niedziela, 22 grudnia 2019

Gwiezdne Wojny, czyli słone łzy, słone paluszki i gorące życzenia

Kontynuując w duchu nostalgicznym, który uparcie nie chce mnie opuścić, wznieśmy się do gwiazd.
Na ekrany kin na całym świecie weszła właśnie ostatnia część Gwiezdnych Wojen, amerykańskiej super produkcji, którą zachwyca się mniej lub bardziej już drugie pokolenie.
Pamiętam jak pierwszy raz poszłam do kina oglądać tę gwiezdną sagę, byłam małym brzdącem, nie umiałam jeszcze czytać i rodzice szeptali mi do ucha treść, bo film był oczywiście z napisami. 
Zagraniczne filmy wtedy nie były dubbingowane i w ciemnościach sal kinowych często można było usłyszeć ofiarnych dorosłych czytających dzieciakom.
Jak trochę podrosłam to sama czytałam moim młodszym kuzynom.

Pamiętam tę ekscytację, gwiazdy, statki kosmiczne, efekty specjalne, które przekraczały wyobraźnię i na deser dwaj przystojniacy Han Solo, czyli Harrison Ford i Luke (Mark Hamill).
Później pojawiły się dwie następne części, które na szczęście dla wszystkich zainteresowanych, mogłam oglądać już bez pomocy suflerów.

Mam wrażenie, że wtedy gorące uczucia damskiej populacji były podzielone między dwóch głównych bohaterów. Ja osobiście podkochiwałam się skrycie w Luke'u. 
Czas pokazał, że miałam słabe wyczucie dotyczące hollywoodzkich karier, bo w odróżnieniu od Hana Solo nie zrobił wielkiej kariery. 
Mówiąc szczerze zawsze miałam to w nosie, "serce nie sługa".

Tutaj małe wyjaśnienie dla tych czytelników, którzy niekoniecznie są fanami tych filmów.
Cała saga, miała składać się z dziewięciu części. Pierwsze trzy powstały kolejno w 1977, 1980 i 1983 roku.
Żeby było ciekawiej, z punku widzenia chronologicznego, najpierw powstały trzy środkowe części, czyli numer 4, 5 i 6. Po latach zostały dokręcone wcześniejsze części 1, 2 i 3, a ostatnio po latach numery 7, 8 i 9.
Dziewiąta część kończy sagę, po ponad 40 latach, według mnie jest to fenomen kina światowego.

Jak przystało na gorącą wielbicielkę obejrzałam wszystkie części, w związku z czym mogę uczciwie  się wypowiedzieć i zaznaczam, że tym razem nostalgia nie ma z moją opinią nic wspólnego.
Części, które obejrzałam jako dziecko, a więc paradoksalnie te najstarsze są według mnie zdecydowanie najlepsze.
Pozostałym, chociaż naszpikowanym coraz lepszymi efektami specjalnymi brakuje tego czegoś nieuchwytnego, co odróżnia film, który się ogląda, od filmu, który się przeżywa i nigdy nie zapomina.

I oto Junior rozpoczął ostrą akcję, mającą na celu zwabienie nas do kina. Mimo pełnych sal, udało nam się zdobyć bilety, (a miałam nadzieję, że uda mi się to przeżycie przesunąć trochę w czasie bo słusznie przewidywałam emocjonalne zawirowania).
Szłam do kina jak na przysłowiowe ścięcie, entuzjazmu we mnie było tyle ile aktywności sportowej przejawianej u miśków koala.

Generalnie nie oczekiwałam fajerwerków, tylko dużo dramatów.
Sytuację pogarszał dodatkowo fakt, że odtwórczyni jednej z głównych postaci Carrie Fisher, która grała w moich ulubionych częściach umarła w trakcie kręcenia zdjęć właśnie do tej części, a mój przystojny Luke i Han zestarzeli się, nic tylko siąść i płakać.
Nostalgia świąteczna mnie podgryza, a tu jeszcze moi mężczyźni zafundowali mi taką ekstra dawkę emocji. Oto nadszedł czas, żeby pożegnać się z gwiezdną sagą.

Wzięłam się w garść, zapakowałam do torebki polskie, słone paluszki nabyte w moim, ulubionym, polskim sklepie i ruszyłam pożegnać się ze wspomnieniami.
Moim mężem, którego dzieciństwo wyglądało trochę inaczej niż moje, chociaż również obejrzał wszystkie części Gwiezdnych Wojen, zdecydowanie nie targały podobne emocje.
Gdy zgasły światła wyciągnęłam paluszki, podałam mężowi i powiedziałam: 
"Bierz, zjadaj to tradycja".
Mąż lekko ogłuszony podzielił się paluszkiem z synem i  mniej więcej tyle było mi potrzebne, żeby zacząć lekko pociągać nosem, a potem było już tylko gorzej.

Po czterdziestu latach znowu siedziałam w ciemnej sali kinowej, oglądałam kontynuację filmu, który na zawsze zapadł mi w serce, w otoczeniu ludzi, których kocham i wcinałam słone paluszki.
Tylko teraz dzieckiem był mój syn, a dorosłym ja i w dodatku wszyscy znajdowaliśmy się tak przerażajaco daleko od Polski.

Co do filmu, to gdzieś tak od połowy już mi się nawet nie chciało udawać, że nie ryczę, (na szczęście był to płacz w wersji dla dorosłych, czyli w ciszy, tak zwany szloch twardzieli).
Nie spodziewałam się, że będzie mi się podobał, przewidywałam ogólne rozczulenie, a tymczasem znalazłam w nim echo emocji sprzed lat.
Mój mąż z właściwym sobie wyczuciem, moralnie wspierał poddającą się emocjom żonę i z drugiej strony reagującego identycznie syna, (zauważam silne wpływy mojego DNA).

Wyszłam z kina emocjonalnie wyciśnięta, trochę ostatnio za często mnie w środku ściska i zapakowaliśmy się do samochodu. 
Junior w ekscytacji komentował poszczególne sceny, a ja pomyślałam o czymś zgoła innym.
Poddałam się i stwierdziłam, że skoro w tym roku ta nostalgia tak mnie prześladuje, to życzenia świąteczne będą musiały brzmieć odrobinę nietypowo.
Pozostając w klimacie Gwiezdnych Wojen, wykorzystam słynne zdanie:

"Niech Moc będzie z Wami !"

Z całego serca życzę Wszystkim, których kocham, lubię oraz Tym z moich Czytelników, których nie znam i niestety nigdy nie poznam, siły do radzenia sobie z rzeczywistością, odwagi, żeby strach nigdy nie zdominował ich życia i żelaznej woli, żeby mogli je przeżyć na własnych warunkach.

1 komentarz: