wtorek, 2 lipca 2024

Jeszcze w zielone gramy, czyli początek rehabilitacji

W czasie mojego pobytu w szpitalu odwiedziło mnie troje terapeutów, prawie jak Duchy w Opowieści Wigilijnej.


Na nogi oprócz mojego chirurga stawiał mnie facio, nazwijmy go na potrzeby narracji Rambo, ponieważ nie brał jeńców. Był szorstki jak tarka do warzyw i szczery do bólu (w tym wypadku mojego). Kazał mi inaczej oddychać i oprócz chodzenia jak wysztywniony pingwin, (bo nawet lekkie pochylenie głowy nie wchodziło w grę), lekko uginać nogi w kolanach. Praktycznie te trzy ćwiczenia to było jedyne co miałam wykonywać przez pierwsze dwa tygodnie po operacji.

Na drugi dzień przyszła kobieta, która nie zasługuje na żadną ksywkę. Rambo nie był milusim misiaczkiem, ale przynajmniej nie mówił bzdur. Pańcia praktycznie nic odkrywczego nie zrobiła, za to powiedziała, że ona doskonale wie jak ja się czuję, bo urodziła dwoje dzieci. Pamiętam, że stałam przed nią, ledwo trzymając się na nogach, a ona bredziła o bólach porodowych. Nie zdzierżyłam i zapytałam grzecznie, czy rodziła przez cesarkę. Lekko tym pańcię zaskoczyłam, okazało się, że urodziła siłami natury. A ponieważ opiaty już się mocno wypłukały się z mojego krwioobiegu to uświadomiłam ją, że ja też urodziłam dwójkę dzieci i bóle porodowe to nie jest coś co można porównać do tego co ja czuję w tej chwili.

Ból związany z przecięciem powłok brzusznych, czy mięśni grzbietowych jest dość specyficzny. Bóle akcji porodowej różnią sie przede wszystkim tym, że trwają krócej i co najważniejsze z przerwami, gdzie można złapać oddech, dosłownie i w przenośni. Jakoś podejrzanie szybko potem wyszła.

Trzeciego dnia przyszła następna kobietka, którą dla potrzeb narracji będę nazywać Równa Babka, bo taka była. Również bez sentymentów jak Rambo, ogarnęła ze mną korzystanie z toalety, mycie zębów i sport ekstremalny, czyli schody.
Rambo i Równa Babka jeszcze się pojawią w tej historii i to w charakterze bohaterów pozytywnych.

Następnie wypisali mnie do domu i kazali wrócić na zdjęcie tych koszmarnych zszywek za dwa tygodnie.
Mówiąc szczerze ten pierwszy okres wspominam nieco mgliście, po prostu trwałam. Ociupinkę odżyłam kiedy pozbyłam się z pleców metalowych części, (oczywiście tylko z zewnątrz).

Po zdjęciu szwów należało zacząć rehabilitację i to była jedna z największych lekcji pokory, jakie zaliczyłam w życiu.

Ponieważ twardo zamierzałam wrócić do Męża, który cierpliwe czekał na ulepszoną tytanem żonę za Oceanem, przedyskutowałam problem z moim chirurgiem.
Potrzebowałam nie tylko jego zgody, ale wręcz błogosławieństwa i zapewnienia, że nic ze mnie nie wypadnie i że śruby nie przebiją mi ciała jak wykonam jakiś  niedozwolony ruch. I niestety to nie jest żart, to było dokładnie to czego wtedy się obawiałam.

Po miesiącu i kontrolnym zdjęciu rentgenowskim mój lekarz wysłał mnie na parę sesji rehabilitacyjnych, żeby mi pokazali jak ćwiczyć i pozwolił wracać do Stanów.

I tak wylądowałam na mojej pierwszej sesji, która dała mi do myślenia. Przede wszystkim spotkałam na niej Równą Babkę, którą wprowadziłam w temat. Bałam się, że po powrocie do Stanów nie znajdę nikogo, kto będzie mnie rehabilitował. Równa Babka nie tylko odbyła ze mną zalecone sesje, ale również rozpisała mi ćwiczenia na przyszłość.

Początek tych ćwiczeń zapamiętam do końca życia. Kazała mi na leżąco podnieść nogę, nie za głowę tylko na wysokość kilku centymetrów. Spojrzałam na nią z politowaniem, że przecież to jakiś żart. Przyszłam tu na poważną rehabilitację po OPERACJI KRĘGOSŁUPA a ona tu wyjeżdża z czymś takim.

Zdusiłam te myśli w zarodku i z lekkim lekceważeniem podniosłam nogę. To znaczy usiłowałam, mięśnie mi się trzęsły, pot malowniczo zalewał oczy, o bólu to już nie wspomnę i w końcu mi się udało, satysfakcja zalała mnie falą.
I wtedy Równa Babka powiedziała:
„ A teraz 20 powtórzeń”.

I to był ten moment wielkiej lekcji pokory, mówiąc szczerze jeden z wielu. Od tego momentu wykonując te wszystkie mniej i bardziej trudne dla mnie ćwiczenia oprócz pokory i wszechobecnego bólu zaczęło mi towarzyszyć uczucie, że żyję.

“Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy
Jeszcze któregoś rana odbijemy się od ściany.”

“Jeszcze się spełnią nasze piękne sny marzenia plany 
Tylko nie ulegajmy 
Przedwczesnym niepokojom 
Bądźmy jak stare wróble, które stracha się nie boją 
Jeszcze w zielone gramy
Choć skroń niejedna siwa 
Jeszcze sól będzie mądra a oliwa sprawiedliwa 
Różne drogi nas prowadzą
Lecz ta, która w przepaść rwie, jeszcze nie 
Długo nie 

Jeszcze w zielone gramy
Chęć życia nam nie zbrzydła 
Jeszcze na strychu każdy klei połamane skrzydła 
I myśli sobie Ikar
Co nieraz już w dół runął 
Jakby powiało zdrowo to bym jeszcze raz pofrunął.”




W końcu nadszedł dzień wylotu, całe szczęście dzieciaki ogarniały bagaże i Yogusia w transporterze. Ja miałam za zadanie tylko przetrwać. W związku z zaistniałą sytuacją leciałam businessem, czyli w luksusach i od momentu osiągnięcia tzw. wysokości przelotowej, na leżąco. Yogusiowi też się udało bo zaparkowaliśmy jego transporter koło mnie, także miał więcej przestrzeni niż między nogami.

Lot przeżyłam, może nie wyglądałam super świeżo i witalnie, ale wyszłam z samolotu o własnych siłach, a to przecież najważniejsze. Dla mojego Męża najważniejsze było, że żyłam, wróciłam i to na własnych nogach, mogłam wyglądać jak zombie na kacu gigancie i tak by się zachwycał.

W ramach poczucia humoru Siły Wyższej Gucci dostała cieczkę dzień przed naszym przylotem. Mężuś wziął ją na lotnisko w celu przywitania rodziny. Yogi się ucieszył jak szalony, że całe stado znowu się odnalazło, a jak dodatkowo doleciał do niego upojny zapach, to natychmiast się zakochał i rozpoczął starania o powiększenie rodziny.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz