wtorek, 10 grudnia 2019

Matura, czyli odsłona pierwsza edukacyjnego horroru dla rodziców

Staram się jak mogę rozkręcać świąteczny nastrój, ale szara rzeczywistość jest w silnej opozycji do moich zapędów.
Nasza córka zdecydowała się zdawać maturę wcześniej, a co z tym idzie walczyć o przyjęcie na studia w tym dzikim kraju, gdzie koszt edukacji, podobnie jak koszt leczenia jest po prostu nieetyczny.


W związku z tym zanim na poważnie weźmiemy się za przygotowywanie Świąt, musimy sobie poradzić z kilkoma, klasycznymi koszmarami rodziców dorastającego dziecka.
Jakoś tak się złożyło, że nie miałam jeszcze okazji opisać jak wygląda amerykańska matura i czym się różni od polskiej, (a różni się właściwie prawie wszystkim).
Właściwie to widzę tylko dwa elementy wspólne, pierwszy, bez niej nie można zacząć studiów i drugi jest gigantycznym stresem dla rodziców i dzieci oraz śni się w koszmarach latami.



Przede wszystkim maturę można zdawać w Stanach w różnych terminach  i miejscach, wystarczy się zarejestrować na odpowiedniej stronie internetowej.
Jeszcze ciekawszym jest fakt, że można ją zdawać dowolną ilość razy, nie tylko do skutku, (co również się często zdarza), ale do uzyskania najlepszego wyniku.
Matura ma formę tylko pisemną z angielskiego i z matematyki. Trwa 4-5 godzin. 
Nie ma żadnych restrykcji dotyczących obowiązkowych, eleganckich wdzianek.
Początek i koniec oznajmiają gwiżdżąc normalnym gwizdkiem, a po tygodniu wyniki są dostępne na stronie internetowej.
Dzieciaki dostają specjalne zeszyciki, o dziwo papierowe i w nich zaznaczają odpowiedzi.
Forma tego, konkretnego egzaminu "dojrzałości", jest tutaj taka bezosobowa, że jest to prawie bolesne.
Co nie znaczy, że jest bezstresowa, bo zawsze jakieś dzieciaki dostają ataków paniki, mdleją i są wynoszone z sali.



Część matematyczna opiera się na konkretnej wiedzy, zdobytej przez uczniów w szkole. Za to część angielska jest bardziej spontaniczna, można wybrać wersję z pisaniem eseju lub nie, w zależności od tego co się zamierza studiować. 
Temat eseju może dotyczyć wszystkiego, jeżeli ktoś oczekuje ambitnych tematów z klasyki literatury to się może srogo rozczarować. Raz moja córka pisała esej o konserwach rybnych. Po prostu czysta żenada.
Standardowa matura z angielskiego polega na przeczytaniu kilku artykułów i odpowiedzi na pytania w oparciu o załączone teksty. Pies leży tutaj pogrzebany w słownictwie, mianowicie jest bardzo trudne i wykańczające nawet dla Amerykanów.
Artykuły dotyczą na ogół przyrody, ekologii lub historii.



Maksymalna ilość punktów, którą można zdobyć to 1600, 1060 wystarczy do zdania matury.
Niektóre uczelnie z góry ustalają jaki pułap punktów ich interesuje, Harvard na przykład nie schodzi poniżej 1500.
W związku z tym oczywiście są organizowane specjalne, obłędnie drogie kursy przygotowujące i dzieciaki do nich podchodzą, aż osiągną wymarzoną liczbę.
90 minut takiego kursu kosztuje 275 dolarów. Chciałabym zobaczyć dzieciaka, któremu wystarczy półtorej godziny, żeby uzyskać na maturze maksymalną ilość punktów.

Moje dziecko zaliczyło już cztery matury, każdą zdała, (bez kursu), czekamy na wyniki ostatniej i będziemy wybierać najlepszą.


Oprócz matury, żeby nie było za nudno są tak zwane egzaminy semestralne ze wszystkich przedmiotów, które są tutaj organizowane regularnie, prawdopodobnie, żeby wszyskich wykończyć. Nazwałabym je mini maturą dwa razy razy do roku.
Często dzieciaki mają zdaną maturę, a dopiero potem podchodzą do tych egzaminów bo tak im wyszło czasowo. Czystej logiki nie ma w tym za grosz i można od tego wszystkiego lekko zgłupieć.



Jakiś czas temu w Polsce, kiedy jeszcze nie dysponowałam tą wiedzą, spotkałam panią, która zachwycała się amerykańską maturą.
Jaka szkoda, że nie mogłam rozwiać trochę jej złudzeń nad wyższością amerykańskich rozwiązań.
Delikatnie mówiąc, wyobrażałam ją sobie inaczej. Dodatkowego smaczku dodaje fakt, że jeżeli taki nieszczęśnik chce studiować za granicą, to oprócz matury uczelnie wymagają zaliczenia części przedmiotów w klasie maturalnej na najwyższym poziomie (AP).
Dla przypomnienia jest poziom podstawowy, zaawansowany, honorowy i AP, czyli w wolnym tłumaczeniu poziom uniwersytecki.
A ten AP to nie są żarty.
Ogólnie jakoś ostatnio mało mi jest do śmiechu.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz