piątek, 17 lutego 2023

Gucci, czyli wersja wyjątkowo emocjonalnie limitowana

 Siedziałam w małym, śmierdzącym psami boksie na podłodze i płakałam. 


Obok stał Mój Mąż (w encyklopedii pod tym hasłem powinna znajdować się definicja: osobnik z gatunku bardzo rzadko spotykanych w naturze, wymagający bezwzględnej ochrony osobistej, charakteryzujący się wielką empatią, dobrocią, anielską cierpliwością oraz bezinteresowną miłością).

Z drugiej strony znajdowała się Moja Córka (pod hasłem w mojej encyklopedii: Myszorek, wbrew nazwie osobnik rodzaju żeńskiego, niezwykle piękny, inteligentny i odważny, Cud, który wydarzył się na przekór całemu światu, najlepszy antydepresant na światowym rynku z silnymi efektami ubocznymi takimi jak miłość, szczęście i siła do przetrwania ciężkich chwil przekraczająca skalę).

Tyle w temacie osób uczestniczących w dramacie, który z założenia miał być komedią familijną. Upłynęło 25 lat od śmierci mojego psa i moje serce zadecydowało, że oto nadeszła pora, aż chciałoby się powiedzieć na Telesfora, ale w planach była raczej suczka.

Mojego poprzedniego psa czystej rasy kundelkę „Made in Poland”, wyciągnęłam dosłownie z dziury w ziemi, gdzie spędzała pierwsze chwile swojego traumatycznego dzieciństwa.
W Stanach zamiast szukać dziury postanowiłam zadziałać bardziej oficjalnie i psa nabyć droga formalną. Tym razem szczeniak Made in USA miał być ucieleśnieniem amerykańskiej drzemki.
Od razu okazało się, że po kilku dekadach i zmianie kontynentu sporo zmieniło się w psim temacie. Dowiedziałam się o mnóstwie nowych ras. Co ciekawe niektóre z nich nie są uznawane za rasy, co niestety nie oznacza, że takie psiaki są tanie. Mówiąc krótko są to bardzo drogie kundle, których twórcy mieli aspiracje i potrzebę zarabiania wielkich pieniędzy.

Ktoś wpadł na pomysł, żeby stworzyć rasę antyalergiczną, rodzinną i wyglądającą dodatkowo jak zabawka do przytulania. W efekcie zaczęto krzyżować pudle praktycznie z czym się dało od maltańczyków po labradory. Rezultat okazał się bardziej niż spektakularny, cena niestety już mniej, (oczywiście dla nabywcy).

Ogłuszona ilością możliwości, zaczęłam sprawdzać potencjalne źródła. 
Wyłoniły się cztery.

Opcja nr 1 - jechać do hodowcy, najbliżej do Pensylwanii, 5-6 godzin jazdy, (w jedną stronę).
Opcja nr 2 - schronisko, czas oczekiwania 4-6 tygodni, bo tyle trwa weryfikacja czy nadawalibyśmy się na rodzinę zastępczą, bo mogliśmy być seryjnymi zabójcami psów.
Opcja nr 3 - hodowca w naszym rejonie, ale tu okres oczekiwania był minimum 6 miesięcy, bo zamawiało się psa jeszcze zanim suka była w ciąży.
Opcja nr 4 - sklep ze szczeniakami.

Szarpana niecierpliwością i pragnieniem powiększenia rodziny o kudłatego futrzaka jak najszybciej zdecydowałam się na opcje nr 4 i tak wylądowałam na podłodze z pokiereszowanym sercem.

Nigdy chyba stwierdzenie, że telewizja kłamie nie uderzyło we mnie bardziej. Na amerykańskich filmach można często zobaczyć sklepy ze szczeniakami. Za szybą wystawową na kocyku przewalają się grubiutkie szczeniaki zaczepiając przechodniów. Psiaki są szczęśliwe, przechodzący ludzie są szczęśliwi, a w tle galopują jednorożce na tęczy.

Nie oczekiwałam bajki, ale miałam nadzieję na film familijny, zamiast tego wylądowałam w środku dokumentu z gatunku tych wstrząsających opinią publiczną.

W pierwszej chwili po wejściu do sklepu widziałam tylko szczeniaki, mniej puchate, bardziej puchate, a wszystkie śliczne i słodkie. Po chwili zaczęłam dostrzegać otoczenie.
W sklepie za szybami, w klatkach, na prętach, bez żadnych kocyków czy legowisk, leżały psy różnych ras. W większości osobno, na każdej klatce była tabliczka z informacjami dotyczącymi rasy i wieku. 
Dość szybko okazało się, że według amerykańskich standardów szczeniak liczy się od urodzenia do ukończenia pierwszego roku życia. Czyli do sklepu trafiają szczeniaki ok 6-8 tygodniowe i jeżeli ich nikt nie kupi to spędzają w klatce 10 miesięcy. Jeżeli mają szczęście to oczywiście krócej.

