czwartek, 23 września 2021

Jamajka, czyli kolor czarny

Jamajczycy są czarnoskórzy, wszyscy, podkreślam to na wypadek, gdyby ktoś mający problem z rasizmem wybrał się tam na urlop. W takim wypadku zdecydowanie nie polecam. 

Dodatkowo, z powodu pandemii i ogólnych trudności w przemieszczaniu się, życie na Jamajce, tak jak wszędzie uległo zmianie. 
Oczywiście zostało reagge, dredy, rum, marihuana i ten nieuchwytny klimat ogólnego rozluźnienia, ale za to pojawiła się godzina policyjna, zakaz zgromadzeń, obsesyjne mierzenie temperatury przy każdym wejściu do hotelu, (nawet po kilkuminutowej nieobecności), noszenie maseczek praktycznie wszędzie poza hotelem i cała reszta wątpliwych covidowych rozrywek.
Godzina policyjna w ciągu tygodnia obowiązywała od 20-tej, natomiast w weekend i w czasie święta narodowego od 14-15-tej. Czyli szok. W związku z tym obsługa hotelowa stawała na głowie, żeby nikt się nie nudził. Wyglądało to tak, że na zewnątrz była godzina policyjna, a w środku imprezka, a nawet pięć równoległych, bo w każdym hotelu coś się działo i można było się między nimi dowolnie przemieszczać.

Nasz hotel otworzył swoje podwoje po roku przerwy dla wszystkich chętnych, aczkolwiek ze względów bezpieczeństwa tylko pewna część pomieszczeń była zajęta, co miało swoje dobre strony, bo nigdzie nie było tłumów, ani w restauracjach, ani na basenach.
A jak już były małe tłumy to czarnoskóre. Przez pierwszy tydzień naszego pobytu oprócz nas były może trzy inne białe rodziny, w drugim tygodniu trochę więcej, ale ciągle większość stanowili tubylcy, ewentualnie Afroamerykanie. W efekcie Junior szalał w wodzie z kumplami nie  tylko sporo większymi, ale również czarnymi. Jak go szukałam, wystarczyło znaleźć jedynego białego blondaska unoszącego się na wodzie jak spławik.
Dzięki temu poznałam wielu Jamajczyków i ponownie na własnej skórze przekonałam się, że fajnie być Polką i że Amerykanie nie wzbudzają u wszystkich pozytywnych uczuć. 

Po kilku dniach znali nas wszyscy z obsługi hotelowej. W drugą stronę nie było tak łatwo bo maseczki utrudniały sprawę, ale jakoś sobie radziliśmy.
Zauważyłam, że generalnie Jamajczycy, albo są wysocy i smukli, albo niscy i puszyści, i to tyczy się zarówno mężczyzn jak i kobiet. Niektóre kelnerki wyglądały jakby urwały się z wybiegu, nawet maseczki nie były w stanie zasłonić ich urody. 
A ponieważ zameldowaliśmy się na Jamajce na dwa tygodnie, co stanowiło wyjątek, bo na ogół wszyscy tam przyjeżdżali na tydzień, to nie tylko byliśmy rozpoznawani, ale obsługa pamiętała nasze imiona, zwłaszcza naszych dzieciaków.

Dzięki temu pewnego dnia na basenie odnalazła nas biała kobieta, co samo w sobie było już dość zaskakujące, a niespodziankę stulecia przeżyłam, kiedy się do mnie odezwała po polsku.
I tak oto na Jamajce, w środku pandemii zakumplowałam się z Polką mieszkającą na stałe w Stanach i mam szczerą nadzieję, że będzie to początek wspaniałej przyjaźni.
A odnalazła mnie dlatego, że obsługa ją poinformowała, że jedyna, biała kobieta, która obsesyjnie się moczy w morzu i w basenie, szczęśliwa jak prosie w deszcz, jest również z Polski.

Turystyka stanowi główne źródło utrzymania na Jamajce, dlatego można powiedzieć, że dla nich wirus okazał się podwójnie niebezpieczny. Po roku odcięcia od dochodów wszyscy Jamajczycy byli gotowi nawet osobiście nas dezynfekować, żebyśmy tylko wchodzili do sklepów, czy wybierali się na wycieczki.
Tutaj akurat nikt nas nie musiał zmuszać, bo mimo ogólnego wymęczenia byliśmy więcej niż chętni na przygody. Wybraliśmy się na kilka wycieczek, (o tym będzie w następnym poście). Najbardziej oddalone miejsce, do którego dotarliśmy znajdowało się ok.100 km od hotelu i wyglądało na to, że legalnie to był dla nas limit. Jeszcze przed wylądowaniem na Jamajce otrzymaliśmy oficjalną sugestię, żeby nie poruszać się po wyspie.

Mimo ograniczeń udało nam się sporo zobaczyć i poczuć klimaty. Nie ukrywam, że polubiłam Jamajczyków. Oprócz obsługi hotelowej zaprzyjaźniłam się oczywiście z najbardziej charakterystycznymi postaciami, które kojarzą się z Jamajką. Byli to wychudzeni panowie, z dredami w poszarpanych koszulkach, kolorowych czapeczkach woniejący silnie marihuaną.
Owi dżentelmeni pojawiali się codziennie na plaży o różnych porach. Przypływali na zaadaptowanych do potrzeb handlu detalicznego kajakach, wyładowanych do nieprzytomności pamiątkami, biżuterią i różnymi używkami, (niekoniecznie legalnymi).

Na początku nie byłam przygotowana finansowo na zakupy, w związku z tym sympatyczni panowie zaproponowali, że poczekają. I niestety poczekali, co gorsza weszło im to w krew.  W międzyczasie Junior zakupił na kreskę drewnianego żółwika i tak to się zaczęło. Powiem tylko, że pod koniec pobytu nie tylko dorobiliśmy kolekcji drewnianych rzeźb, przedstawiających żółwie, sowę, lwa, jaszczurkę tudzież wielki drewniany nóż, nie wspominając o bransoletkach na nogi, ale znałam imiona prawie wszystkich wyluzowanych sprzedawców. 

Oni również zapałali do mnie sympatią, witali się ze mną wołając po imieniu, nasłuchałam się komplementów, dotyczących mojego wyglądu, serca, charakteru itd. 
I jestem pewna, że nie miało to nic wspólnego z faktem, że dzięki moim zapędom sponsorskim część z nich na pewno przeszła po naszym wyjeździe na zasłużoną emeryturę. I tej wersji zamierzam się twardo trzymać.




















poniedziałek, 20 września 2021

Jamajka, czyli, a miało być tak pięknie…i było

 Padłam ofiarą zmęczenia, (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) i lenistwa, ewentualne efekty procesu starzenia kategorycznie wypieram.

Po wakacjach na Jamajce tyle się zaczęło dziać, że nie za bardzo miałam siły, żeby się skupić na pisaniu.
I właściwie czułam silną pokusę, żeby zaburzyć trochę chronologię i opisać co dzieje się teraz w moim życiu, ale karaibskie klimaty wygrały.

Gdybym miała opisać Jamajkę w dwóch słowach, byłyby to określenia zielona i biedna z dodatkowym uzupełnieniem, że to zdecydowanie nie jest kierunek wakacyjny dla rasistów, ale o tym wszystkim będzie trochę później.
Kiedy wraz z moim potomstwem i blisko 100 kg bagażu wylądowałam w Montego Bay nie czułam się już nie tylko sobą, ale nawet jednostką ludzką. Po wyjściu z samolotu na dzień dobry zbadali nam temperaturę i kazali dezynfekować ręce. Jak się później okazało, te procedury wraz z maseczkami towarzyszyły nam przez cały czas pobytu.

Ponieważ nie mieliśmy zorganizowanego transportu do hotelu, postanowiłam zażyć lokalnego kolorytu i wziąć taksówkę z lotniska, a co tam raz się żyje i trzeba szaleć.
Okazało się to łatwiejsze i zdecydowanie mniej egzotyczne niż w filmach. W praktyce wyglądało to tak, że panowie odpowiedzialni za organizację transportu zgarnęli nas jak sieroty, przekazali sympatycznemu panu, wcześniej sprawdzając, gdzie dokładnie się wybieramy. Pan załadował nas do samochodu z gatunku tych większych, więc zmieściliśmy się z łatwością. Bez przeszkód zawiózł nas kulturalnie do hotelu, zostawił wizytówkę, gdybym potrzebowała prywatnego kierowcy i zniknął. 

Do hotelu dotarliśmy późnym południem w sobotę, mój, prywatny Mężuś przylatywał dopiero następnego dnia ze Stanów. W efekcie stanęłam oko w oko z recepcjonistką sama. W normalnych warunkach nie miałabym z tym żadnych problemów, ale po 35 godzinach podróży bez snu, w maseczce, czułam się jak zombie, które postanowiło wyjechać na wakacje nie przemyślawszy wcześniej problemów z poruszaniem się w świetle dnia. 

Recepcjonistka młoda, sympatyczna dziewczyna, oprócz maseczki, żuła gumę i porozumiewała się w języku angielskim w wersji jamajskiej, (o tym później), w efekcie zrozumiałam może jedną trzecią tego co nam chciała przekazać. 
Na szczęście chyba zauważyła, że sobie ze mną nie pogada bo zaproponowała lemoniadkę i odesłała nas do pokoju, sympatyczny młodzian doturlał nam nasze walizy. Jak weszłam do naszego pokoju, to przez chwilę miałam niepokojące wrażenie, że nie dam rady z niego wyjść przez następne dwa tygodnie.
Napędzana resztką sił Matki Polki Niezwyciężonej zgarnęłam dzieciaki, w celu nakarmienia i co jak okazało się dla dzieci jeszcze ważniejsze, zakupienia w hotelowym sklepiku ładowarek do telefonów. 
I tu od razu mieliśmy przedsmak jak będzie wyglądała nasza rzeczywistość. Mianowicie maseczki były obowiązkowe w restauracji i w sklepach. Na plaży i w basenie na szczęście nie, ale obsługa nosiła je cały czas wszędzie i szczerze było mi ich żal.

Pierwsza kolacja na Jamajce była małym wyzwaniem, bo cały czas trzeba było być w maseczkach, jedzenie można było sobie wybierać pokazując paluchem i mimo bufetu wszystko było podawane bezpośrednio do łapy, prawdopodobnie żeby uniknąć kontaktów.
Następnie maseczkę można było zdjąć przy stoliku w celach konsumpcyjnych, jak się chciało dokładkę, z czym nie było żadnych problemów, trzeba było powtórzyć całą operację: maseczka-dialog z kucharzem-odbiór towaru. Człowiek ma niesamowitą zdolność do asymilacji, po 2-3 posiłkach nowa rzeczywistość stała się normą.

Po kolacji wróciliśmy do pokoju i dosłownie padliśmy i pewnie byśmy tak leżeli parę dni, gdyby nie okazało się, że nasza klimatyzacja nie działa. Upał wygonił nas z pokoju o poranku. W efekcie nie tylko załatwiliśmy naprawę klimatyzacji, oblecieliśmy hotel, to jeszcze byliśmy pierwsi na śniadaniu o 7.30, dziwne, że nie załapaliśmy się na wschód słońca.

Mieszkaliśmy w hotelu, który składał się z pięciu niezależnych budynków. Każdy utrzymany był w innym stylu, w jednym były głównie wielkie apartamenty, a ostatni był tylko dla dorosłych. My wybraliśmy wersję hotelu rodzinnego All inclusive. Czyli dwa baseny, plaża pod nosem, jedzenie, picie i kulturalne rozrywki bez ograniczeń, (kulturalne bo były dzieci). 
Cały ten mini raj był solidnie ogrodzony i pilnowany, ponieważ dookoła nie było innych kurortów, kasyn, jachtów itd, tylko żyli normalni ludzie w domkach, które w żaden sposób nie przypominały luksusowych rezydencji, czy nawet standardowych domów tylko raczej blaszaki.

Codziennie rano na basenie leciała muzyka reagge, bardzo przyjemna, jeżeli do tego dołożyć bar w basenie, gdzie wesołe chłopaki serwowały kolorowe drinki, myślę, że nie można było sobie wyobrazić przyjemniejszego początku dnia.
Nie muszę chyba mówić, że dokładnie tak zaczęłam swój pobyt na Jamajce. W porze obiadowej nadleciał irytująco świeży Mężuś, po którego na lotnisko wysłałam mojego, prywatnego kierowcę, poznanego dzień wcześniej, (ma się te kontakty).
Będąc w kupie, mogliśmy wreszcie rozpocząć oficjalnie nasze kwarantannowe, pierwsze od czasu epidemii wakacje. I uprzedzając fakty były wspaniałe.