorowi podoba się wszystko oprócz tego, że nie może sprowadzać bandy kolegów do domu, co ciekawe mnie osobiście ten aspekt izolacji akurat bardzo przypasował. Córce, nie podoba się, że sklepy i granice są zamknięte i że nie możemy lecieć do Polski, a mojemu Mężowi za to podoba się wszystko, tylko pozazdrościć podejścia do życia.
Wygląda na to, że jego duch trzyma się nieźle.
Ogólnie nie mam nic przeciwko izolacji, żebyśmy tylko zdrowi byli, ale tęsknię za naszym morzem i oderwaniem się od rzeczywistości, a na to jak na razie szans nie ma. 
W związku z czym mój duch jest już mocno znużony,  a ja trwam w zawieszeniu, tylko od tego bujania mam już mdłości.


Mamy szczęście, że u nas zamieszki przybrały formę, raczej pokojowych demonstracji i nikt do nikogo nie strzela, (jeszcze). Sama nie wierzę, że tak napisałam. 
Podejrzewam, że wkrótce powstanie wiele prac doktorskich opisujących zachowanie ludzi, kiedy po kawałku odbiera im się wolność. 
Myślę, że reagujemy podobnie jak szczury.
Ponieważ ludzie są w stanie zaadaptować się do każdych warunków, po pewnym czasie zaczynają się cieszyć z rzeczy, które wcześniej uważali za oczywiste.
Tylko u nas zamiast ekstra kawałka sera występuje na przykład papier toaletowy.

Wiele razy pisałam o rasizmie w Stanach więc teraz sobie odpuszczę, bo i bez tego jest ciężko. To co się teraz dzieje nie jest szokiem, ani niczym niezwykłym niestety. Bez względu na to jak to brzmi, USA to nie jest kraj dla biednych, kolorowych ludzi, nie jestem nawet pewna czy jest to dobre miejsce dla zamożnych kolorowych.

Między innymi dlatego tak ciężko mi się teraz pisze. Jak sobie pomyślę, że znowu żyję w kraju, gdzie obowiązuje godzina policyjna, to chce mi się wyć.

Pozostając w temacie wycia, pierwsze rygory izolacji zaczęły łamać dzieci. Wykoncypowały sobie cwaniaczki, że bedą szaleć na dworze z zachowaniem bezpiecznego dystansu. W praktyce ten dystans im się mocno skrócił, ale rodzice zdecydowali się twardo ten fakt ignorować. 
Oni też już zdaje się ledwo ciągną.
W związku z tym sielska cisza izolacji została bezpowrotnie zakłócona. Ostatnio napisała do mnie sąsiadka, że jak to miło, że dzieci, w tym oczywiście mój syn tak ładnie się wydzierają pod oknami. Wyglądało na to, że między słowami usiłowała mi przemycić sugestię, żebym zakneblowała Juniora. Już się rozpędziłam i lecę z kneblem domowej roboty. Po prawie trzech latach mam już swoje, sprawdzone metody skutecznego pacyfikowania egzaltowanych sąsiadek, (bez użycia knebli).

Z bardziej neutralnych tematów, nasza Kotka skończyła pierwszy rok życia. Obyło się bez imprezy. Mój mąż po przestudiowaniu literatury fachowej uszczęśliwił wszystkich stwierdzeniem, że nasz kociak według znawców tematu nie jest jeszcze dorosły i powinien jeść ciągle puszki dla maluchów. Rozbawił mnie tym do łez, bo nasza Kotka już od dłuższego czasu całą, sobą pokazywała, że ma już po wąsy tego jedzenia i rozpoczęła strajk głodowy.
Mężuś po męsku stwierdził, że jak zgłodnieje to zje. Z wielkim zainteresowaniem oglądałam te zapasy. W starciu mąż versus kociak, obstawiałam zwycięstwo futrzaka. Szanowny małżonek wytrzymał jeden dzień i pognał do sklepu, wrócił obładowany różnymi puszkami i teraz Puchatość przeprowadza degustacje.
A w naszym ogrodzie na przekór wszystkiemu życie tętni i jak patrzę na te zwierzaki to jakoś mi się robi lżej na duszy. Może jakoś to będzie.

Córka mi właśnie powiedziała, że w stronę Ziemi leci meteoryt, nie zaryzykuję stwierdzenia, że teraz to brakuje tylko dinozaurów.