I tu pojawiło mi się w głowie pytanie co się dzieje z tymi psami jak skończą rok. Nie omieszkałam przycisnąć sprzedawców i wydusiłam wyjaśnienie, które mocno nadwerężyło moją psychikę. Powiem szczerze, nie wiem czy tak się dzieje we wszystkich sklepach tego rodzaju, ale w tym konkretnym po przekroczeniu daty ważności psy szły do nieba. Dodatkowo jeżeli jakiś szczeniak dwa razy wracał do sklepu w charakterze zwrotu/reklamacji, też opuszczał ten świat w przyspieszonym tempie.

Proces zakupu szczeniaka przebiegał w kilku etapach, wybierało się szczeniaka, szło się do boksu, gdzie szczeniak był dostarczany, coś jak odwiedziny w więzieniu. Potem następny szczeniak i następny, aż do momentu kiedy poczuło się tzw. „chemię” i było gotowym na zakup. Po zakupie opuszczało się sklep i nikogo więcej nie interesowało, czy ten psiak będzie zjedzony czy kochany.

Podczas pierwszych dwóch spotkań z malutkimi szczeniakami jakoś się trzymałam, potem przerwałam proces i zaczęłam oglądać psy, koncentrując się tylko na tabliczkach. I tak wylądowałam przed klatkami z dwoma najstarszymi psiakami w sklepie. Stojąc i patrząc na nie zapytałam na głos: „Dlaczego nikt was nie chciał ?” 
Na tym etapie banda sprzedawców trzymała się już ode mnie z daleka bo prawdopodobnie wyglądałam jakbym miała ochotę otworzyć wszystkie klatki, co nie było dalekie od prawdy. Zażyczyłam sobie na widzenie te dwa psy. I to właśnie z nimi siedząc na podłodze w boksie uzmysłowiłam sobie, że sytuacja mnie przerosła.

Wyszliśmy ze sklepu bez szczeniaka. Wytrzymałam mniej niż 24 godziny i wróciłam. Kupiliśmy jednego z tych psów „seniorów”, sześciomiesięczną suczkę. Okazało się, że oprócz wieku była „lekko felerna”: krzywy zgryz, szmery w sercu, koszmarne zapalenie uszu, nie myta, ani czesana przez całe swoje życie i w dodatku na skraju załamania nerwowego. 

Już od jakiegoś czasu chodziło za mną imię dla psa Gucio, wyczuwając mnie prawie telepatycznie mój Mąż podsumował sytuację, że dorobiliśmy się psa wielkości i w cenie torebki od Gucciego, (nie to żebym jakąś miała).
I tak do naszej rodziny dołączyła Gucia, wersja amerykańska Gucci.

Podsumowując, nie ma takiej siły, która by mnie zmusiła do wyjawienia ile nas kosztował ten psiak, szykowany do odstrzału. Powiem tylko, że to była niezwykle luksusowa adopcja.


SEZON 2

 Próbowałam oszukać rzeczywistość. Często ludzie żyją w złudnym przekonaniu, że jeżeli przemilczy się pewne wydarzenia, to będzie tak jakby coś nigdy nie miało miejsca. Mówiąc językiem fachowców - klasyczne wyparcie.


Półtora roku temu przerwałam nagle pisanie mojego bloga w środku długo wyczekanych, egzotycznych wakacji na pachnącej marihuaną Jamajce. 
Naiwnie myślałam, że jeżeli przeskoczę pewne wydarzenia z mojego życia to nikt się nie zorientuje i dalej będzie miło i optymistycznie. Niestety ja się orientowałam i to aż za dobrze. I tak oto stanęłam przed wyborem pisać dalej czy oficjalnie grzecznie się pożegnać. Uwielbiam chronologię i harmonię, dlatego im dłużej zwlekałam tym ciężej było mi wrócić do pisania. Pomimo tego moja Córka przez cały ten czas uparcie mnie podburzała i stosowała różne delikatne metody perswazji, żeby „pieprzyć chronologię”. 

Niniejszym więc postaram się spełnić jej prośbę i zobaczymy co mi z tego dodawania różnych przypraw wyjdzie. Trzymając się terminologii kulinarnej pomieszam trochę pieprzu, trochę bólu, dużo tęsknoty, jeszcze więcej miłości i radości, a dodatkowo poleję wszystko lukrem zrobionym z wdzięczności i nadziei. 
Tylko, że tym razem nie mogę obiecać, że zawsze będzie wesoło i czy ewentualnie ktoś nie będzie cierpiał na niestrawność po lekturze.

Ale za nim zacznę to chcę bardzo podziękować tym wszystkim Czytelnikom, którzy przez ostatnie miesiące ciągle sprawdzali czy coś napisałam. Dziękuję z głębi mojego ociupinkę poobijanego serca.

Wszyscy, którzy lubią seriale wiedzą, że jeżeli dany serial ma więcej niż jeden sezon, drugi zaczyna się albo w momencie zakończenia pierwszego i wszystko jest w miarę przewidywalne, albo człowiek ma wrażenie, że pomylił filmy bo przynajmniej na początku nie wiadomo o co chodzi, niespodzianka goni niespodziankę, a wszystko wygląda inaczej niż powinno.

Mój  drugi sezon będzie właśnie taki, trochę szalony i przynajmniej na początku, mocno przesolę chronologię wydarzeń.