czwartek, 1 lutego 2018

Miłość jest tylko jedna, czyli dozwolone od lat osiemnastu

Zbliżają się Walentynki, lubię to święto, darzę wielką sympatią Świętego Walentego, zupełnie nie przeszkadza mi "czerwono-różowa" komercja, która w tym czasie zalewa sklepy. Bądźmy szczerzy konsumpcja jest ciagle obecna w naszym życiu, jej walentynkowa odmiana jest po prostu bardziej widoczna. 

W związku z tym napiszę o miłości, trochę wcześniej co prawda, ale ponieważ Amerykanie już szykują się do Wielkanocy muszę trochę podkręcić tempo.

A żeby nie było standardowo, tym razem będzie o rożnych orientacjach seksualnych. Uprzedzam z góry, bo nie każdy musi być zainteresowany tym, konkretnym tematem. 


A temat jest stary jak świat i miłość. Napisano i powiedziano już prawdopodobnie wszystko co można na ten temat. W związku z tym nie zamierzam analizować problemów tzw. "mniejszości seksualnych" (brrrr co za określenie), chcę po prostu napisać o uczuciach. 

O ile mam nadzieję, że nigdy w życiu nie okażę się rasistką, o tyle wiem na pewno, że nie jestem i nie będę homofobem. 

Chociaż tak się złożyło, że nie mam przyjaciół gejów ani lesbijek cały czas mam nadzieję, że kiedyś się to zmieni.

Nie lubię określenia "kochający inaczej", można kochać albo nie kochać, ale robi się to zawsze tak samo, obdarza się kogoś uczuciami (oczywiście rożnymi w zależności od osoby), ale ciągle miłość pozostaje miłością. 


Mam wrażenie, że w Polsce (nie mam tu na myśli parad, protestów, manifestacji itd), cały czas geje i lesbijki nie okazują sobie publicznie uczuć. Wygląda to na niepisaną zasadę, wszyscy wiedzą, że dany celebryta (lub sąsiad, na przykład) jest gejem, ale nikt go nigdy nie widzi przytulającego czy całującego (publicznie) partnera. 

W Ameryce, słynącej z tolerancji ale rownież z konserwatywnych zasad wygląda to inaczej. Byłam świadkiem kilku sytuacji, których nie jestem w stanie sobie wyobrazić w Polsce. Wszystkie pozostawiły po sobie wspomnienie, z rodzaju tych których nie chcę zapomnieć, bo dopóki ludzie są w stanie obdarzać się miłością, bez względu na płeć jest jeszcze nadzieja dla tego świata.

Pierwsza sytuacja miała miejsce w Nowym Jorku w Parku Bryant'a, który jest jednym, z moich ulubionych miejsc w Wielkim Jabłku. 

Wyglada jak miniaturka Central Parku, mały kwadracik zieleni otoczony olbrzymimi wieżowcami, oaza spokoju w oceanie dźwięków wielkiej metropolii. Praktycznie o każdej porze roku ludzie lubią tam przesiadywać, spotykać się z przyjaciółmi, jak jest ciepło leżeć na trawie zajadać kanapki i patrzeć w niebo.

Właśnie tam byłam świadkiem jak dwóch młodych chłopaków leżało sobie na trawie, jakieś dwa metry ode mnie trzymając się za ręce i co jakiś czas, jak to się ładnie kiedyś mówiło "kradło sobie całusy". Obaj byli młodzi, przystojni i tak ewidentne w sobie zakochani, że nie miało (przynajmniej dla mnie) żadnego znaczenia, że byli tej samej płci. Patrząc na nich czułam się po prostu dobrze. Kiedyś spotkałam się z określeniem "ogrzać się miłością", wtedy w tym parku, w kraju, którego jeszcze nie znam i nie rozumiem, pojęłam jak to mówią "co poeta miał na myśli".

Druga sytuacja, dla odmiany miała miejsce w nieco mniej romantycznym miejscu, mianowicie damskiej toalecie. Byliśmy całą rodziną w jakiejś knajpce i natura pognała mnie do wspomnianej toalety. 

W środku stało kilka oczekujących pań, wszystkie nastawione bardzo pozytywnie do świata, energicznie się upiększały. Jedna z nich w wieku około 55 lat poprawiała sobie włosy przed lustrem. Wygladała jak zwyczajna, sympatyczna babka, lekko siwiejąca i normalnie pewnie nie zwróciłabym na nią uwagi, gdyby nie poinformowała mnie, że kabina jest zajęta przez jej dziewczynę. Powiem szczerze, że taka otwarta deklaracja zrobiła na mnie wrażenie (nawet biorąc pod uwagę okolicę niekoniecznie idealną do romantycznych wyznań). 

Byłam strasznie ciekawa jak wygląda jej partnerka, dopuszczałam też myśl, że może chodziło jej o przyjaciółkę, a ja ją źle zrozumiałam. Z kabiny wyszła pani, też około pięćdziesiątki i zdecydowanie to była partnerka, a nie kumpelka. Zdaje się, że źle się poczuła. Widoczne uczucie i troska, jaką okazywały sobie te dwie kobiety było wręcz namacalne. Myślę, że jeżeli chodzi o kobiety to publiczne okazywanie uczuć nie robi takiego wrażenia jak w przypadku mężczyzn, bo przyzwyczailiśmy się, że przedstawicielki płci pięknej rzucają się sobie na szyję, często przytulają itd. (kwestia kulturowa). Pomimo tego było coś niezwykle silnego między tymi kobietami, więź, nie każdy niestety ma takie szczęście, żeby odnaleźć w życiu taką prawdziwą "drugą połówkę". Literka opisująca chromosom jest w tym momencie kompletnie niesistotna.

Trzecia i ostatnia sytuacja, wydarzyła się w sklepie Target. Wszyscy energicznie popychali wyładowane wózki, taki mały szał zakupowy. Tym razem koło mnie znalazło się dwóch panów, wiek około 45  lat (mniej więcej), zadbanych i męskich, całkowicie przeczących stereotypom filmowym. W pewnym momencie jeden drugiego złapał w pół i pocałował w szyję. Mieli biedacy pecha, bo nie zauważyli mojej córki, która z zainteresowaniem obserwowała głośnego całusa. Panowie się zawstydzili, moja córka walnęła im 100 watowy uśmiech i poleciała dalej napełniać wózek. 

Panowie zostali sami na placu boju, nie wiedząc, że ja jestem matką tzw. naocznego świadka. Sumitowali się biedacy, że nie powinni się tak zachować itd. Obawiali się, że mogli spowodować traumę u nastolatki. Aż żal było patrzeć jak się zdenerwowali. Miałam ochotę im powiedzieć, że nie jest łatwo zawstydzić współczesne nastolatki, a od niektórych pewnie mogliby się niestety wielu rzeczy nauczyć, ale prawdopodobnie byłoby im jeszcze bardziej wstyd. Jak myśleli, że nikt ich nie widzi, przytulili się do siebie w celu dodania sobie tzw. ducha. I znowu wywołało to u mnie same pozytywne odczucia. 

Trzy kompletnie rożne pary, każda zdecydowanie nie spełniała wymogów "podstawowej komórki społecznej", przynajmniej w klasycznym rozumieniu tego słowa, a jednak patrząc na nich widziałam więcej prawdziwego uczucia niż u wielu otaczających mnie klasycznych rodzin.

Przyjmujemy pewne rzeczy za pewnik, zupełnie niesłusznie, całe życie pragniemy i szukamy miłości, często gdy szczęśliwcom udaje się ją znaleźć, brak tolerancji lub szara rutyna podstępnie pomału niszczy to co powinno być dla nas najważniejsze.

Mówi się, że jest wiele rodzajów miłości, ale ja osobiście uważam, że miłość jest jedna, pochodzi z tego samego źrodła, serca, duszy, czy jak ktoś woli mózgu (razem z całą jego chemią), dopiero potem, gdzieś po drodze odpowiednio zmienia się w zależności kogo nią obdarzamy. 
Dopóki kogoś kochamy żyjemy naprawdę, a nie wegetujemy, a jeżeli chodzi o miłość nazwijmy ją partnerską, płeć naprawdę nie ma żadnego znaczenia.


1 komentarz:

  1. Jak ja podzielam Twoje poglądy! Cieszę się, że nie tylko ja tak myślę ;).

    OdpowiedzUsuń