środa, 28 lutego 2018

Babskie aktywności na przedmieściach, czyli popołudnie w stylu organic

Aura amerykańska zdecydowała się trochę porozpieszczać zziębniętą, kaszlącą, lekko zużytą Matkę Polkę. Podczas gdy w Polsce temperatura spada na łeb i szyję, w Stanach słoneczko świeci i temperatura przyjemnie rośnie. 
Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że śniegi j lody już nie wrócą, a na razie chwilo trwaj !

Nie wiem czy to wpływ pogody, czy przypadek, ale zaczęły się uaktywniać towarzysko mamy po sąsiedzku. Z cała pompą i paradą zostałam zaproszona na babskie spotkanie dotyczące witaminowych suplementów i kosmetyków (oczywiście super odmładzających).

Chociaż jeszcze cały czas mam problemy z ogarnięciem się w amerykańskiej strefie klimatycznej i czasowej, odłożyłam szwedzki kryminał, który pochłaniałam i dziarsko ruszyłam do sąsiadki w celu zażycia babskiej rozrywki i upiększenia się oczywiście. 

Parę miesięcy temu miałam już możliwość gościć w tym domu, aczkolwiek wtedy to było bardziej "garden party". Tym razem moglam pozachwycać się domem od środka. Określenie dom nie oddaje w pełni ogromu, który przyszło mi podziwiać. 

To było domisko, niesamowicie eleganckie, sterylnie czyste, ale totalnie nieprzytulne.
Na samym początku strzeliłam gafę, bo byłam przekonana, że oni się wyprowadzają i dlatego wokół są takie puste, zimne przestrzenie. Okazało się, że wprowadzili się 2 lata temu, zapuścili korzenie i tak się właśnie przytulnie urządzili. 
No pięknie, wybrnęłam z niezręcznej sytuacji, konfabulując że pomyliłam domy, bo faktycznie sąsiedzi z drugiej strony się wyprowadzają, ufffff jakoś poszło. 
Nikt tu nie wymaga specjalnej lotności. Dobrze, że mnie nie znają bliżej.


Na wejściu zostałam ugoszczona bardzo zdrowym, ekologicznym koktajlem. 
Jeżeli ktoś nie wie jak smakuje szpinak, ekologiczna czekolada i witaminy, zblendowane razem to naprawdę nie musi sprawdzać (smakuje dokładnie tak jak brzmi).


Najpierw skupiłam się na suplementach witaminowych. Dla dzieci żelki, dla dorosłych kapsułki, ceny zawrotne. Myślę, że biedna awitaminoza boi się uaktywnić jak widzi ile taki suplement kosztuje.

Ponieważ pomału odkrywam miejsca z dobrymi owocami i warzywami, stwierdziłam, że zdecydowanie wolę zjeść kiwi, pomarańcze i pomidorki w formie naturalnej zamiast żelkowej.

Następnie zaczęłam słuchać prelekcji dotyczącej kosmetyków produkcji amerykańskiej (bardzo ekologicznych). Pozwoliłam sobie nawet wklepać rożne kremy i żele (a co, niełatwo mnie przestraszyć). 

Panie (w sumie sztuk 10), rozpoczęły dyskusję. Porównywały swoje plamki na skórze (praktycznie niewidoczne) i rozwodziły się jaki samoopalacz jest najlepszy. Żeby nic nie palnąć golnęłam sobie trochę koktajlu organic, bo miałam ochotę zamiast samoopalacza zaproponować spacerek po plaży. Czasami lubię sprawdzone rozwiązania.

Wymiękłam trochę jak gospodyni (chudzina straszna), usiłowała sobie bezskutecznie złapać nieistniejącą fałdkę na brzuchu. Zdaje się, że wybierała się na jakieś komputerowo-laserowe odchudzające ujędrnianie. Wszystkie panie współczująco kiwały  głowami, a ja starałam się utrzymać szczękę przed opadaniem.

