czwartek, 27 lutego 2020

Głupota i wirusy, czyli może już dosyć tego „wzmacniania”

Ostatnio po rozmowie z moją Córką doszłam do wniosku, że chyba najbardziej niedyskryminującym i nie przekupnym zjawiskiem jest głupota, można powiedzieć, że jest to fenomen na skalę światową.
Atakuje wszystkich bez względu na pochodzenie, kolor skóry, stan majątkowy oraz przekonania religijne i polityczne.
Pod koniec naszej rozmowy potwierdziłyśmy również powszechne przekonanie, że głupota nie zna granic. 
Po pierwsze, leci po całości, obdarzając wszystkich sprawiedliwie, bez względu na aparycję i wrodzony koloryt, a po drugie robi to z prawdziwym rozmachem, czasami zdecydowanie za dużym.
Znajomy temat nam wypłynął już któryś raz z kolei na skutek frustracji amerykańską rzeczywistością.
Aczkolwiek należy uczciwie stwierdzić, że Amerykanie nie posiadają monopolu na głupotę i żeby cierpieć z tego powodu niekoniecznie trzeba wyjeżdżać z Polski.

I tak trwając w posępnej zadumie uświadomiłam sobie, że od wieków uwielbiamy przyklejać gotowe etykietki, ludziom, uczuciom, wrażeniom, reakcjom itd. 
Włości krzyczą, Francuzi jedzą ślimaki, Rosjanie na śniadanie piją wódkę, a dopiero potem przystępują do konsumpcji mocnych alkoholi, Holendrzy wpisują sobie eutanazję wujka w kalendarzu, gdzieś między dentystą, a kosmetyczką, żeby nie zapomnieć, itd. 
Nawet nie muszę sobie wyobrażać co się mówi o „Polaczkach”, bo wiem.
Można powiedzieć, że jako gatunek wręcz nurzamy się w stereotypach, a głupota nas jeszcze dodatkowo napędza.

Aczkolwiek we wszystkim tkwi ziarno prawdy, Francuzi, na przykład jedzą ślimaki, prawdopodobnie nawet z apetytem, co nie znaczy, że na tym kończy się ich dieta.
Włosi lubią ekspresyjne wyrażać uczucia, ale co jakoś czas robią to jednak ciszej, w przeciwnym wypadku zamiast wyśpiewywania arii operowych żałośnie by skrzypieli.
Ideałów na świecie nie ma, a potwory co prawda się zdarzają i to często, ale ciągle można trafić na dobrych, przyzwoitych ludzi, (narodowość, wyznanie, kolor skóry bez znaczenia).

I tak się zastanowiłam, jak reszta świata postrzega Amerykanów. Niewątpliwie jako naród z przerostem manii wielkości, przerażająco wysokie drapacze chmur, wielkie samochody, olbrzymie porcje jedzenia, powszechna otyłość, białe, lśniące zęby, a w tle szalejący amerykański sen pełen sukcesów, (oczywiście spektakularnych).
I o ile Polska często jawi się reszcie świata jako kraj zasypany śniegiem, gdzie po ulicach chodzą pijane niedźwiedzie i nie mniej owłosione kobiety, to Stany były zawsze i są postrzegane jako Nowy Świat pełen możliwości i szans na powodzenie w kolorze dolarów, a obecność dzikiej flory i fauny nikomu nigdy w spełnianiu marzeń nie przeszkadza, (ciekawe czy bizony są tego samego zdania).

Uogólnienia zawsze są krzywdzące, nie pamiętam jak kojarzyli mi się Amerykanie zanim ich poznałam, gdybym teraz miała ich określić jednym przymiotnikiem, użyłabym słowa głupi.
Wiem, brzmi to szokująco i niesprawiedliwie, ale nic na to nie poradzę. 
Gdzie mianowicie są ci słynni „amerykańscy uczeni”, którzy przeprowadzają wszystkie, te mądre badania ? Na co dzień niewidoczni, albo są głęboko ukryci, jako cenne dobro narodowe, albo żyją pod przykrywką.
Być może problem nie do końca leży w ilorazie inteligencji populacji tylko w systemie, który jest wadliwy i zamiast kształcić młode pokolenia usilnie wykształca im tylko masę mięśniową.
Jaki by to nie był powód Ameryka jest zalana przez miliony niedouczonych ludzi, którzy nie tylko nigdy nie wyjechali za granicę, żeby przekonać się, że takowa istnieje, ale mają problemy z czytaniem i pisaniem, (żeby nie było wątpliwości we własnym języku).
Ośrodki akademickie skupiają mądrali, ale poza nimi rozciąga się wielka pustynia intelektualna. Problemy zaczynają się nawarstwiać, jak się nie mieszka na terenie wyższej uczelni.

