niedziela, 26 kwietnia 2020

Jak szarogęszą się indyki, czyli nasze, nieprzewidywalne życie towarzyskie

Izolacja trwa, a my razem z nią, nie mamy wyjścia, ewentualnie do ogrodu, a tam się dzieją ciekawe rzeczy, ale o tym trochę poźniej.
Wygląda na to, że podczas przymusowego zamknięcia dzieci się nie nudzą. 
Wręcz przeciwnie, młodzież odnalazła się w nowej rzeczywistości zupełnie nieźle, prawdopodobnie dlatego, że już przed pandemią spora część dzieciaków była zdania, że bezpośrednie kontakty osobiste są przereklamowane, (smutne, ale prawdziwe niestety).
Także teraz kontakty on line kwitną, a rodzice chodzą z lekkim obłędem w oczach ogłuszeni wszechobecną technologią.


Ostatnio pojawiły się w Stanach artykuły o wpływie wirusa na życie.

Według starszego pokolenia młodzież ma przegwizdane, bo w tym roku nie pójdzie na bal maturalny i nie odbierze świadectwa maturalnego w kolorowych togach. 

No fakt trochę szkoda, aczkolwiek nie przywiązywałabym do tego aż takie wagi, może jestem nieobiektywna, ale i tak uważam, że lepsze rozczarowanie niż respirator.

Aczkolwiek sadząc po reakcji społeczeństwa, jestem w mniejszości.



Najbardziej chyba rozbawił mnie artykuł o wpływie wirusa na sny, mówiąc szczere raczej nie oczekiwałam pięknych marzeń sennych po oglądaniu regularnie wiadomości ze świata, a Amerykanie najwyraźniej się zdziwili.

No bo powiedzmy brutalnie szczerze, główny wpływ wirusa na człowieka jest taki, że ludzie chorują, spora grupa ciężko, a niektórzy śmiertelnie i chyba na tym etapie nikomu nie są potrzebne dodatkowe opisy.



A jak już jestem na fali krytyki, to rozwieję wątpliwości, że w Stanach wszystko jest. 

Otóż nie ma. W okolicach Nowego Jorku w sklepach nie ma papieru toaletowego, (nie wiem co oni mają z tym papierem), makaronu, chusteczek mokrych i suchych, sporej części warzyw, świeżego pieczywa i wszelkiego rodzaju środków do dezynfekcji. 

Reglamentowane są jajka, mięso i witaminy, (witaj mini komuno w wersji amerykańskiej).

Wygląda jednak  na to, że im dalej od Nowego Jorku, tym zaopatrzenie jest lepsze. Na przykład w Saint Louis, (mąż ma tam kolegów), nie ma żadnych problemów, (oprócz braku papieru toaletowego oczywiście).


Ostatnio został wprowadzony nakaz noszenia masek w sklepach i zachowanie bezpiecznej odległości dwóch metrów. I tutaj muszę przyznać, że Amerykanie bardzo karnie wywiązują się z tego obowiązku, jak dla mnie nawet za bardzo. Ostatnio kolega Córki powiedział jej, że u niego w domu wszyscy od początku ogłoszenia pandemii trzymają się od siebie na dystans i starają się ze sobą w ogóle nie spotykać. Każdy gotuje dla siebie, rozpisali sobie dyżury i czasami machają do siebie w kuchni. Mimo bujnej wyobraźni nie jestem w stanie wyobrazić sobie takiej sytuacji we własnym domu.

W ramach pogłębiania więzi rodzinnych kontynuujemy wspólne wieczory filmowe. Obecnie na życzenie młodzieży lecimy klasyką i oglądamy film z serii zabili go wstał i uciekł, odświeżyliśmy młodego Mela Gibsona "Zabójcza broń" i kilka filmów z Jackie Chanem, czyli kung-fu na wesoło. Za jakiś czas pewnie znowu uderzymy w bardziej poważne tony.


Podobno kobiety w czasach pandemii dręczą swoich mężów i wymyślają im rożne zajęcia, żeby się biedacy nie nudzili. Wygląda na to, że nie jestem wyjątkiem. Zaproponowałam mężowi, żeby sprzątnął swoją szafę z ubraniami. Mężuś grzecznie wziął się do pracy, tylko nie wiem dlaczego najpierw wysprzątał cały garaż, aż się świeciło. Kiedy już skończył z garażem rzucił się na swoje ubrania i zrobił porządek połączony z wielką selekcją. Swoją bohaterską postawą zmusił niestety całą rodzinę do wielkich porządków i chyba w związku z tym przestanę mu wymyślać zajęcia, bo ja się zupełnie nie nudzę.

A na koniec mężuś kupił naszej Kotce obrożę, która wygląda jak naszyjnik z pereł,(izolacja może mieć zaskakujący wpływ na człowieka). Jak zobaczyłam to cudo, to zapytałam tylko, czy nie mieli tiary do kompletu, (nie mieli).




A w naszym ogrodzie panoszy się wiosna, chociaż jest chłodno i kwitnie ożywione życie towarzyskie. Wróciły wiewiórki, co mnie bardzo ucieszyło, bo już się o nie martwiłam, regularnie pojawia się Zdzisław i Janusz, dwa zaprzyjaźnione króliki i oczywiście ptaki.

Ostatnio zapałał do nas miłością indyk. Przyłazi codziennie, zagląda w ono i czeka na jedzenie. I wszystko byłoby pięknie, gdyby zachowywał się kulturalnie i załatwiał, albo w jednym miejscu, albo pod płotem. Niestety jakoś mu to nie przyszło do głowy. 

W efekcie mamy, (i tu nie ma na to lepszego określenia), zasrany ogród.

Co ciekawe Kotka nie wyraża specjalnej ochoty, żeby  gonić indyka, za to ewidentnie ma ochotę na zabawę z mniejszymi ptaszkami. Pocieszam się, że podobno Ragdolle nie mają instynktu myśliwskiego.


A w charakterze gościa specjalnego wystąpił wczoraj szop. Zasadził się na bułkę, którą był karmiony indyk, nie przewidział tylko, że zauważą go moje dzieci. A my jesteśmy ociupinkę nietypowi, bo uwielbiamy szopy pracze. W związku z tym wszyscy wylegli do ogrodu podziwiać szopa. Mąż gromkim głosem ściągnął mnie na dół. Jak usłyszałam, że pojawił się szop, dostałam skrzydeł, wypadłam z domu w samych skarpetkach i wpadłam prosto, (mówiąc dosadnie), w gówno indyka.

Nie zwróciłam na ten fakt uwagi przeczołgałam się miedzy krzakami, ponapawałam się lekko zdziwionym szopem i dopiero wtedy wróciłam do domu.


Moje dzieci oczywiście nakręciły filmiki na komórkach, Córka je połączyła w jeden i podłożyła muzyczkę, (dla chętnych filmik w załączeniu do obejrzenia).








piątek, 17 kwietnia 2020

Szaleństwa izolacji, czyli byle do lata ?

Dzisiaj mija dokładnie 37 dni naszej izolacji. Zaczęłam liczyć, co oznacza, że zaczyna się robić ciekawie.
Tak sobie myślę, że jedyną grupą, która nie zabiera głosu w sprawie pandemii są ekolodzy.
Od lat słyszę, że "zima zaskoczyła drogowców i "ekolodzy biją na alarm", a teraz cisza, nikt nikogo nie bije i nie zaskakuje. Zima się skończyła, drogowcy mają chwilowo spokój, a ekolodzy milczą i nic dziwnego, bo oto właśnie nasza planeta dość dosadnie pokazuje jak bardzo jej przeszkadzamy i że bez nas może być tylko lepiej. Generalnie jest to bardzo smutne chociaż prawdziwe niestety.