Po przedyskutowaniu rożnych aspektów upiększania panie usatysfakcjonowane, że każda wymaga mnóstwa zabiegów kosmetycznych, zasiadły przy wielkim stole racząc się sałatką (bliską kuzynką koktajlu niestety).

Podjadając przystawki w stylu organic chłonęłam lokalny koloryt. Oczywiście na warsztat poszła najpierw szkoła, potem dzieci. Znosiłam dzielnie te rozmowy o niczym, bo wiadomo my kobiety musimy sobie pogadać, ale kiedy panie zaczęły mnie przekonywać do zajęć z medytacji dla dzieci w wieku podstawówkowym  wymiękłam. 

Grzecznie się pożegnałam, wróciłam do mojego przytulnego domu, zrobiłam sobie herbatkę i z lubością pogrążyłam się w mrożącym krew żyłach szwedzkim kryminale, organic to jednak zdecydowanie nie mój styl.


poniedziałek, 26 lutego 2018

Jak rozbawić Pana Boga, czyli plany życiowe



Do Ojczyzny stęsknieni i spragnieni strawy zarówno duchowej jak i klasycznej dolecieliśmy szczęśliwie. Kiedy opadły emocje i każdy został solidne wyściskany i wycałowany, wyszło na jaw, że trzeba będzie mocno zweryfikować ambitne plany.

Jak się okazało Siła Wyższa miała zdecydowanie inną koncepcję dotyczącą naszych ferii zimowych.

Z wszelkiego rodzaju zaplanowanych atrakcji rozrywkowych w kraju niestety niewiele wyszło, bo powalił nas wirus, produkcji rodzimej. Udało nam się uniknąć amerykańskiej odmiany, a polegliśmy na polskiej. Cała rodzina rozłożyła się solidarnie oprócz najmłodszego potomka, który w pełni wykorzystywał czas na rożnego rodzaju interakcje towarzyskie.

Jako, że staram się być twardzielem i dawać przykład potomstwu (pewnie mnie to kiedyś zabije), ignorując grypę rozpoczęłam maraton po rożnego rodzajach lekarzach. 


Pocieszałam się myślą, że jak padnę to przynajmniej w placówce medycznej, gdzie mnie ocucą. 

Paść nie padłam, chociaż mało brakowało. Kontakty towarzyskie z konieczności zostały ograniczone do telefonicznych, także w praktyce nie miało znaczenia, że jestem obok, a nie 7 tysięcy kilometrów od domu.


Odpuszczę szczegóły chorobowe, bo wszyscy wiemy jak fajnie się choruje na grypę, zwłaszcza jak nie za bardzo można "się wyleżeć". Przeżyłam, udało mi się nawet zorganizować trochę zapasów Matki Polki i wyczyścić kilka półek w aptece.

Gdzieś między antybiotykami, syropami i gorączką zleciał nam cały pobyt. A żeby nie było za nudno przy odprawie (przez internet) okazało się, że dzieci nie mają prawa wjazdu do Stanów. O dziwo co do mnie nikt nie miał zastrzeżeń. 

Małżonek w stresie, że oto rodzina zostanie po drugie stronie "Wielkiej Wody" na nie wiadomo jak długo i że przyjdzie mu mieszkać tylko ze świniami, w desperacji ścigał wszystkie, poważne  instytucje. 


Dzięki Bogu i uprzejmości pracowników lotniska w Warszawie sprawa została wyjaśniona i wylecieliśmy o czasie, na miejscu też nikt problemów nie robił, a ulga na twarzy szanownego małżonka jak nas zobaczył w NY wręcz biła po oczach na odległość. 



Ciekawe, że dwie, małe świnki morskie potrafią tak wystraszyć dorosłego mężczyznę.

I tak oto mimo rożnego rodzaju przeszkód dotarłam ponownie do Ameryki, opuszczając samolot czułam się prawie jak zaprawiony w bojach pielgrzym, który pokonał Ocean.

Jak to mówią : "Co nas nie zabije, to nas wzmocni" (mam nadzieję).


środa, 14 lutego 2018

Powrót do Ojczyzny

Wróciłam do "Kraju Przodków" (na chwilę) ! 

Zapakowałam potomków i tym razem na skróty, bez międzylądowań wróciliśmy do kraju, na łono stęsknionej rodziny. 

Czeka nas dziki galop "po lekarzach" oraz, mam nadzieję ożywione życie towarzyskie.

Na lotnisku JFK, podczas odprawy paszportowej mój syn poinformował wszystkich gromkim głosikiem: " Wreszcie wracam do cywilizacji ! "

Mam nadzieję, że wpuszczą nas z powrotem !

piątek, 9 lutego 2018

Są takie dni, czyli gdybym była żółwiem

Jest taki rysunek Pana Mleczko (jeden z moich ulubionych),  na którym jeden żółw mówi do drugiego: "Są takie dni w życiu żółwia, że musi komuś dać w mordę", w tle leży poturbowany słoń.


Ja mam ostatnio takie dni. Problem pojawia się kiedy, albo w mordę dać nie możemy (bo na przykład nie wypada), nie mamy warunków fizycznych, albo kiedy ktoś, tak jak ja jest typem nieagresywnym fizycznie. 


Jestem zdecydowanie przeciwna rozwiązaniom siłowym, aczkolwiek czasami żałuję. Mam takie niejasne wrażenie, że czasami "siła spokoju" nie wychodzi na zdrowie. Ciekawe czy furiaci mają wrzody żołądka, jakoś nie sadzę.


Niewiele jest rzeczy, które są w stanie wyprowadzić mnie z równowagi, niestety głupota ludzka się do nich zalicza (ciekawe, że u zwierząt tego jakoś nie widać). I żeby nie było, że się czepiam jest to cecha uniwersalna i nie ma kompletnie znaczenia, rasa, kraj pochodzenia, płeć itd. 



Spotykałam głupich i mądrych ludzi w Polsce, spotykam ich i tutaj. Ostatnie dni prawem serii po prostu mocno nadwyrężyły mój wrodzony urok osobisty i ogólną słodycz. 

Przyszła do nas jedna Pani robić ankietę na temat zdrowia. Z pochodzenia Angielka, oczywiście miła i uśmiechnięta. Rozmawialiśmy sobie miło o rożnych krajach europejskich i w pewnym momencie Pańcia walnęła  pytanie : "Czy w Holandii też się mówi po polsku ?" Co można odpowiedzieć na takie pytanie ? A może raczej co można pomyśleć odpowiadając ?

W Stanach panuje epidemia grypy, z tego co mówią znajome mamy, tak wysokiej śmiertelności nie było nigdy wcześniej. Parę dni temu podawali, że zmarło ponad  60 dzieci, nie znam liczby dorosłych. Jako powód wszyscy podają mutację wirusa.

Być może, ale ja do wirusa dołożyłbym głupotę (niekoniecznie zmutowaną, wręcz w czystej formie). Mianowicie regularnie widuję dzieci chodzące do szkoły z gołymi nogami (legginsy, krótkie spodenki, tenisówki). Tutaj nie ma miejsca na zastanawianie się czy ktoś jest meteopatą, jest zimno (pioruńsko), a to są dzieci, ubrane zdecydowanie nieodpowiednio do minusowych temperatur.

Zadziwiający i dodatkowo wkurzający jest fakt, że większość rodziców jakoś dziwnie z gołymi tyłkami nie lata, wręcz przeciwnie wszyscy dbają o prawdziwie eleganckie zimowe wdzianka. 

Myślę, że mogę śmiało stwierdzić, że mój syn ma jedną z cieplejszych czapek w szkole. Na początku część mamuś elegantek usiłowała mi delikatnie zasugerować, że może jest za ciepła na tę porę roku (bo przecież mamy rozkwit lata w pełni, tylko jakoś mi ten fakt umknął, pewnie na skutek śniegu i lodu nie zauważyłam upałów). 

Posługując się formą porozumiewania pozawerbalną, rzuciłam spojrzenie z tych tzw. wiele mówiących, dyskusje się skończyły.

Jak do tej pory Uber wzbudzał we mnie same pozytywne uczucia, aczkolwiek wczoraj zostały one wystawione na ciężką próbę. 

Wracałam do domu z córką po wizycie u lekarza. 


Obiekt wielki, trudny do przeoczenia. Już jak jechałyśmy do tej przychodni okazało się, że GPS, kieruje mylnie o jedną przecznicę za wcześnie, w efekcie czego samochód stanął w ślepej uliczce. Kierowca był mocno zdezorientowany, litościwie pokazałam mu paluchem wielki budynek doskonale widoczny obok, dojechał. 



Jazda (niestety niedosłownie), zaczęła się z powrotem. Widziałam na wyswietlaczu telefonu jak kolejno samochody nr 1, 2 i 3 wjeżdżały w ślepą uliczkę, głupiały, a potem odwoływały kurs. Już przy trzecim zaczęłam dokładnie opisywać jak mają dojechać. Załapał dopiero piąty kierowca, kobieta (to tyle w temacie żartów w stylu baba za kierownicą).


Następna sytuacja z tych "ciekawych". Załatwiam jedną sprawę urzędową, tym razem dla dla odmiany trafił mi się Pan około trzydziestki, bardzo sympatyczny i rozmowny. Okazało się, że jest Włochem, rodzina w całości włoska, co roku minimum raz wszyscy do kraju pochodzenia latają, kulturę szanują, w domu posługują się językiem włoskim, jednym słowem miodzio, brakowało tylko powiewającej flagi w tle.

Przypadkiem okazało się, że znam miasto (niewielkie), z którego Pan i cała jego rodzina pochodzi, rozochociłam się, poleciałam po historii itd. Pan zaczął wyglądać jak nasza świnka (wersja Italiano), tzw. zdziwiony wytrzeszcz piwnych (a nie czarnych) oczu, nie miał zielonego pojęcia o czym mowię. Na koniec stwierdził, że sobie "wygugluje" trochę wiadomości na temat swojego własnego miasta.

Tak sobie pomyślałam, że gdybym była żółwiem to mogłabym się schować w skorupie, skoro nie mogę kogoś palnąć.

wtorek, 6 lutego 2018

A teraz przerwa na reklamę, czyli amerykańska telewizja

Od zawsze lubiłam telewizję, głownie oczywiście filmy. Jestem jeszcze tym pokoleniem, które w niedzielę czekało jak "kania dżdżu" na teleranek, oglądając wcześniej przymusowo takie uroczo rozwojowe programy jak  "W domu i zagrodzie" czy "Kwadrans rolniczy" (nie były bardzo przekonywujące, rolnikiem nie zostałam). 

No i oczywiście wszystko było biało-czarne, co dziwne nikomu to nie przeszkadzało, kolory, mówiąc poetycko, domalowywała  wyobraźnia. Nostalgicznie wzdychając, to były czasy kiedy telewizja nie zjadała czasu, więzi rodzinnych i towarzyskich, a wręcz przeciwnie była bardzo rozrywkową formą zawiązywania takowych. 

Do dziś wspominam jak oglądało się "stadnie" mecze czy kultowe seriale. A potem buuum rozbłysły kolory, (przeskakując kilka dekad), zmienił się ustrój i razem z nim telewizja. Pojawiło się setki kanałów, programów i reklam. 

Właściwie nie pamiętam, kiedy przestałam lubić oglądać telewizję, chyba wtedy kiedy stwierdziłam, że nie mam już na to ani czasu, ani zdrowia. Skupiłam się na konkretnych filmach i programach, omijając szerokim łukiem dzienniki, no bo czy ja kogoś w życiu zabiłam ? (Informacja dla tych, którzy mnie nie znają osobiście, jeszcze nie).

W Stanach rownież zamierzam utrzymywać taką postawę, aczkolwiek parę razy się złamałam. Obejrzałam kilka teleturniejów, dzienników i mnóstwo reklam oczywiście (wybrane filmy bez zmian oglądam na DVD). 

Moje pierwsze wrażenia w czasie oglądania dziennika-bezcenne, byłam przekonana, że to jest program rozrywkowy, a nie jak się okazało potem informacyjny. Dla sprawiedliwości muszę dodać, że nie był to dziennik z tych super poważnych, tylko takie wszystko w jednym, z pogodą i plotkami na deser ! Zero poważnych wiadomości co się dzieje na świecie, w polityce, o dziwo nikt nawet specjalnie nie krytykował obecnego prezydenta, pamiętam za to, że tematem przewodnim były imiona bliźniaków Beyonce. 

Powiedzmy, że byłam lekko ogłuszona poziomem. Następnie zmierzyłam się z programami rozrywkowymi, między innymi "Ellen DeGeneres - Games of games". O ile zawsze podobały mi się jej programy, w których przerabiała z dużym humorem, inteligencją i klasą celebrytów o tyle ten program rozłożył mnie totalnie na łopatki. 

Koncepcja prosta jak konstrukcja cepa. Wybrani szczęśliwcy muszą odpowiadać na bardzo proste pytania, bo jak nie to lądują w puddingu, albo spadają w coś mokrego, ewentualnie są oblewani rożnymi substancjami (niekoniecznie miłymi w smaku). 

Zwycięzca musi rozpoznać na czas ze zdjeć jak najwięcej celebrytów i wtedy oczywiście zgarnia główną pulę czyli 100 tysięcy dolarów. 

Moje dzieci pokładały się ze śmiechu, zadeklarowały jednogłośnie chęć regularnego oglądania tego arcydzieła (a ja naiwniaczka myślałam o sztukach na Broadwayu).
Ale śmiech to zdrowie niech mają. Mnie do śmiechu zdecydowanie nie było, ponieważ na przykład na pytanie: "Wymień kilka państwa afrykańskich" jedna grająca powiedziała, uwaga cytuję: "Afryka". 

I na koniec reklamy. Bloki reklamowe wyglądają tu trochę inaczej niż w Polsce, są dużo krótsze, ale za to co chwila. Rzecz gustu co jest lepsze. 

Najbardziej zaszokowały mnie reklamy prawników, którzy ogłaszają się jak sprzedawcy używanych aut. "Potrącił cię ktoś samochodem ? My spowodujemy, że rehabilitacja będzie prawdziwą przyjemnością." 
Nie wiem czy zaufałabym prawnikowi, który się w ten sposób reklamuje, podejrzewam, że wychodzi ze mnie tzw. różnica kulturowa. 

Bardzo ciekawie reklamują tu też rożnego rodzaju leki. W celu uniknięcia pozwów, przez większą część spotu reklamowego ostrzegają co się może stać strasznego jak się dany specyfik weźmie. Pod koniec człowiek jest tak wystraszony, że woli cierpieć, a żyć. 

Kończąc akcentem humorystycznym część reklam jest po prostu zabawna, na przykład panowie reklamujący preparat przeciwko zaburzeniom gastrycznymi, podskakujący i śpiewający "biegunka, biegunka", albo moja ulubiona seria reklam sklepu Lowe's. Scenka z tej ostatniej reklamy - kobietka usiłuje upchnąć w piekarniku kilka naczyń żaroodpornych, niestety bez sukcesu i w tle głos: "Ta chwila, kiedy uświadamiasz sobie, że jesteś gotowa upiec coś na obiad, ale twój piekarnik nie jest".

czwartek, 1 lutego 2018

Miłość jest tylko jedna, czyli dozwolone od lat osiemnastu

Zbliżają się Walentynki, lubię to święto, darzę wielką sympatią Świętego Walentego, zupełnie nie przeszkadza mi "czerwono-różowa" komercja, która w tym czasie zalewa sklepy. Bądźmy szczerzy konsumpcja jest ciagle obecna w naszym życiu, jej walentynkowa odmiana jest po prostu bardziej widoczna. 