Będąc człowiekiem rozsądnym i prowadząc w Stanach normalne życie rodzinne, można się nabawić nerwicy, depresji i innych, ciekawych zaburzeń psychicznych. 
Najbardziej zrównoważona, inteligentna jednostka może zwątpić jak przez cały czas jest narażona na głupotę ciężkiego kalibru.
Niewątpliwie moment, w którym człowiek jest zaskoczony, kiedy spotyka kogoś mądrego i kompetentnego, bo oczekiwał spotkania z niedouczoną łajzą jest dość szokujący i dużo mówiący o Ameryce. 
Co ciekawe, (albo wręcz przeciwnie), głupota jest wszechobecna.
Nie zliczę momentów w różnych urzędach i sklepach, gdzie sprzedawcy nie mieli zielonego pojęcia co sprzedają, a urzędnicy gubili się w papierkach.
I o ile brak pożądanych artykułów spożywczych nie jest groźny dla zdrowia, a najwyżej dobrego samopoczucia, to już bliskie spotkanie oko w oko z pielęgniarką, której mówiąc delikatnie brakuje wiedzy, może być traumatyczne.

Autentyczna scenka w klinice okulistycznej:
Pielęgniarka: Jaka jest wada, plus czy minus ?
Polski nieszczęśnik: Minus
Pielęgniarka: To znaczy, że jesteś krótkowidzem, czy dalekowidzem ?
Polski nieszczęśnik: (w myślach) to ja już chyba sobie pójdę, albo lepiej ucieknę

Równie ciekawa sytuacja w szkole.
Junior dorobił się zapalenia ucha, wygrzany, wyleczony wrócił do szkoły w celu dalszego pochłaniania wiedzy. Rano przymrozek, w ciągu dnia parę stopni na plusie, na lekcji wychowania fizycznego nauczyciel stwierdził, że wiosna już nadeszła i wyrzucił dzieci, żeby biegały po dworze. Szkoda tylko, że zapomniał geniusz o takim drobiazgu jak ubranie i dzieciaki latały w krótkich rękawkach, bo w szkole z kolei było tropikalnie gorąco i były porozbierane do rosołu.
Rezultat okazał się dość łatwy do przewidzenia, Junior wrócił do domu zwijając się z bólu, bo jednak ucho zaprotestowało i znowu wylądował w łóżku zawieszając proces edukacji szkolnej.

Stosując w praktyce amerykańską asertywność, mąż wystosował e-maile do wszystkich nauczycieli, ze szczególnym uwzględnieniem inteligentnego inaczej nauczyciela od w-fu z dość silną sugestią, że nasz syn ma zostać w szkole razem ze swoim chorym uchem, a nie latać półnagi po mrozie.
Następnego dnia Junior wrócił ze szkoły znowu cierpiąc, ponieważ w szkole ćwiczyli napad terrorystyczny i znowu bez ubrań wywalili dzieci z budynku. 
Tym razem wszyscy uczniowie solidarnie marzli, chociaż dla ucha syna nie zrobiło to żadnej różnicy bo go znowu zaczęło boleć.
Prawdopodobnie część kolegów również dorobiła się zapalenia ucha, ale najważniejsze, że planowane ćwiczenia się odbyły, „ co nas nie zabije to nas wzmocni”.

I to wszystko dzieje się w atmosferze szalejących wszędzie wirusów produkcji zarówno amerykańskiej jak i zagranicznej. Nie wiem jak określić takie zachowanie, ale zdecydowanie nie mogę tego nazwać głupotą, bo to byłoby zbyt obraźliwe dla głupoty.
Stany to chyba jedyny kraj z grupy wysokorozwiniętych, w którym ludzie często umierają na grypę, a wizja tej choroby przeraża wszystkich.
Mimo ogólnonarodowego stanu lękowego przed wirusem głupota okazuje się silniejsza.
Najgorsze jest to, że niestety bywa zaraźliwa, a proces leczenia jest długi i często nie przynoszący zadowalających efektów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz