niedziela, 6 maja 2018

Kentucky Derby, czyli poszły konie po betonie

Kiedy już pogodziłam się z faktem, że zostaniemy zaproszeni do amerykańskiego domu dopiero jak dorobimy się wnuków, los zdecydował się wtrącić i zagrać nam na nosie, a jak już to zrobił to w wielkim stylu i z przytupem (końskich kopyt).

Jedna z mam, podczas galopady do szkoły zaprosiła nas na małe spotkanie towarzyskie z okazji Kentucky Derby (tylko dla dorosłych). Nie za bardzo widziałam związek spotkania przy winie z wyścigami konnymi, dodatkowo bez dzieci, ale jak to się mówi "bierzesz co dają". Gospodyni, zawsze była w stosunku do mnie serdeczna, nie przewidywałam żadnych kłopotów, postanowiliśmy zaryzykować.

Najpierw zaczęły pojawiać się samochody i zajęły całą uliczkę, ale mówiąc szczerze nie zrobiło to na mnie wrażenia, niech sobie stawiają. 

Zaczęłam zastanawiać się nad wyborem stroju, gdy moje starsze dziecko z zadumą obserwujące sytuację na zewnątrz zakomunikowało radośnie: "Mamo ja cię nie chce straszyć, ale widzę babę całą w białych koronkach". Podleciałam do okna, koronki i tiule jak byk.

W tym momencie mąż okazał lekkie zaniepokojenie, ponieważ dziecko kontynuując transmisję na żywo i najwyraźniej czerpiące z tego frajdę poinformowało tatusia, że panowie w większości są w garniturach. 

Biedny mężuś zmuszony do chodzenia w garniturze do pracy codziennie, zaczął się łamać. Stanęło na kompromisie, elegancko, ale nie dajmy się zwariować.

Jako, że imprezka odbywała się dwa domy dalej, zostawiliśmy potomstwo na gospodarstwie i spacerkiem poszliśmy się integrować. 

W swoim życiu zwiedzałam i mieszkałam w rożnych krajach (niektórych egzotycznych), w żadnym jednak nie miałam tak często uczucia, że znajduje się na planie filmowym jak w Stanach.

Dotarliśmy na przyjęcie, piękny dom z olbrzymim ogrodem i masą kłębiących się ludzi w ilości około setki. Muzyczka w tle (całe szczęście nie na żywo), uwijający się profesjonalny catering (wersja Latino) i wielki samochód z jedzeniem zaparkowany na podjeździe, stylizowany na typowe jedzenie fastfoodowe (wersja organic super lux). Jeżeli tak wyglada niezobowiązujące przyjęcie, to ciekawa jestem jak wyglada planowana gala, strach się bać.

Sprawnym okiem ogarnęłam towarzystwo pod kątem ubioru, bardzo ładnie wstrzelilśmy się w sam środek, nawet z tendencją zwyżkową. Moja sukienka chociaż prezentująca się bardzo elegancko nie dała bowiem rady przebić powiewających tiulów.

O jednej rzeczy natomiast nie pomyśleliśmy, mianowicie ponad połowa pań obecnych na przyjęciu nosiła kapelusze, z piórkami, kokardkami, duże lub małe, wszystkie dające mocno po oczach. W panice rozejrzałam się czy Królowa angielska już dotarła.

Błyskotliwie połączyłam wyścigi konne z obłędnymi kapeluszami, tylko jakoś nie mogłam znaleźć toru w ogrodzie. Uzbroiłam się w cierpliwość i rozpoczęliśmy integrację, co było o tyle wyzwaniem, że znaliśmy tylko parę osób. 

I tu okazało się jak bardzo męskie kontakty służbowe różnią się od kontaktów weekendowych. Ja w odróżnieniu od mojego męża już przywykłam do oryginalnych zachowań pań z przedmieścia. Mój biedny mąż kompletnie nie wiedział jak reagować, kiedy obcy ludzie zamiast dzieci zaczęli mu pokazywać zdjęcia i filmiki psów. Szeptem zapytał: "Mam im pokazywać zdjęcia świnek ?" Odwiodłam go przytomnie od tego zamiaru i skupiliśmy się na zadzierzganiu więzi międzyludzkich.

Gdzieś, po godzinie dopadł mnie mały, grubiutki facecik i cały podekscytowany wykrzyknął: "Już tylko dziesięć minut ! " i jak królik "W Alicji z krainy czarów" pognał dalej.
Wszyscy ruszyli do salonu (impreza odbywała się wewnątrz i na zewnątrz), gdzie królował olbrzymi telewizor.

Rozpoczęła się gonitwa, wszyscy wpadli w szał. Emocje trwały dwie minuty, koń dobiegł, wszyscy rozentuzjazmowani komentowali bieg, chlapnęłam sobie winka i pogratulowałam zwycięzcom (okazało się, że robili między sobą zakłady).

To była właśnie ta okazja do zorganizowania tej imprezy-dwie minuty transmisji telewizyjnej.

I tak oto przebiegła nasza, pierwsza wizyta w amerykańskim domu. Było bardzo sympatycznie i miło, aczkolwiek towarzyszył nam lekki wytrzeszcz. Całe szczęście, że było już ciemno i w półmroku nie rzucał się w oczy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz