sobota, 5 maja 2018

Treści wywrotowe, czyli nierealna rzeczywistość

Przeżywam małą zapaść światopoglądową i tym razem niestety będzie raczej smutno niż wesoło.

Nie znoszę baraniego pędu, skłonność do łamania stereotypów mam zdecydowanie w genach. W czasach młodości  (durnej), walczyłam z zacięciem z kołtunami, ale teraz im jestem starsza tym bardziej mnie to męczy i ogólnie zniechęca. 

Mówiąc językiem absurdu, stanęłam  przed wyborem, którego nie ma. Jeżeli nie przerobię się na Pańcię z przedmieścia, zostaniemy "outsiderami", a jeżeli to zrobię, to po pierwsze nie spojrzę sobie już nigdy  w oczy, a po drugie i tak to nie zmieni naszej sytuacji towarzyskiej.

Brutalna prawda zaczęła do mnie docierać właściwie od samego początku, ale miałam nadzieję (wątłą), że ktoś fajny się jednak trafi. 

Podsumowując brutalnie, Amerykanie się izolują, Polaków w okolicy nie ma a inne mniejszości europejskie i latynoskie  trzymają się raczej razem. Używając slangu z czasów mojej młodości po prostu kicha.

Myślę, że mogę łatwo zaakceptować  trzymanie się na dystans, ale snobizm przekraczający wszystkie granicy (mojej wytrzymałości i dobrego smaku) oraz rożne formy dyskryminacji (rasowej i nie tylko), już nie.

Część naszych nowych znajomych i sąsiadów cierpi na skutek kompleksów (niewiadomego pochodzenia). Jedna grupa jest urażona, że nasz dom i ogród jest większy od ich, a druga najwyraźniej uważa, że mamy za mały dom i ogród, żeby się z nami kumplować.

Jedni i drudzy jakoś nie zadają sobie pytania czy ja na przykład mam dziką chęć kumplować się z nimi, bo nie mają żyrafy w ogrodzie i hipopotama w łazience.

Odprowadzam syna do szkoły, nie zatrudniam niani, podlewam sama ogród, nie wygłupiam się w legginsach i to co chyba wszystkich najbardziej wyprowadza z równowagi wyglądam na zadowoloną i nikomu niczego nie zazdroszczę. Z premedytacją i bez łamię wszystkie żałosne reguły zaściankowych księżniczek.

Ciekawa rzecz, im dłużej jestem w Stanach tym zauważam u siebie mniejsze odchyły rasistowskie. Myślałam, że będzie odwrotnie. Wychowana w systemie, który skutecznie odcinał nas od innych ras, na początku byłam ociupinkę przytłoczona tą dziką mieszanką kultur, która tworzy właściwą Amerykę. Teraz obserwuję tych ludzi codziennie i nie mogę pojąć skąd u części z nich (białej, żeby nie było wątpliwość) jest takie poczucie ważności i wyższości. 

Przykład z życia. Wracam parę dni temu ze szkoły, słoneczko świeci, ptaszki śpiewają. Codziennie po drodze spotykam te same osoby (mamy, które latają z kubkami kawy w legginsach) i nianie, przemykające jak duchy. 

Tego dnia mój syn wdał się w przyjacielską dyskusję z gromadką dzieciaków, holowanych przez sympatyczną kobietkę około czterdziestki (białą z leciuteńkim akcentem latynoskim).

Zagaiłam rozmowę o niczym, pani okazała się sympatyczna, aczkolwiek reagowała dziwnie. Zachowanie tej kobiety było mi zupełnie obce, a jednocześnie znajome, byłam totalnie skołowana.

Jak rozstawałyśmy się przed moim domem, pani wreszcie nie wytrzymała i zapytała mnie czy to jest możliwe, że ja jestem matką i tu mieszkam. Rożne dziwne pytania zadawano mi odkąd  zamieszkałam w Ameryce, ale tego jeszcze nie było. Przycisnęłam nową znajomą i zgłębiłam sprawę.

Okazało się, że najwyraźniej złamałam następną z niepisanych reguł, mianowicie rozmawiałam z nianią (bo tym była sympatyczna kobietka) jakby była człowiekiem.

I w tym momencie mnie olśniło, jej zachowanie przypominało mi zachowanie niewolnic, lub w najlepszym razie służących z ubiegłego stulecia. Obie sytuacje znane z filmów, ale nigdy z prawdziwego życia.

Tkwię w tej rzeczywistości i nie wierzę, że jest prawdziwa. Mam wielką nadzieję, że w innych rejonach Ameryki jest inaczej. Bo jak na razie to wyglada tak, że żeby zyskać tutaj szacunek, o sympatii nie wspominając, oczywiście należy być bezwarunkowo białym, co też nie załatwia problemu, bo oprócz białego koloru skory, należy posiadać dużo koloru zielonego (w portfelu), a to też jeszcze jest za mało jeżeli szacowni przodkowie nie wyżynali Indian. 

A ponieważ z tych wszystkich warunków spełniam tylko jeden, to myślę, że niestety czeka nas tutaj życie outsiderów.
Na tej naszej, szalonej emigracji brakuje mi rożnych rzeczy, ale najbardziej zwyczajnych ludzkich kontaktów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz