niedziela, 29 marca 2020

Pomysły ludzi w czasie izolacji, czyli kiedy rozsądek daje sobie wolne

Jestem na książkowym haju. Nie mam wyjścia, muszę, bo jak zaczynam sprawdzać doniesienia ze świata, to moje serce odmawia posłuszeństwa, a mózg produkuje takie sny, że dziękuje bardzo.
W związku z czym czytam, unikając konsekwentnie thrillerów medycznych, a wieczorkami kontynuujemy rodzinne seanse filmowe. 
Postawiliśmy z mężem ambitnie na różnorodność. 
Z lekkim rozrzewnieniem postanowiliśmy zaprezentować naszej młodzieży "Szklaną Pułapkę", żeby dzieciaki zobaczyły jak Bruce Willis wyglądał z włosami. 
Dopuszczaliśmy możliwość, że sensacja z czasów, kiedy jeszcze nie było komórek, rozczaruje nasze potomstwo, tymczasem dzieci zaskoczyły nas zupełnie i zapałały miłością do filmu. 
A ponieważ Bruce Willis wyprodukował pięć części kultowej "pułapki", musieliśmy oczywiście obejrzeć wszystkie. 
Potem zaryzykowaliśmy "Forresta Gumpa", który również okazał się sukcesem i mocno po całości, czterogodzinnego "Ben Hura", (wersja z Charltonem Hestonem). I tu już całkiem padłam z wrażenia, bo Junior nie tylko zachwycił się "Forrestem, Gumpem", ale również "Ben Hurem".
Wzruszyłam się, wśród tych, wszystkich komputerowych śmieci zobaczyłam dla niego światełko w tunelu.

Jednym słowem staramy się jak możemy, żeby nasze dzieciaki, a zwłaszcza niepełnoletni Junior jakoś przeżyły izolację bez traumy na całe życie, bo Córka z racji niedawno osiągniętej pełnoletności dysponuje zaporowymi siłami psychicznymi.

Sąsiedzi również się starają i regularnie wyprowadzają na długie spacery z małym truchcikiem dzieciaki i pieski, (jak pada w płaszczykach przeciwdeszczowych, pieski nie dzieci).
A ostatnio tatuś dał dzieciakowi poprowadzić malutką koparkę. I to nie jest żadna konfabulacja. Na przeciwko nas cały czas trwają, (teraz trochę wolniej), prace budowlane i powstaje pałac średnich rozmiarów. To, że na skutek znacznego zwiększenia metrażu, praktycznie nie będzie ogrodu nikomu zdaje się nie przeszkadzać.
Chwilowo w charakterze mikro ogródka występują zwały ziemi, które są pomału niwelowane przez koparkę. I właśnie to śmieszne małe urządzenie ostatnio prowadziło znudzone najwyraźniej dziecko, a tatuś dyndał z boku. Miał szczęście desperat, że tylko my to obserwowaliśmy, (z wielkim zainteresowaniem), bo w innym przypadku miałby na głowie policję, straż pożarną i opiekę społeczną. 
Wygląda na to, że osiedlowy monitoring chwilowo miał przerwę, albo wszyscy bali się zareagować, żeby nie spotkać innej jednostki ludzkiej potencjalnie zionącej wirusem.

To co dzieje się w amerykańskich szpitalach konsekwentnie przemilczę, ale nie odmówię sobie przyjemności opisania postawy obywatelskiej gubernatora Teksasu Dana Patricka.
Otóż ów pan lat 69, niewątpliwie zasłużony dla społeczeństwa, w odpowiedzi na sugestie Prezydenta Trumpa, że izolacja rujnuje amerykańską gospodarkę, publicznie wygłosił odezwę.
Stwierdził mianowicie, że w trosce o amerykańską gospodarkę i przyszłe pokolenia, izolację i ogólne "zamknięcie", należy zakończyć, a starsze pokolenie powinno się poświęcić i bez szemrania zarazić się wirusem i umrzeć, skoro inaczej się nie da.
Wręcz zaapelował do wszystkich Babć i Dziadziusiów, żeby zgłaszali się na ochotników do przyspieszonego opuszczenia, (bo gospodarka cierpi), tego łez padołu.
On sam jest również gotów bohatersko poświecić swoje życie dla tej wzniosłej idei.

Nie będę się wypowiadać o wpływie pandemii na przyszłości gospodarki na świecie, ale myślę, że jakbym miała poświęcić swoje życie znalazłabym lepszy powód, bo ten jakoś do mnie nie przemówił.
Gospodarki rozkwitały i przeżywały kryzysy, ginęły i powstawały cywilizacje, giełdy przeżywają wzloty i upadki, te wahnięcia są od zawsze wpisane w historię ludzkości.
Może byłoby warto przypomnieć tym wszystkim, którzy chcą umierać dla gospodarki, żeby raczej pomagali i żyli dla ludzi, bo to mimo wszystko jest znacznie trudniejsze.

czwartek, 26 marca 2020

Izolacja na świeżym powietrzu, czyli Kotka na łonie natury



Dzięki temu, że mieszkamy w domku, a nie w bloku, nie musimy siedzieć w przysłowiowych czterech ścianach, tylko możemy wentylować się w ogródku, oczywiście jak pogoda pozwala. Dzisiaj pozwoliła, zrobiłam więc mały rekonesans swoich włości. 
Moje jabłonki jeszcze śpią, za to rozbuchało się pięknie drzewo na czerwono.
Podczas inspekcji, tudzież szorowania paśnika dla jeleni,  zauważyłam, że z jednej strony rozwaliło nam się ogrodzenie i praktycznie możemy założyć komunę z sąsiadami. 
Za sąsiadami nie przepadam, życia "za komuny" już doświadczyłam w związku z czym zdecydowałam się prawie jak Pawlak naprawić płot.


W tym celu zadzwoniłam do Plenipotenta. Najpierw przeżyłam szok, że odebrał, a potem jeszcze większy jak po 20 minutach przyjechał. Widocznie widmo wirusa wyzwoliło w nim zwyczajne, ludzkie odruchy, albo był w szoku.
Bardzo szybko dogadaliśmy się w sprawie naprawy ogrodzenia, niestety ambitny fachowiec zauważył dziurę w płocie z drugiej strony. Trzy razy mu tłumaczyłam, że tej wyjątkowej dziury ma nie ruszać bo zamknie mi naturalną furtkę dla jeleni. 
Nie wiem czy zrozumiał, ale jak przyjedzie naprawiać płot, to będę go na wszelki wypadek pilnować.
Jego pytanie, czy ja naprawdę chcę mieć w ogrodzie jelenie brzmiało tak, jak bym miała ochotę, żeby wśród krzaczków radośnie pląsały mi krwiożercze bestie rodem z horroru, a nie piękne, majestatyczne zwierzęta.
Plenipotent szcześliwie się oddalił, a ja podyktowałam córce, ze względu na jej piękny charakter pisma, list do sąsiadów, że będziemy naprawiać płot i żeby nie wzywali policji, ewentualnie, żeby nie strzelali, (to tak oczywiście między słowami).

Następnie usiadłam sobie na słoneczku i rozpoczęłam część izolacji na świeżym powietrzu, wychodząc z założenia, że po pierwsze słońce wypala wirusy i inne świństwa, a po drugie poprawia humor.
A prawda jest taka, że ma sporo do poprawiania, bo wygląda na to, że dość nieszczególnie wybraliśmy sobie miejsce do życia podczas pandemii.
Ale skupmy się na przyjemniejszych rzeczach.

Zawsze pilnujemy, żeby nasza Kotka nie prysnęła z domu, ale dzisiaj zaszalałam i zostawiłam jej otwarte drzwi, ciekawa czy odważy się na przygodę życia. Odważyła się i to dość szybko. 
Cała była w ekscytacji, wręcz nie wiedziała co ze sobą robić, trawka, słoneczko, cienie, wiaterek, a jak przyleciał czerwony, śliczny kardynał to o mało nie padła z wrażenia.
Niestety po zakończeniu procesu wietrzenia trzeba ją było wnieść do domu, bo jakoś jej się kierunki nie zgadzały i miała problemy z powrotem, ale na szczęście nigdzie nie chciała uciekać.
W domu dotleniona padła na dywan i jak dziecko usnęła w sekundę.
Mamy dla niej specjalną smycz z szeleczkami, ale nie chce w niej chodzić, tylko się od razu kładzie, wiec dlatego dzisiaj puściłam ją po raz pierwszy luzem.
Jak nam wejdzie na drzewo, żeby się zaprzyjaźniać z wiewiórkami wezwiemy straż pożarną, przynajmniej bedą miały chłopaki zajęcie, a biedni, odizolowani sąsiedzi rozrywkę.






wtorek, 24 marca 2020

Wiosenna eksplozja, czyli izolacja w kolorze

Natura w odróżnieniu od ludzi nic sobie nie robi z pandemii. Wiosna z małymi oporami, (opady śniegu i przymrozki od czasu do czasu), zaczyna się rozkręcać i dekorować okolicę.
Mimo pięknych kwiatków dookoła naszego domu i sąsiadów, (oryginalne zdjęcia w załączeniu), zdecydowaliśmy się zamówić następną partię drzewa, bo wiosenne porywy wiosennymi porywami, ale średnia temperatura w nocy Celsjusza jakoś specjalnie nie nastraja do szaleństw na golasa. No i dodatkowo wiadomo, że nic tak nie poprawia nastroju w ciężkich czasach jak ogień w kominku, gorąca herbatka i widok dzieciaków z kotem w pozycji horyzontalnej.


Decyzją odgórną szkoły pozostaną zamknięte conajmniej do 20 kwietnia, w związku z czym nauczanie na odległość trwa. Na ogół nie mamy z tym problemów, bo dzieci amerykańskie na wejście dostają ze szkoły laptopy i są przyzwyczajone do tej formy komunikacji z ciałem pedagogicznym.
W związku z tym nie ma walk o sprzęt komputerowy, a sam system jakoś specjalnie się nie różni od standardowych pracy domowych. Dzisiaj jednak Junior miał za zadanie stworzyć dzieło sztuki z kamieni i trawy i oczywiście wysłać zdjęcie owego dzieła do nauczyciela.

Dużo dobrych rzeczy mogłabym powiedzieć o moim synu, ale zacięcie artystyczne niestety zupełnie do nich nie należy.
W efekcie powstało dzieło, które pilnie wymagało interwencji, może nie siły wyższej, ale niewątpliwie kogoś kto ma pojęcie co z tym fantem robić. Jako inteligentni rodzice oddelegowaliśmy córkę do przeprowadzenia specjalistycznej kontroli owych działań artystycznych na świeżym powietrzu. Projekt został zakończony sukcesem i obfotografowany, ciekawe tylko jak my sobie poradzimy z takimi wyzwaniami za rok jak nasza Córka pryśnie studiować.

Podobnie jak w Polsce wyjść z domu można tylko za potrzebą, (spożywczą), parki i plaże też zostały zamknięte, a policja stoi i ściga buntowników.
W efekcie mój biedny mąż pozbawiony siłowni, gdzie dzielnie odreagowywał stresy w desperacji biega po okolicy, córka tańczy zumbę on line, syn plotkuje z kolegami również on line, a ja przeczytałam już kilkanaście książek.

Nie chcąc ryzykować niepotrzebnie zdecydowaliśmy się zrobić zakupy przez internet, okazało się, że musimy czekać około tygodnia na realizację i za dwa dni okaże się co i czy cokolwiek dostaniemy, emocje rosną z każdym dniem, prawie jak za komuny, ciekawe "co rzucą".
Oprócz sklepów spożywczych i aptek mój mąż znalazł jeszcze jedne miejsce, które nie zamknęło swych podwoi przed klientami, mianowicie fryzjer i spa dla psów.
Najwyraźniej właścicielom zależy, żeby ich psy prezentowały się elegancko na ich pogrzebach.



















sobota, 21 marca 2020

Pomidorowa jest dobra na wszystko, czyli izolacja

Pandemia, panika i przerażenie ogarnęło świat. Zabrzmiało to jak początek średnio ambitnego filmu katastroficznego z wieloma literami "p" w tytule. 
Parę miesięcy temu taka sytuacja byłaby mniej więcej tak samo prawdopodobna jak, informacja o lądowaniu kosmitów na Moście Świętokrzyskim w Warszawie. 
Przybysze z obcej planety nie zdecydowali się na wizytę, za to niewidoczny gołym okiem wirus, (bo wirusy tak mają), zatrząsł światem.
Nie będę tu nikogo katować statystyką zgonów i zachorowań, te wiadomości są powszechnie wiadome, skupię się na aspekcie izolacji.

Jak wszyscy wiemy, okazało się, że izolacja jest prawdopodobnie jedynym ratunkiem dla chorującej ludzkości, zaczęliśmy więc oswajać się z tą myślą.
Jak już wspominałam we wcześniejszym poście stanowe władze dość szybko zaczęły działać. Najpierw zamknęły szkoły i biura, a potem już poleciało z górki i zostawili otwarte tylko sklepy i apteki.
I tak oto rozpoczęliśmy izolację na amerykańskim przedmieściu, można powiedzieć potrójną, z dala od rodziny i przyjaciół, Ojczyzny i całej reszty ludzkości.
Paradoksalnie nie okazało się to straszne, bo do tej pory jakoś nie prowadziliśmy ożywionego życia towarzyskiego i ta izolacja wychodziła nam tak jakoś sama.

Mąż zaczął pracować zdalnie, a dzieci uczyć się również na odległość.
Zaczęłam obserwować moje stadko z ciekawością. Co było dość łatwe do przewidzenia zwierzaki się nie zorientowały, dzieci ucieszyły z nowej metody edukacji, a mąż urządził w naszej sypialni sztab kryzysowy i zaczął organizować nasiadówki dzięki połączeniom internetowym.

A ja jak typowa Matka Polka zaczęłam się martwić. Pozostając na razie w fazie wyparcia, że coś nas dopadnie, zainteresowałam się zaopatrzeniem i wyszła trauma z mojego dzieciństwa, wpadłam mianowicie w panikę, że zabraknie nam artykułów higieny osobistej. Najbardziej przerażał mnie brak pasty do zębów i mydła. Mąż, mój bohater wybrał się na łowy, wrócił obładowany kosmetykami, a ja zaczęłam się martwić o jego zdrowie. 

Ale wracając do naszej izolacji, na pierwszy rzut oka jakoś bardzo się nie różni od stanu sprzed epidemii, wszyscy sobie siedzą w swoich domkach i latają z pieskami za potrzebą.
Przestali nas odwiedzać koledzy Juniora i chyba po raz pierwszy w życiu siedzimy w domu całą rodziną bez widocznego powodu, co jest trochę szokujące.
Stwierdziłam, że oto trafiła nam się jedyna okazja, żeby poszerzyć trochę horyzonty naszym dzieciom i wprowadziłam rodzinne wieczory klasyki filmowej przy kominku. 
Zaczęliśmy od "Skrzypka na dachu", potem "Hrabia Monte Cristo", a w przerwie jakaś bajka i "Seksmisja".
O dziwo mój projekt edukacyjny zyskał powszechne uznanie i co wieczór mamy seans kinowy.
Zaspokoiwszy potrzeby duchowe skupiłam się na potrzebach ciała i ugotowałam wielki gar zupy pomidorowej, która jak wiemy jest dobra na wszystkie nieszczęścia tego świata, (jak się kończy, na życzenie gotuję następny).
I tak pomału zaczęliśmy odnajdywać się w nowej rzeczywistości, aczkolwiek nie opuszcza nas strach, jak chyba prawie wszystkich na świecie.

A jak reagują na przymusową izolację i niebezpieczeństwo zarażenia Amerykanie ? 
Na początku oprócz braku papieru toaletowego nic się nie działo, w momencie jak zamknęli szkoły rodzice zabronili kontaktów dzieciom, w związku z czym przestałam prowadzić świetlicę dla małych sąsiadów i szczerze powiem, że nie narzekam, bo potrzebowałam małej przerwy.
Za to zauważalnie uaktywnili się tatusiowie, którym pozamykali firmy na Manhattanie i zaczęli lekko głupieć. 
Biegają w legginsach lub z pieskami, ewentualnie katują ćwiczeniami fizycznymi pociechy. Ewidentnie im jest najciężej przystosować się do życia w zamknięciu.
Przy okazji okazało się gdzie jest ten papier toaletowy, który zniknął ze sklepów, nasi sąsiedzi mają go w garażu, zdaje się, ze nie za bardzo w związku z tym mają miejsce na samochód.

Mimo, zdawać by się mogło rozsądnego podejścia do problemu pewne rzeczy pozostały bez zmian. Cały czas uparcie mnóstwo ludzi łazi w krótkich spodenkach, (średnia temperatura 6-8 stopni Celsiusza), a podczas naszego spaceru po plaży widzieliśmy dzieci na bosaka moczące nogi w wodzie i bawiące się w mokrym piasku. Miałam ochotę podejść i walnąć moją rękawiczką, (jak już ja zdejmę) w łeb rodziców, tak honorowo.

Jest jeszcze grupa ludzi, która reaguje wręcz książkowo, zaczęły się rożne oszustwa i kradzieże, jedna obok nas. 
Można powiedzieć, że prawie byłam świadkiem owego przestępstwa. Głęboka noc, czytam sobie, rodzina śpi, nagle słyszę rozmowę na zewnątrz. Echo niosło, nikt nie krzyczał, no w końcu ludziom wolno się komunikować nawet po ciemku, wróciłam do lektury. W momencie kiedy już zaczęłam przysypiać nasza okolica się rozświetliła na kolorowo. Moją pierwszą myślą było, że ktoś wezwał ambulans i wirus jednak nas dopadł na tym, wypieszczonym przedmieściu, ale niewiele mogłam zobaczyć bez wychodzenia z domu, a jakoś nie czułam takiej, palącej potrzeby.
Następnego dnia o poranku nawiedziła nas policja w osobie dziarskiego funkcjonariusza, który przepytał nas na okoliczność posiadania kamer, bo to by im bardzo pomogło w ujęciu złodziei.
Kamer niestety nie mamy, wiec jako zródło informacji okazaliśmy się beznadziejni, pan policjant zapytał jeszcze troskliwie o nasze zdrowie i odjechał
Od tego czasu mój mężuś stracił przekonanie co do sielskości naszej okolicy.
Jak dla mnie sielskość się utrzymała, trzeba tylko zamykać wszystkie drzwi na noc.

A co do izolacji, będzie dobrze, bo wszystko kiedyś się kończy i te dobre i na szczęście te złe rzeczy.



sobota, 14 marca 2020

Ciekawe czasy, czyli kiedy samotność jest jedynym ratunkiem

Ostatnio za każdym razem jak zabieram się do pisania i już prawie chcę coś "puścić", dość skutecznie hamuje mnie rzeczywistość. W efekcie wpisy czekają w kolejce, a ja w stresie trwam razem z resztą ludzkości. Wygląda bowiem na to, że dopadło nas (podwójnie), chińskie przekleństwo, "obyś żył w ciekawych czasach". 
Moja Córka, którą ze względu na młody wiek upływ lat jeszcze nie przeraża, podsumowała ostatnio początek 2020 roku następująco:

"Zaczęło się od groźby III Wojny Światowej najpierw z Koreą, potem z Iranem, wielkie pożary zaczęły pustoszyć Australię, (biedne miśki koala), a teraz mamy pandemię i realne zagrożenie zarażenia 70% populacji naszej planety okropnym wirusem, co przy jego śmiertelności ok. 2 %, oznacza, że 100 milionów ludzi przeniesie się na łono Abrahama, a dopiero mamy marzec".

I proszę jak jednym, rozbudowanym zdaniem można podsumować sytuację na świecie.
A zrobiło się strasznie i najgorsze, że raczej nie ma dokąd uciec, chociaż bilety na Karaiby podobno kosztują grosze. 
Myślę, że gdyby dzieci były młodsze, zapakowałabym moje stado i przysnęła gdzieś pod palmę.
Na razie doświadczam deja vu, czyli powtórki z wątpliwej rozrywki.
Puste półki, zamknięte granice, zakaz zgromadzeń i wszechobecny strach i panika.
Czołgów na ulicach co prawda nie ma i miejmy nadzieję, że nie będzie, ale strach o życie  smakuje podobnie mimo innego ustroju politycznego.
Nigdy nie przypuszczałam, że po latach szalejącej komercji znowu przyjdzie mi zmierzyć się z brakiem niektórych artykułów pierwszej potrzeby.

I tu wyszło na jaw jak przydatne jednak były te lata "słusznie minione".
Jeszcze zanim panika ogarnęła świat, moja Mama zarządziła zakupy w celu zorganizowania zapasów, gdyby wirus rozlazł się po Europie.
Telefonicznie zasugerowała mi podobne działania, a ja mając w pamięci kartki na żywność i papier toaletowy noszony przez wszystkich w formie naszyjników, pogoniłam męża.
Mężuś nie traktował poważnie obaw, ale jako człowiek spolegliwy posłusznie udał się na zakupy, ogłuszony tylko lekko listą. Królowała na niej  oczywiście woda, oraz mąka, cukier, makaron i ryż. Nie kupiliśmy papieru toaletowego bo po pierwsze mamy jeszcze zapas, a po drugie i tak go już nie było w sklepach. To był chyba ten pierwszy moment kiedy mój mąż przestał chichotać jak hiena. 
W sklepach oprócz tego było pusto i kulturalnie i nic nie zapowiadało paniki. W ciagu następnych dwóch dni zamknęli szkoły, zabronili przyjeżdzać do Nowego Jorku bez potrzeby, a na ukoronowanie tych rewelacji Prezydent Trump wstrzymał loty z Europy.
Następnym razem jak mężuś udał się do sklepu nie było miejsca na parkingu, a w środku  panował armagedon.

I tym sposobem siedzę w domu z moim stadem, (mężowi chichocik przeszedł jak ręką odjął), na amerykańskim przedmieściu, odcięta od świata i przerażona, bo jeżeli boję się czegoś bardziej niż podstępnego wirusa to jest to chorowanie na ówże wirus w Stanach.
Myślę, że to świetny moment na opisanie jak w tej sytuacji kryzysowej odnalazły się amerykańskie władze. I od razu rozwieję złudzenia, że Stany są swietnie przygotowane na epidemie, nie są, przynajmniej nie na tę.

Mimo ogólnego szumu informacyjnego, wszyscy zgodnie twierdzą, że Covid19 jest najgroźniejszy dla osób starszych i słabszych i wydaje się, że zaraża w duchu darwinowskim, (przeżyją tylko najsilniejsze jednostki).
Opierając się na tej wiedzy, stwierdziliśmy z mężem, że całe szczęście, że nasza Córka skończyła 18 lat i będzie mogła legalnie zaopiekować się bratem, gdyby nas wirus jednak dopadł.
Nie chcąc dodatkowo stresować potomstwa postanowiliśmy sprawdzić protokół postępowania, gdyby jednak coś się z nami zaczęło dziać. W tym celu mąż wszedł na stronę centrum kryzysowego i znalazł wskazówki amerykańskiego rządu co robić jak się jest chorym, (streszczenie poniżej).

Jeżeli jesteś zarażony wirusem Covid19, albo podejrzewasz, że jesteś zarażony przestrzegaj poniższych wskazówek, żeby nie rozprzestrzenić wirusa w swoim otoczeniu.

Zostań w domu i nigdzie nie wychodź, chyba że musisz do lekarza.
Odseparuj się od innych domowników i zwierząt.
Jak już musisz iść do lekarza to umów się wcześniej i uprzedź, że możesz być zarażony.
Noś maseczkę.
Jak kichasz i kaszlesz zakrywaj twarz i myj ręce mydłem.
Unikaj dzielenia z domownikami kubków, szklanek, talerzy, ręczników i łóżek.
Myj często ręce i dezynfekuj.
Myj i dezynfekuj powierzchnie płaskie.
Obserwuj uważnie jakie masz symptomy. Jeżeli zauważysz znaczne pogorszenie, to zanim udasz się do szpitala uprzedź o wirusie i noś maseczkę.
Zarażeni pacjenci mają pozostać w domach i izolować się tak długo jak potrzeba.

To tyle w temacie leczenia szpitalnego. Tutaj nikt nie ściąga chorych do szpitala, wszyscy mają się kurować w domu, a do szpitala jechać w ostateczności mając nadzieję, że znajdzie się dla nich miejsce, a nie znajdzie się, bo jeżeli spełnią się najgorsze prognozy miejsc będzie o trzy razy za mało. Nikt tu nie biega, żeby przeprowadzać testy na obecność wirusa, bo nie mają wystarczającej ilości testów dla wszystkich i muszą gospodarować nimi bardzo oszczędnie.
A środki do dezynfekcji zniknęły ze sklepów i aptek już ładnych parę dni temu.

Podsumowując, wygląda to następująco, trzeba się modlić, łykać coś na wzmocnienie i mieć nadzieję, że nic nas nie dopadnie, bo jak dopadnie to przynajmniej w pierwszej fazie będziemy zdani tylko na siebie.
Może ten strach, który ogarnął świat nas uratuje. Myślę, że po tym co stało się we Włoszech, ludzie zmienili swoje nastawienie do życia towarzyskiego i "niegroźnego wirusa".
Na youtubie można znaleźć filmiki jak Włosi śpiewają i grają na balkonach, żeby chociaż z daleka zobaczyć i usłyszeć innych ludzi.
Nikt nie chce umierać w samotności.