Oto po 30 latach z Indii widać Himalaje, delfiny pływają w Wenecji, podobno zmniejszyła się dziura ozonowa podobnie jak efekt cieplarniany.
Natura jak widać radzi sobie całkiem nieźle podczas izolacji, z ludźmi jest już gorzej niestety.
Teraz możemy na własnej skórze odczuć jak to jest być zaszczutym zwierzęciem. Siedzimy w zamknięciu, martwimy się o jedzenie, straciliśmy wpływ na nasze życie, a widmo ciężkiej choroby czai się za drzwiami, (dosłownie i w przenośni).



Tak sobie myślę, że najgorszy obecnie jest ten szum informacyjny pełen sprzeczności.
Zwierzęta też chorują, zwierzęta nie chorują tylko przenoszą chorobę, ibuprofen szkodzi, ibuprofen nie szkodzi, paracetamol pomaga, paracetamol nie pomaga, wirus nie lubi wysokich temperatur, lubi bo w Australii ludzie też chorują, itd.
Chociaż jak dla mnie największą tajemnicą są Indie. Myślę, że wszyscy raczej tam oczekiwali wielkiego wybuchu pandemii, a tu spokój, (i mam wielką nadzieję, że tak zostanie).
I o ile mam wątpliwości co do wiarygodności doniesień z Chin, o tyle myślę, że świat zauważyłby, gdyby w Indiach ludzie zaczęli umierać jak we Włoszech.
Nie wspominając już o ilościach zachorowań, doniesienia ze świata powalają, aczkolwiek  chociaż część krajów stara się o rzetelne dane, wszyscy się zgadzają, że i tak wszystkie liczby są zaniżone.


A najlepsze są informacje, że są kraje o dziwnych nazwach, (na chwile obecną konkretnie 16), gdzie wirus nie doleciał. Należą do nich na przykład wyspy Polinezji i Korea Północna. I o ile z odwiedzinami w Korei Północnej byłabym ostrożna, o tyle spokojnie zapakowałabym całą rodzinę i prysnęła na Samoa.
Syndrom ucieczki jak nic, chociaż to prawie wstyd mieć jakieś ciągoty, kiedy mamy dostęp do ogrodu, gdzie możemy siedzieć na luziku bez maseczek i rękawiczek, chociaż pogoda chwilowo nas nie rozpieszcza, (ok. 5 stopni Celsiusza), więc rękawiczki mogą się przydać, tylko zimowe.


Tylko z drugiej strony, to jednak wolałbym zmierzyć się z tą pandemią w Polsce. 
Bez względu na to co pisze się na świecie o amerykańskiej służbie zdrowia, brutalna prawda jest taka, że tutaj ludzie bardziej boją się rachunków za leczenie niż samej choroby.
Nie sadzę, żeby można było oczekiwać cudów od państwa, w którym co roku na grypę bez zagranicznej mutacji umiera tysiące ludzi.
W Stanach nie ma, (przynajmniej jeszcze), obowiązku noszenia masek. Tak na oko połowa ludzi je nosi bo chce, a druga nie nosi bo albo nie ma do tego przekonania, albo się boi.
Konkretnie chodzi o Afroamerykanów, którzy dość ostrożnie podchodzą do tego tematu, bo boją się, że zostaną zastrzeleni jak zasłonią twarze. I to nie jest mój wymysł, żeby trochę zszokować czytelników tylko fakt. Mój mąż, który uparcie śledzi co się dzieje i nie chce przyznać, że taka wiedza może być bardzo szkodliwa dla psychiki, podrzuca mi takie ciekawostki.


Zakupy, które tutaj tak jak i wszędzie przestały być zajęciem przyjemnym, czy chociażby normalnym, stały się doświadczeniem z gatunku traumatycznych.
Ludzie zachowują się agresywnie, jeżeli usłyszą, że ktoś ma katar, albo kaszel, albo stanie za blisko.
Co jeszcze nie jest najgorsze, bo podobno Amerykanie są w stanie strzelać do samochodów z rejestracją nowojorską, jeżeli takowe zapuszczą się do innych stanów, 
(i to również nie jest konfabulacja).


W izolacji jest też trochę aspektów humorystycznych. Na przykład włosy. Siedziałam wczoraj zadumana nad naszą przyszłością i nagle przyszło mi do głowy, że powinnam coś zrobić z włosami, bo jakoś tak zarosłam i grzywa mi faluje.
Podzieliłam się moim świetnym pomysłem z rodziną, reakcje były dość zbliżone, mąż lekko się zapowietrzył i powiedział: 
"Kochanie, wróćmy do tego tematu za miesiąc, to taka faza minie ci".
Córka za to zareagowała bardziej konkretnie: 
"No nie mamo, ty nie możesz być taką babą, których jest pełno na youtubie, co obcinają sobie włosy bo im bije izolacja i potem faktycznie nie mogą wyjść z domu".



W związku z tym ciągoty do przekonania się czy mam talent fryzjerski mi chwilowo przeszły, a w dodatku przecież i tak chciałam sobie trochę zapuścić włosy to zapuszczam.
Przy okazji moich fryzjerskich rozterek okazało się, że po papierze toaletowym, który zniknął bezpowrotnie ze sklepów, przyszła kolej na produkty do koloryzacji włosów.
Jak się ta izolacja wreszcie skończy, to się zrobią na ulicach kolorowe jarmarki.


Moje dzieci również starają się odnaleźć w nowej rzeczywistości.
Córka maluje, na razie same optymistyczne obrazy, jak zacznie malować cmentarze to zacznę się martwić.
U biednego Juniora natomiast wystapiło coś w rodzaju zmęczenia materiału. 
Wygląda jakby zaczynało mu się przeziębienie, ale na tym etapie ciężko powiedzieć. 
Jak Bóg da, to się rozejdzie po kościach.
A póki co syn dostarcza nam rozrywki. Ostatnio mąż był świadkiem lekcji on line i tak się śmiał, że ledwo mógł mowić.
Scenka wygladała następująco, Junior połączył się z panią i resztą klasy, zapytany jak się miewa, (How are You ? to nie jest tutaj pytanie o zdrowie niestety), poleciał po całości. Można powiedzieć, że już nawet  nie wyszły, ale wybiegły z niego wszystkie frustracje izolacyjne.
Najpierw skupił się na swoich dolegliwościach fizycznych, (troche ubarwił, mężczyźni tak mają), czym wprawił nauczycielkę w panikę, a potem rozpoczął dość długi wykład jak nieodpowiedzialni są Amerykanie, że wychodzą z domu, a ludzie umierają, bo w Polsce to nie wychodzą, a jak wychodzą to płacą straszne kary (cytat).
Żołądkował się tak dość długo w końcu pani nieśmiało zaproponowała, żeby wrócili do rozwiązywania zadania, bo to była matematyka.



wtorek, 7 kwietnia 2020

Konferencja Juniora, czyli izolacja w domu i na świecie

Zaczęliśmy czwarty tydzień izolacji, (zabrzmiało apokaliptycznie, ale co robić).
Żyjemy, rozmawiamy ze sobą, do rękoczynów nie dochodzi, tylko mąż podejrzanie często lata dookoła domu, (twierdzi, że dla zdrowotności).
Karmię całą rodzine witaminą C i wentyluję w ogródku w czym energicznie pomaga mi nasza Kotka, która wymyśliła sobie, że jest dzikim kotem.

Po jednym ze spacerów, Junior wpadł do domu pełen ekscytacji, że nasz kociak pobił się strasznie z jakimś potwornym, dzikim zwierzem w krzakach.
Po przeprowadzeniu dokładnego śledztwa w ogrodzie, okazało się, że na 95 procent to była żaba, aczkolwiek istnieje małe prawdopodobieństwo, że kot oberwał na odlew od wiewiórki.
Dodatkowo okazało się, że nasza Kotka jednak wyciąga wnioski ze swoich przygód, mianowicie zeżarła muchę, za to jak przyleciał bąk to uciekła.
Po kilku spektakularnych wypadach do sąsiadów, rozpoczęliśmy akcję pod tytułem: "drapieżnik na smyczy" i teraz uczymy kota, żeby trochę odpuścił z tej dzikości, bo możemy nie zawsze dać radę na czas go uratować przed nim samym.

Czas pokaże kto jest bardziej zdeterminowany, ale jak patrzę na moją Córkę, która wzięła sobie za punkt honoru, żeby trochę kociaka wychować, to Kotka nie ma większych szans.
Przy okazji dotleniania się z drapieżnikiem, zobaczyłam po raz pierwszy w życiu jak dyszy kot. Otóż wygląda to bardzo arystokratycznie, bohaterka wysuwa języczek zwinięty w rureczkę i sapie. Nie obślinia się przy tym jak pies, ale kładzie się dystyngowanie jak sfinks. Po prostu puchate wyrafinowanie w czystej formie, które utrzymuje się do momentu radosnego tarzania w czym się tylko da, bo potem jest już tylko uświniona Puchatość do czyszczenia.

To tyle, jeżeli chodzi o przygody na zewnątrz. W domu też jest ciekawie, bo edukacja na odległość, co jak chyba obecnie dowiedzieli się rodzice na całym świecie, to jest wyzwanie.
Ten proces jest w Stanach o tyle łatwiejszy, że wszyscy tutaj dysponują sprzętem i dzieciaki nie muszą walczyć o dostęp do komputera ze sobą i z pracującymi rodzicami.
Na początku proces nauczania przebiegał na zasadzie zadawania materiałów, wielkich prac domowych i sprawdzianów on line. 
Od paru dni obie szkoły rozpoczęły "spotkania" lub nazywane inaczej "lekcje na żywo". W praktyce nauczyciel łączy się z klasą, wszyscy widzą się nawzajem na kamerkach i usiłują pochłaniać wiedzę. Co do efektów mam pewne watpliwości, ostatnio cała klasa Juniora pokazywała sobie swoje zwierzaki. Oczywiście syn zaprezentował swoją Kotkę, ledwo się zmieściła na ekranie.

Za pierwszym razem wlazłam w kadr, na szczęście nie w piżamce, ani żadnym, innym nocnym stroju, ale przytomna specjalnie nie byłam, (sytuacja miała miejsce o poranku).
Podobno ludzie dzielą się na świtki i nocniki i ja jestem zdecydowanie takim, nocnym naczyniem.
Na swoją obronę mam tylko fakt, że moje dzieciaki urządziły domową szkołę w kuchni i zaanektowały stół na potrzeby nauki, a musiałam sobie chlapnąć herbatkę z rana.
I teraz w kuchni mam szkołę interaktywną, a na pięterku centrum finansowe, (też on line), bo tu z kolei mój szanowny małżonek prowadzi rozmowy całym światem. 
Całe szczęście, że tutaj wszystko działa częściej na zasadzie grupowych rozmów telefonicznych, bo jednak nie mam ochoty uczestniczyć w tych pogaduszkach leżąc w łożku, (nawet przez sen).

Ostatnio w tym samym czasie Mężuś i Córka działali on line, kiedy wpadł na mnie Junior i oznajmił: " Mamo ja tu zaraz mam konferencję", zwątpiłam, wzięłam telefon, wyszłam z kotem do ogródka i też sobie walnęłam konferencję z Mamusią.
Kontynuujemy tradycję rodzinnych wieczorków filmowych. Jesteśmy po "Sherlocku Holmesie", "Top Gun" i kilku lekkich komedyjkach na życzenie Juniora.

A co się dzieje na świecie ? W naszej, spokojnej, nudnej, snobistycznej okolicy, w której nikt nie zamykał domów, a systemy alarmowe służyły do dekoracji, ukradli 300 wypasionych samochodów.
Za to w Hongkongu para pand zaczęła się rozmnażać, bo okazało się, że dzięki zamknięciu ogrodu zoologicznego zyskała więcej prywatności i tej postawy się trzymajmy.

niedziela, 5 kwietnia 2020

Zakupy, czyli ciężar dawnych wspomnień

Dopadła mnie podstępem mała depresja egzystencjonalna. Tak inteligentnie sobie wszystko wykombinowałam, zorganizowałam wielkie zapasy, potem stworzyłam grafik dostaw zakupów do domu i zamierzałam izolować konsekwentnie całe, swoje stado, chroniąc je przed chorobami. 
Duma wręcz mnie unosiła jaka jestem świetna, do czasu dostawy, która nie doszła do skutku z powodu braków w zaopatrzeniu. To tyle wyszło z mojego planowania i jestem pewna, że tym razem Bóg nie miał z tym nic wspólnego.

Mąż bohatersko zgłosił chęć jechania na zakupy, przerażony widmem głodu, albo co najmniej przymusowej diety odchudzającej. Wzięłam się w garść, żeby mu towarzyszyć, "na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie".
Zrobiliśmy wielką listę, nadzialiśmy rękawiczki chirurgiczne, mnie dodatkowo Córka obdarowała maseczką ochronną domowego wyrobu i wyruszyliśmy na zakupy. 

Co się umęczyłam to moje, maseczka dość skutecznie mnie podduszała, góra zakupów rosła, sił ubywało, a dookoła krążyli ludzie, którzy wyglądali jakby szykowali napad na bank. Wszyscy konsekwentnie schodzili sobie z drogi i omijali się szerokim łukiem.
Najgorsze jednak były widoki półek, pustych jeżeli chodzi o ścisłość. 
Wyglądało to tak jakby od mojego ostatniego pobytu w tym wielkim sklepie tylko ubywało towarów, a nie było żadnej dostawy. 
Zaczęli też wprowadzać reglamentację na niektóre produkty np. jajka, (dwa opakowania na łebka). 
Co błyskawicznie doprowadziło mnie do strasznej konkluzji, że za parę tygodni Amerykanie i moje dzieci, (pod warunkiem, że je wezmę do sklepu), zobaczą na własne oczy jak łatwo i szybko robiło się zakupy w komunizmie, (oczywiście po paru godzinach przed sklepem w kolejce).
Wejście do sklepu, odbiór przysługującego dobra, uiszczenie zapłaty i wyjście, ewentualnie wejście i wyjście bo w sklepie jest tylko personel.

I tak oto po latach ogólnego rozpasania znowu przypomnę sobie czasy możliwe, że słusznie, ale najwyraźniej nie bezpowrotnie minione. A żeby było jeszcze bardziej egzotycznie i zupełnie surrealistycznie doświadczę tego porywającego uczucia w AMERYCE !
To skąd teraz mają przychodzić paczki ? Wyglada na to, że z Polski, tylko, że nie wiem jak teraz wygląda praca poczty międzykontynentalnej.

I stałam tak sobie patrząc na rzędy pustych półek i błądzących w coraz większej panice między nimi ludzi i zastanawiałam się jak taka sytuacja w ogóle jest możliwa.
Zdawać by się mogło, że w tak wielkim kraju, który ma dostęp do wszystkich odmian warzyw, owoców, mięsa i nabiału nie powinno być żadnych problemów z zaopatrzeniem, zwłaszcza, że nie jesteśmy w stanie wojny.
Podobno problemem jest transport, a nie zasoby, ale mówiąc szczerze nie wiem czy to prawda i mówiąc brutalnie nie ma to żadnego znaczenia.
Teraz jeszcze muszę zorganizować wielkie zapasy karmy dla naszej Kotki, bo przecież nie mogę jej paść jedzeniem dla ludzi.
W charakterze ostanie gwoździa do trumny wystapiło zamknięcie wszystkich okolicznych sklepów polskich i teraz widać jak bardzo zawsze na nich polegaliśmy.

Na zakończenie powinnam wstawić, tak bardzo tematycznie, zdjęcie sklepu, ale na przekór całemu światu zamiast zdjeć pustych półek załączam zdjęcia wiosny, która na moim przedmieściu jest piękna, a każda wiosna po zimie niesie nadzieję.













 



czwartek, 2 kwietnia 2020

Manewry w ogrodzie, czyli Puchatość kontra bąk

Nasza Kotka, chodząca puchatość zapałała miłością do przebywania na łonie natury. Niestety sympatią do szeleczek już nie zapałała i trzeba za nią latać po ogródku z obłędem w oczach i rozwianym włosem, żeby nie uciekła, ewentualnie nie wdawała się w bójkę z wiewiórkami.
Wiewiórki, całe szczęście póki co trzymają się na dystans i prowadzą dokładne obserwacje białego potwora z góry.

Jak dla mnie takie zachowanie ma dużo sensu, bo w naszej okolicy mieszka kilka kotów i nie są to milusie fajtłapy tylko samodzielne, nieprzystępne kocury, w związku z tym jak jest się małym gryzoniem trzeba zachować czujność.
Myślę, że jest to tylko kwestia czasu kiedy do wszystkich zainteresowanych dotrze, że nasza Kotka z drapieżnika ma tylko dzikie spojrzenie zwłaszcza jak atakuje listek na przykład, albo muchę. Naprawdę postrach okolicy.
Według mnie, w starciu nasz futrzak kontra wiewiórka, bezapelacyjnie wygrałaby wiewiórka przez nokaut psychiczny i kilka bolesnych ugryzień.


I teraz kiedy ten ziejący grozą futrzak odkrył uroki "wczasowania się" w ogródku, staje przy drzwiach do ogrodu i czeka aż ktoś z nim wyjdzie, albo chociaż otworzy drzwi, niestety nie robi tego w milczeniu, tylko wydziera się jak dusza potępiona, a koty jak wiemy są w stanie wydawać dźwięki lekko ścinające krew w żyłach ewentualnie wywołujące stany lękowe.

Najpierw poddały się dzieci i wyprowadziły Puchatość na spacerek, (bez szeleczek bo dała dyla). Wiał wiaterek, słoneczko świeciło, listki latały kociak oszalał ze szczęścia. Dzieciaki trochę mniej, bo Kotka załatwiła im regularne manewry wśród krzaków.


Za jakiś czas, ja dobra dusza, (lubię tak o sobie myśleć), poddałam się i wyszłam z tym potworem na dwór i teraz to mnie zorganizował obóz przetrwania. Najpierw Kotka szalała standardowo, jak wiadomo liście potrafią być bardzo agresywne i atakować podstępnie znienacka. 

Potem przyleciał wielki bąk i nasz super inteligentny kot zaczął z nim zabawę w berka. Chwilkę to trwało, powiem tylko, że w końcu zirytowany bąk oddał i to na odlew. 
W efekcie kawałek pyska naszej Kotki lekko napuchł, a ona sama wyglądała jakby nie za bardzo rozumiała co się właściwie stało. Szcześliwie dla niej bąk zrezygnował z zabawy i odleciał, bo już całkiem wyglądałaby jak futrzana piłka.
I nagle kiedy już sobie myślałam, że posiedzę trochę na słoneczku, kociak wystartował do biegu i rozwinął prędkość o jaką bym go nigdy nie podejrzewała, a ja oczywiście rzuciłam się za nim, (o taki zryw też już raczej siebie nie podejrzewałam).



Zrobiłyśmy wielkie koło, a już w pędzie zaczęłam się zastanawiać, co my tak do ciężkiej cholery gonimy, jaguara ?

Wreszcie zobaczyłam cel, przede mną śmigał królik, jeden z naszych zaprzyjaźnionych, prawdopodobnie Zdzisław.
Zrobił cwaniak dwa kółka i stanął, a Kotka zgłupiała i usiłowała przeskoczyć płot, co było o tyle ciekawe, że królik był po naszej stronie. Popatrzyliśmy na kociaka razem z królikiem w lekkim osłupieniu. Nie co dzień można zobaczyć taki intelekt w natarciu.
Poddałam się, nie będę wchodzić za kotem na płot, wystarczy już tej rozrywki jakiej dostarczyłam na dzień dzisiejszy sąsiadom.



Futrzak został deportowany do domu, ubrudzony, lekko opuchnięty, zziajany i szczęśliwy jak prosie w deszcz. To znaczy szczęśliwy był do momentu, jak sobie uświadomił, że to koniec ćwiczeń fizycznych na dworze.

Królik natomiast totalnie wyluzowany siedział sobie cały czas niedaleko i wtedy uświadomiłam sobie, że on doskonale wiedział, że ta nasza Puchatość nic by mu nie zrobiła. Instynktownie czuł brak agresji tylko chęć do zabawy. 
Jakie te zwierzaki są inteligentne, żeby to jeszcze mogło przechodzić  na ludzi.

środa, 1 kwietnia 2020

Całkowite zamknięcie, czyli indyk z wizytą

Zarządziłam całkowite zamknięcie i w nosie mam stan gospodarki całego świata. 
Do tej pory dopuszczaliśmy z mężem króciutkie wypady co parę dni po pieczywko czy warzywka dla świnek. Teraz nam przeszło jak ręką odjął, bo tak się jakoś nieszczególnie złożyło, że wylądowaliśmy w miejscu, które może, (oby nie), stać się największym światowym ośrodkiem pandemii. W związku z czym zrobiliśmy zakupy z gatunku tych "jak na wojnę", a ja dostałam od Cioci przepis jak upiec w domowych warunkach smaczny chleb.
Czy będzie smaczny to się okaże, ale gorszy od braku chleba na pewno nie będzie.

Dodatkowo część artykułów spożywczych można zamawiać z dowozem do domu, tylko okres oczekiwania wynosi około tygodnia, więc widmo głodu nam nie grozi, przeżyjemy.
Przed ostatecznym zamknięciem, podczas wielkich zakupów przeżyłam coś w rodzaju traumy z atakiem paniki, a wrażenia jakie wyniosłam ze sklepów razem z zakupami wpłynęły na moją decyzję. 
Do pewnych faktów zdążyłam się już przyzwyczaić, w związku z tym puste półki, gdzie normalnie zalegał papier toaletowy nie zrobiły na mnie wrażenia.
Przy pustych miejscach, gdzie zwyczajowo można było znaleźć rożnego rodzaju makarony zaczęłam odczuwać silny dyskomfort, a potem było już coraz gorzej. Ostatecznie rozłożył mnie brak witaminy C, drożdży i proszku do pieczenia. Widać było, że nie tylko my szykujemy się na ciężkie czasy. W końcu udało nam się z grubsza wszystko załatwić i zalegliśmy w domu.

Szum informacyjny we wszystkich mediach jest tak męczący i dezorientujący, że lepiej skupię się na zjawiskach przyrodniczych.
Wiosna uparcie pcha się na świat, pączki pękają, kwiatki zakwitają, a dzisiaj odwiedził nas młody indyk, prawie na pewno ten mały co go podkarmialiśmy wraz z wielką matką i resztą rodziny.
A ponieważ wszyscy solidarnie się izolują, indyk był ostatnio naszym jedynym gościem, (jak to miło zobaczyć znajomy dziob), nawet listonosz przejeżdża i wrzuca listy do skrzynek po kryjomu i bez machania, a kurierzy podrzucają paczki, jak nie przymierzając Święty Mikołaj, (tylko trzeba za nie płacić niestety).
Nasza Kotka na widok indyka, (przez okno), po prostu zbaraniała, zdążyła się już przyzwyczaić do wiewiórek i ptaszków, ale drób przewyższający ją kilkukrotnie wielkością całkowicie zatrząsł posadami jej bezpiecznego światka.
Tak, dla jednych to jest złośliwy wirus atakujący całą planetę, a dla innych indyk, wszystko jest względne.