W związku z tym napiszę o miłości, trochę wcześniej co prawda, ale ponieważ Amerykanie już szykują się do Wielkanocy muszę trochę podkręcić tempo.

A żeby nie było standardowo, tym razem będzie o rożnych orientacjach seksualnych. Uprzedzam z góry, bo nie każdy musi być zainteresowany tym, konkretnym tematem. 


A temat jest stary jak świat i miłość. Napisano i powiedziano już prawdopodobnie wszystko co można na ten temat. W związku z tym nie zamierzam analizować problemów tzw. "mniejszości seksualnych" (brrrr co za określenie), chcę po prostu napisać o uczuciach. 

O ile mam nadzieję, że nigdy w życiu nie okażę się rasistką, o tyle wiem na pewno, że nie jestem i nie będę homofobem. 

Chociaż tak się złożyło, że nie mam przyjaciół gejów ani lesbijek cały czas mam nadzieję, że kiedyś się to zmieni.

Nie lubię określenia "kochający inaczej", można kochać albo nie kochać, ale robi się to zawsze tak samo, obdarza się kogoś uczuciami (oczywiście rożnymi w zależności od osoby), ale ciągle miłość pozostaje miłością. 


Mam wrażenie, że w Polsce (nie mam tu na myśli parad, protestów, manifestacji itd), cały czas geje i lesbijki nie okazują sobie publicznie uczuć. Wygląda to na niepisaną zasadę, wszyscy wiedzą, że dany celebryta (lub sąsiad, na przykład) jest gejem, ale nikt go nigdy nie widzi przytulającego czy całującego (publicznie) partnera. 

W Ameryce, słynącej z tolerancji ale rownież z konserwatywnych zasad wygląda to inaczej. Byłam świadkiem kilku sytuacji, których nie jestem w stanie sobie wyobrazić w Polsce. Wszystkie pozostawiły po sobie wspomnienie, z rodzaju tych których nie chcę zapomnieć, bo dopóki ludzie są w stanie obdarzać się miłością, bez względu na płeć jest jeszcze nadzieja dla tego świata.

Pierwsza sytuacja miała miejsce w Nowym Jorku w Parku Bryant'a, który jest jednym, z moich ulubionych miejsc w Wielkim Jabłku. 

Wyglada jak miniaturka Central Parku, mały kwadracik zieleni otoczony olbrzymimi wieżowcami, oaza spokoju w oceanie dźwięków wielkiej metropolii. Praktycznie o każdej porze roku ludzie lubią tam przesiadywać, spotykać się z przyjaciółmi, jak jest ciepło leżeć na trawie zajadać kanapki i patrzeć w niebo.

Właśnie tam byłam świadkiem jak dwóch młodych chłopaków leżało sobie na trawie, jakieś dwa metry ode mnie trzymając się za ręce i co jakiś czas, jak to się ładnie kiedyś mówiło "kradło sobie całusy". Obaj byli młodzi, przystojni i tak ewidentne w sobie zakochani, że nie miało (przynajmniej dla mnie) żadnego znaczenia, że byli tej samej płci. Patrząc na nich czułam się po prostu dobrze. Kiedyś spotkałam się z określeniem "ogrzać się miłością", wtedy w tym parku, w kraju, którego jeszcze nie znam i nie rozumiem, pojęłam jak to mówią "co poeta miał na myśli".

Druga sytuacja, dla odmiany miała miejsce w nieco mniej romantycznym miejscu, mianowicie damskiej toalecie. Byliśmy całą rodziną w jakiejś knajpce i natura pognała mnie do wspomnianej toalety. 

W środku stało kilka oczekujących pań, wszystkie nastawione bardzo pozytywnie do świata, energicznie się upiększały. Jedna z nich w wieku około 55 lat poprawiała sobie włosy przed lustrem. Wygladała jak zwyczajna, sympatyczna babka, lekko siwiejąca i normalnie pewnie nie zwróciłabym na nią uwagi, gdyby nie poinformowała mnie, że kabina jest zajęta przez jej dziewczynę. Powiem szczerze, że taka otwarta deklaracja zrobiła na mnie wrażenie (nawet biorąc pod uwagę okolicę niekoniecznie idealną do romantycznych wyznań). 

Byłam strasznie ciekawa jak wygląda jej partnerka, dopuszczałam też myśl, że może chodziło jej o przyjaciółkę, a ja ją źle zrozumiałam. Z kabiny wyszła pani, też około pięćdziesiątki i zdecydowanie to była partnerka, a nie kumpelka. Zdaje się, że źle się poczuła. Widoczne uczucie i troska, jaką okazywały sobie te dwie kobiety było wręcz namacalne. Myślę, że jeżeli chodzi o kobiety to publiczne okazywanie uczuć nie robi takiego wrażenia jak w przypadku mężczyzn, bo przyzwyczailiśmy się, że przedstawicielki płci pięknej rzucają się sobie na szyję, często przytulają itd. (kwestia kulturowa). Pomimo tego było coś niezwykle silnego między tymi kobietami, więź, nie każdy niestety ma takie szczęście, żeby odnaleźć w życiu taką prawdziwą "drugą połówkę". Literka opisująca chromosom jest w tym momencie kompletnie niesistotna.

Trzecia i ostatnia sytuacja, wydarzyła się w sklepie Target. Wszyscy energicznie popychali wyładowane wózki, taki mały szał zakupowy. Tym razem koło mnie znalazło się dwóch panów, wiek około 45  lat (mniej więcej), zadbanych i męskich, całkowicie przeczących stereotypom filmowym. W pewnym momencie jeden drugiego złapał w pół i pocałował w szyję. Mieli biedacy pecha, bo nie zauważyli mojej córki, która z zainteresowaniem obserwowała głośnego całusa. Panowie się zawstydzili, moja córka walnęła im 100 watowy uśmiech i poleciała dalej napełniać wózek. 

Panowie zostali sami na placu boju, nie wiedząc, że ja jestem matką tzw. naocznego świadka. Sumitowali się biedacy, że nie powinni się tak zachować itd. Obawiali się, że mogli spowodować traumę u nastolatki. Aż żal było patrzeć jak się zdenerwowali. Miałam ochotę im powiedzieć, że nie jest łatwo zawstydzić współczesne nastolatki, a od niektórych pewnie mogliby się niestety wielu rzeczy nauczyć, ale prawdopodobnie byłoby im jeszcze bardziej wstyd. Jak myśleli, że nikt ich nie widzi, przytulili się do siebie w celu dodania sobie tzw. ducha. I znowu wywołało to u mnie same pozytywne odczucia. 

Trzy kompletnie rożne pary, każda zdecydowanie nie spełniała wymogów "podstawowej komórki społecznej", przynajmniej w klasycznym rozumieniu tego słowa, a jednak patrząc na nich widziałam więcej prawdziwego uczucia niż u wielu otaczających mnie klasycznych rodzin.

Przyjmujemy pewne rzeczy za pewnik, zupełnie niesłusznie, całe życie pragniemy i szukamy miłości, często gdy szczęśliwcom udaje się ją znaleźć, brak tolerancji lub szara rutyna podstępnie pomału niszczy to co powinno być dla nas najważniejsze.

Mówi się, że jest wiele rodzajów miłości, ale ja osobiście uważam, że miłość jest jedna, pochodzi z tego samego źrodła, serca, duszy, czy jak ktoś woli mózgu (razem z całą jego chemią), dopiero potem, gdzieś po drodze odpowiednio zmienia się w zależności kogo nią obdarzamy. 
Dopóki kogoś kochamy żyjemy naprawdę, a nie wegetujemy, a jeżeli chodzi o miłość nazwijmy ją partnerską, płeć naprawdę nie ma żadnego znaczenia.