środa, 9 maja 2018

Mały wstrząs kulturowy, czyli nie ma to jak sąsiedzkie kontakty

Miałam możliwość znowu zderzyć się z tak zwaną różnicą kulturową. Zderzenie pozostawiło mnie lekko poobijaną emocjonalnie (na szczęście obyło się bez przemocy fizycznej).

Wszystko zaczęło się niewinnie, do drzwi zadzwoniły dzieci, chłopcy sztuk 3 w wieku mojego syna (sąsiedzi). 
Najpierw go wyciągnęli na dwór, a po 10 minutach wszyscy się wmeldowali do nas, konkretnie do piwnicy, gdzie syn ma swoją męską jaskinię z xboxem. 

Przyzwyczajona do takich sytuacji w Polsce, gdzie koledzy regularnie się przewijali przez nasz dom, przytomnie upewniłam się, że ich rodzice nie mają nic przeciwko i dałam pozwolenie na zabawę. Po chwili rozległy się odgłosy uszczęśliwionych chłopaków podczas demolowania piwnicy.

Usiadłam sobie z książką, dzieci w harmonii szalały na dole, pełna sielanka. Po upływie pięciu minut błogostan się skończył. Pojawiła się mama dwójki chłopców, oczywiście z psem. Cała w pretensjach, złagodzonych oczywiście polityczną poprawnością. 

Okazało się, że huncwoty jej nie poinformowały gdzie znikają. Moje dziecko sprawę wyjaśniło, pani zgarnęła dzieciaki, uzgodniła ze mną, że następnym razem mam ich nie wpuszczać do domu bo mają się bawić na dworze, ze względu na ładną pogodę (bujać to my).

I niby wszystko pięknie i całkowicie ją rozumiem, sama byłabym zła gdyby dzieci zniknęły mi z horyzontu bez informacji, ale jak się okazało sprawa miała drugie dno.

Ponieważ chwilkę trwało zanim dzieciaki się zorganizowały do wyjścia, udało mi się zamienić z sąsiadką parę zdań. Spotykamy się prawie codziennie pod szkołą, ostatnio widziałam ją jak zadawała szyku na niezapomnianym przyjęciu Kentucky Derby, a jednak zdecydowanie nie chciała żeby jej dzieci wchodziły do obcego (w tym wypadku mojego) domu. 

I tu znowu ją rozumiem, ale nie do końca. Uliczka, przy której stoi nasz dom, jest spokojna, aż do możliwości wpadnięcia w śpiączkę, jaki tu musi panować ruch skoro po ulicy regularnie chodzą jelenie ? Wszyscy się znają, słyszałam, że nawet nie zamykają domów, a ewentualne systemy alarmowe są tylko pro forma.

W każdym domu są dzieci, rodzice znają się z widzenia, a jednak widać było jak bardzo wytrąciło ją z równowagi spontaniczne zachowanie chłopców. Dla mnie ich zachowanie było pierwszym, normalnym odruchem jaki zaobserwowałam u dzieciaków z sąsiedztwa, dla niej był to prawie kryminał z gatunku dreszczowców. 

Wizyty domowe należy tutaj planować z wyprzedzeniem, po uzgodnieniach, potwierdzeniach itd. I miałoby to dla mnie sens, gdyby chodziło o wizyty dorosłych lub kilkugodzinne zabawy związane z koniecznością dowiezienia uczestników spotkania, a nie krótki wypad do kolegi ze szkoły, który mieszka trzy domy dalej.

Oczywiście wśród wzajemnych uprzejmości uzgodniłyśmy, że dopóki jest ładna pogoda mam trzymać dzieci na dworze, ona rownież będzie się do tej reguły stosować. 

I tu chcąc sprawdzić moją teorię, że coś tu zdecydowanie śmierdzi zasugerowałam, że może pograją sobie jak będzie padać (zapowiadają opady w tym tygodniu), Pańcia zesztywniała. To tyle jeżeli chodzi o stosunki międzyludzkie. 

W charakterze ostatecznego dobicia sąsiadka przeprosiła mnie kilka razy, że taka okropna sytuacja miała miejsce. Zachowywała się jakbym wpuściła do domu Hunów pod wodzą Atylli, a nie grupkę sympatycznych dzieciaków.

I co ja mam począć z tymi ludźmi, a najważniejsze jak moje dzieci mają tu zdobyć przyjaciół czy kolegów, skoro takie proste rzeczy jak zabawa w domu są tutaj tak strasznie utrudnione. Wyglada na to, że jest to jedna z tych różnic kulturowych, z którą nic się nie da zrobić, tylko jak z nią żyć ?

"Toż to sziok" jak mawiał Pawlak do Kargula (kulturowy).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz