czwartek, 26 marca 2020

Izolacja na świeżym powietrzu, czyli Kotka na łonie natury



Dzięki temu, że mieszkamy w domku, a nie w bloku, nie musimy siedzieć w przysłowiowych czterech ścianach, tylko możemy wentylować się w ogródku, oczywiście jak pogoda pozwala. Dzisiaj pozwoliła, zrobiłam więc mały rekonesans swoich włości. 
Moje jabłonki jeszcze śpią, za to rozbuchało się pięknie drzewo na czerwono.
Podczas inspekcji, tudzież szorowania paśnika dla jeleni,  zauważyłam, że z jednej strony rozwaliło nam się ogrodzenie i praktycznie możemy założyć komunę z sąsiadami. 
Za sąsiadami nie przepadam, życia "za komuny" już doświadczyłam w związku z czym zdecydowałam się prawie jak Pawlak naprawić płot.


W tym celu zadzwoniłam do Plenipotenta. Najpierw przeżyłam szok, że odebrał, a potem jeszcze większy jak po 20 minutach przyjechał. Widocznie widmo wirusa wyzwoliło w nim zwyczajne, ludzkie odruchy, albo był w szoku.
Bardzo szybko dogadaliśmy się w sprawie naprawy ogrodzenia, niestety ambitny fachowiec zauważył dziurę w płocie z drugiej strony. Trzy razy mu tłumaczyłam, że tej wyjątkowej dziury ma nie ruszać bo zamknie mi naturalną furtkę dla jeleni. 
Nie wiem czy zrozumiał, ale jak przyjedzie naprawiać płot, to będę go na wszelki wypadek pilnować.
Jego pytanie, czy ja naprawdę chcę mieć w ogrodzie jelenie brzmiało tak, jak bym miała ochotę, żeby wśród krzaczków radośnie pląsały mi krwiożercze bestie rodem z horroru, a nie piękne, majestatyczne zwierzęta.
Plenipotent szcześliwie się oddalił, a ja podyktowałam córce, ze względu na jej piękny charakter pisma, list do sąsiadów, że będziemy naprawiać płot i żeby nie wzywali policji, ewentualnie, żeby nie strzelali, (to tak oczywiście między słowami).

Następnie usiadłam sobie na słoneczku i rozpoczęłam część izolacji na świeżym powietrzu, wychodząc z założenia, że po pierwsze słońce wypala wirusy i inne świństwa, a po drugie poprawia humor.
A prawda jest taka, że ma sporo do poprawiania, bo wygląda na to, że dość nieszczególnie wybraliśmy sobie miejsce do życia podczas pandemii.
Ale skupmy się na przyjemniejszych rzeczach.

Zawsze pilnujemy, żeby nasza Kotka nie prysnęła z domu, ale dzisiaj zaszalałam i zostawiłam jej otwarte drzwi, ciekawa czy odważy się na przygodę życia. Odważyła się i to dość szybko. 
Cała była w ekscytacji, wręcz nie wiedziała co ze sobą robić, trawka, słoneczko, cienie, wiaterek, a jak przyleciał czerwony, śliczny kardynał to o mało nie padła z wrażenia.
Niestety po zakończeniu procesu wietrzenia trzeba ją było wnieść do domu, bo jakoś jej się kierunki nie zgadzały i miała problemy z powrotem, ale na szczęście nigdzie nie chciała uciekać.
W domu dotleniona padła na dywan i jak dziecko usnęła w sekundę.
Mamy dla niej specjalną smycz z szeleczkami, ale nie chce w niej chodzić, tylko się od razu kładzie, wiec dlatego dzisiaj puściłam ją po raz pierwszy luzem.
Jak nam wejdzie na drzewo, żeby się zaprzyjaźniać z wiewiórkami wezwiemy straż pożarną, przynajmniej bedą miały chłopaki zajęcie, a biedni, odizolowani sąsiedzi rozrywkę.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz