poniedziałek, 17 lutego 2020

Trochę puchatych przyjemności, czyli Mamo rzuć na mnie kota

Poniższy tekst jest przeznaczony dla wielbicieli zwierząt, ewentualnie ludzi wykończonych psychicznie, którzy nie mają ochoty, (przynajmniej dzisiaj), czytać mrożących krew w żyłach doniesień ze świata, opisujących do jakich strasznych czynów gatunek ludzki jest zdolny.

Odrywając się na moment od melancholijno-filozoficznych rozmyślań, postanowiłam opisać kilka „momentów” z życia naszych zwierzaków. Internet aż pęka w szwach od śmiesznych filmików z kotkami i szczeniaczkami, które dość skutecznie poprawiają wszystkim nastrój.
Uważam, że moje futrzaki robią to równie skutecznie, chociaż na zdecydowanie mniejszą skalę, ponieważ celebrytami są tylko w naszej rodzinie. Osobiście uważam, że to wystarczy i tak są już rozpieszczone do granic niemożliwości, dodatkowa sława już całkowicie poprzewracałaby im w łebkach.

Nasz, rodzinny, futerkowy gang składa się z dwóch świnek i Kotki. Tutaj będzie małe wyjaśnienie dla tych, którzy myślą, że świnki to bezmyślne gryzonie, których największym życiowym dokonaniem jest bycie daniem obiadowym w Ameryce Południowej.
Nic bardziej mylnego, chociaż świnki morskie znajduje się niestety gdzieś na końcu łańcucha pokarmowego, nie można im odmówić rozumu, urody, życiowego sprytu i poczucia humoru.

Świnki pojawiły się w naszym domu, jako prezent dla dzieci, ze szczególnym naciskiem na potrzeby emocjonalne Córki. W pierwotnym założeniu miała to być jedna świnka.
Tuż przed zakupem okazało się, że świnki to zwierzaki stadne, lepiej się chowają w towarzystwie i że jak mam chociaż odrobinę przyzwoitości to kupię dwie. 
Na widok ślicznych kulek w sklepie zoologicznym, zachowałam na tyle przytomności umysłu, że na początku zażądałam pokazania, gdzie znajdują się same samiczki, (szczęśliwie samczyki były oddzielone). 

Uspokojona co do ewentualnego, nieograniczonego wzrostu populacji świnek w naszym domu, pozwoliłam Córce wybrać zwycięzcę tego konkursu piękności. Moje dziecko nieświadome faktu, że zamierzam dokonać zakupu dwóch prosiaczków, po wymiętoszeniu i spojrzeniu w oczy wszystkim kandydatkom, wybrała dwie. 
Serce jej pękło można powiedzieć na dwie płowy i nie mogła podjąć biedulka ostatecznej decyzji. Niewiele rzeczy w życiu sprawiło mi większą radość niż uświadomienie mojej Córce, że kupujemy obie puchate piękności.

I tak do naszego domu zawitały świnki, a ja zaczęłam się energicznie dokształcać jak wychować świnki na porządne maciorki. Mało kto wie, ale świnki są zwolenniczkami monarchii absolutnej, a nie demokracji. W stadzie, w którym jest więcej niż jedna świnka, zawsze jest wybierana alfa, która rządzi, ale jednocześnie czuwa nad resztą bandy.
Nasza alfa została przywódcą, ponieważ drugiej śwince się nie chciało i wolała pozbyć się odpowiedzialności.
Po ustaleniu zakresu praw i obowiązków, zapanowała harmonia w świnkowym narodzie, która trwała do momentu pojawienia się następnej puszystej piękności, czyli naszej Kotki.

Kocica została wyselekcjonowana prawie jak mistrz strzelców w piłce nożnej, po przeprowadzeniu szeregu wywiadów środowiskowych, badań i męczenia wszystkich dostępnych kocich fachowców. No przecież nie mogliśmy ściągnąć do domu tygrysa szablozębnego, (nawet w miniaturze). Musieliśmy zainwestować w małe modyfikacje genetyczne, żeby nasze  świnki były bezpieczne.

Przez pierwszy okres integracji świnkowo-kotkowej, Kotka uparcie usiłowała przekonać świnki do zabawy. W momencie jak nasze maciorki uskuteczniały swój świński galopek, (wbrew temu co sądzi dużo ludzi takie zjawisko istnieje), puszczała się za nimi w pogoń, dopadała i trącała lekko łapą, (po uprzednim schowaniu pazurów). 
Świnki konsekwentnie ją ignorowały, aż przestała i zaczęła im włazić do klatki, ewentualnie spać przed klatką, a ponieważ nie wyżera im marchewki, a siana starczy dla wszystkich, to nie ma w rodzinie konfliktów.

Najlepiej ich wzajemne stosunki opisuje scenka na schodkach. Nasze świnki dorobiły się schodków prowadzących do drzwi klatki, żeby im było wygodnie wchodzić. Pewnego razu świnkowa alfa wychodziła z klatki, a Kotka usiłowała do niej wejść. 
Na szczycie schodków stanęła mała świnka morska, nos w nos z wielką, puchatą potomkinią lwów, panter, tygrysów itd. 
Świnka zastosowała swoją słynną alfią moc we wzroku wzbogaconą o wytrzeszcz i trwała twardo na stanowisku. Po kilku sekundach Kotka się cofnęła, świnka sobie zeszła i dopiero wtedy kociak władował się do klatki. Widziałam to na własne oczy. Dlaczego ta, nasza Kotka włazi do klatki, (dobrowolnie), pozostaje cały czas niezgłębioną tajemnicą.

Nasze maciorki są tak zwaną mini trzodą chlewną z wolnego wybiegu, biegają sobie bowiem luzem po pokoju zażywając relaksu zarówno klatce jak i na specjalnych posłaniach. 
Są to zwierzaki bardzo interaktywne, wydają różne odgłosy w zależności od nastroju i jeżeli rano nie dostaną śniadania są w stanie, w pozie bojowej stanąć przed łóżkiem Córki i przypomnieć jej, (głośno), że potrzeb świnek nie należy lekceważyć. 
Pewnego ranka obudziły swoimi nawoływaniami Kotkę, która zerwała się i nieprzytomna uciekła, to tyle w temacie krwiożerczych drapieżników.
Kiedyś dorwały się do czekoladek w papierkach i bez zbędnych ceregieli się poczęstowały. Wszyscy się martwili o ich zdrowie, zwłaszcza o te zjedzone, srebrne papierki. Okazało się, że papierki sobie ściągnęły, a zjadły samą czekoladę.

O ile od wytrzeszczu świnek aż bije inteligencja, o tyle spojrzenie naszej Kotki, zwłaszcza po przebudzeniu zawsze jest pełne zdziwienia i kompletnego braku zrozumienia w jaki sposób ona się znalazła tym miejscu. Wygląda jakby miała permanentnego kaca bez miłych wspomnień.
Za to prawdziwym relaksem dla wszystkich domowników jest obserwowanie śpiącego kota, co jest zadaniem niespecjalnie trudnym, ponieważ wysiłek ten zajmuje jej kilkanaście godzin na dobę.
Pozycje w jakich jest w stanie spać kot, stały się prawdopodobnie natchnieniem dla wielu uprawiających jogę.

Kotka oprócz bardzo pozytywnego wpływu na układ nerwowy jest w stanie spełniać też zadania z gatunku tych bardziej praktycznych.
Budzę Juniora codziennie  do szkoły. Zauważyłam pewną prawidłowość, mianowicie im jest większy tym mocnej śpi. Prawdopodobnie koło matury będę go musiała polewać wodą z lodem.
Kiedyś dla żartu wzięłam Kotkę na ręce i położyłam ją na jego plecach. 
Od razu przebudził się do życia, nie ma to jak ponad 4 kilogramy ciepłego kota wspinającego się na głowę. I tak jakoś weszło mi to w krew, że zaczęłam się posiłkować kotem przy procesie wybudzania mojego syna.
Pewnego razu zapomniałam o tej, naszej nowej, świeckiej tradycji i budzę delikwenta “bezkotowo”, a tu jak zwykle nic. Kotka siedzi koło moich nóg, a ja stoję nad śpiącym księciem jak nieprzytomna, durna bździągwa, nagle słyszę całkiem rozbudzony głos mojego dziecka: „Mamoooo, no rzuć na mnie kota !”
Rzuciłam, nie będę odmawiać dziecku małych radości, (Kotce zresztą też nie).

Kiedy patrzę jak z anielskim spokojem ona znosi objawy gorących uczuć, nie drapie, nie gryzie, nie atakuje wszystkich, to błogość mnie ogarnia i pewność, że warto było zapłacić za całą tę łagodną „puchatowatość”.
Dostaliśmy urodę i kompletny brak agresji w pakiecie, inteligencja jest przereklamowana w porównaniu z miłością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz