piątek, 13 września 2019

Studia w Ameryce, czyli finansowego bulteriera wynajmę

Po poprzednim wpisie ten będzie bardzo przyziemny, (niestety).
Nasza córka, bystrzak, podpora naszej późnej, (mam nadzieję starości), jednym słowem świetny dzieciak, wyraziła chęć studiowania w Stanach. 
I weź tu człowieku odmów zdolnemu dziecku wyższego wykształcenia. 
Nie odmówiliśmy, tylko zaczęliśmy tak zwane badanie rynku, czyli innymi słowy, badanie naszych sił finansowych i psychicznych. 
Wyszło słabo.
Jako, że Amerykanie uwielbiają załatwiać dużo rzeczy z wyprzedzeniem, (na przykład we wrześniu robią zdjęcia do pamiątkowego albumu, na zakończenie klasy, który rozdawany jest w czerwcu), udaliśmy się na spotkanie informacyjne w szkole.

Potężny pan w średnim wieku, przy użyciu bardzo eleganckiej prezentacji w Power Poincie wyjaśniał całemu tabunowi zgromadzonych rodziców, jak wykształcić dziecko, żeby przy tym nie zwariować, nie zbankrutować, tudzież nie podjąć decyzji o wychowaniu następnych dzieci na analfabetów w dziczy.
Aczkolwiek z typową, amerykańską szczerością wyjaśnił, że zawsze najbardziej inwestuje się w pierwsze dziecko. Nie wiem, czy z sentymentu, czy potem nie ma co już inwestować.

Zasiedliśmy z mężem, umęczeni jak osły po całym dniu organizacyjnych rozrywek, (ja szkolnych, on biurowych).
Pan rozpoczął prelekcję niezwykle przejęty i o dziwo udało mu się przekazać nam dużo pożytecznych rzeczy, z czego najważniejszą okazała się konieczność zatrudnienia doradcy finansowego i to nie jest ani sarkazm, ani żart.
Spojrzeliśmy na siebie z mężem, przekonani, że nasze zdolności językowe spadają na łeb i szyję, okazało się, że niestety nie, zrozumieliśmy prawidłowo.
Tutaj już nie chodzi o to, że w USA, w różnych stanach, panują rożne prawa, ale, że nie ma jednolitego systemu rekrutacji nawet w obrębie jednego miasta.
Wyrażenie używane jako przyznawanie stypendium przez jedną uczelnię znaczy zupełnie co innego na innej, najczęściej nic miłego.

Postaram się trochę uporządkować nowo nabytą wiedzę. Ceny wyższych uczelni kształtują się w USA od 20 tysięcy w górę. Co ciekawe ta "góra" wydaje się nie mieć szczytu. 
Te najdroższe uczelnie startują od siedemdziesięciu tysięcy rocznie, (też w górę).
Mniej więcej w połowie wypowiedzi pana, zaczęliśmy zastanawiać się, gdzie wysłać dziecko na studia, to znaczy do jakiego kraju, bo tutaj bez napadu na bank to raczej marne szanse.
Pan był przygotowany na wszystko, zaprezentował kredyty studenckie, (spłacane przez studentów ok. 5%, spłacane przez rodziców ok. 7%), stypendia sportowe, naukowe, socjalne, nagrody i sytuacje nadzwyczajne, (o tym za chwilę).

Co do kredytów to pan był szczery do bólu, średni okres spłaty 10 lat, dodatkowo zapewnił wszystkich, że są to nakłady, które nigdy się nie zwracają, (jestem bardzo ciekawa, jak on sobie wyobrażał to zwracanie, wystawienie dziecku rachunku za wychowanie ?)
Jak zwykle całkowicie pominął temat stypendiów naukowych, które interesują nas najbardziej i przeszedł do sportowych. Nie wiem kiedy do Amerykanów dotrze, że super sportowców potrzebna jest tak naprawdę tylko garstka, głownie w celach rozrywkowo-reklamowych, a lekarzy, naucycieli, architektów czy inżynierów potrzeba dużo, dużo więcej.

Osobiście, jakbym leżała na stole operacyjnym, wolałabym żeby chirurg, który dzierży skalpel i ma zamiar zapoznać się z moim wnętrzem, został lekarzem dzięki stypendium naukowemu, a nie z powodu faktu, że świetnie grał w koszykówkę.
Chociaż oczywiście wszyscy rodzice tutaj chcą wyhodować chodzące ideały, ale jak mają wybór to dzieciaki są wysyłane na zajęcia sportowe, a nie intelektualne.

Przykład z życia, wczoraj klasa Juniora została zaskoczona testem geograficznym, w celu sprawdzenia poziomu. Poziom klasy zahaczył lekko o niziny wiedzy z tendencją do depresji, Junior test zaliczył tak bardziej wyżynnie, (mocna czwórka z plusem).
Zero reakcji otoczenia, za to dzisiaj jak syn i jego grupa przegrali mecz, stali się obiektem drwin i niesmacznych żartów kolegów, zwycięzców za to prawie wszyscy nosili na ramionach.
Sport i zdrowy tryb życia trzeba wspierać, ale nie przesadzajmy, chwalić można za wszystko i za strzelone gołe i za znajomość liczby kontynentów.

Wracając do zapisów na wyższą uczelnię, musimy się zarejestrować w październiku na specjalnej stronie internetowej i nadać sprawie bieg bardzo formalny. 
Od tego momentu nie będzie już czasu na żarty, (jakby do tej pory ktokolwiek miał na nie ochotę),
I tutaj pojawia się przymusowa obecność doradcy finansowego o osobowości bulteriera.
Siedziałam w amerykańskim liceum, słuchałam przemówienia Amerykanina skierowanego do Amerykanów, usiłującego im wytłumaczyć, że nie zrozumieją listów jakie dostaną z rożnych uniwersytetów, pisanych w ich rodzimym języku. 
To ja się pytam jak ja mam je zrozumieć ?

Rodzice zostali ostrzeżeni zwłaszcza przed radością z nagród. Podobno w większości wypadków nagroda nie jest niczym innym tylko zakamuflowanym kredytem studenckim, a prawda wychodzi na jaw za późno, jak już wszystko jest podpisane, niektóre stypendia są udzielane tylko na rok, a nie na cały czas trwania studiów, o czym rownież uczelnie zapominają poinformować.
W praktyce to wygląda, że bez finansowego bulteriera można wpakować całą rodzinę w koszmarne problemy finansowe, a siebie prosto do domu wariatów.

Lekko humorystycznym momentem była wzmianka o tzw. sytuacjach nadzwyczajnych, kiedy student, czy studentka, (nie bądźmy seksistami), dysponuje jakimś unikalnym talentem. Wtedy zdarza się, że uczelnie, (oczywiście nieoficjalnie), przystępują do czegoś w rodzaju przetargu i oferują zniżkę, starając się podkupić geniusza.
Aczkolwiek jak usłyszałam konkretny przykład z życia, to nawet już nie miałam siły nawet westchnąć. Najwyraźniej moje pojęcie o talentach jest skrzywione europejskim pochodzeniem.
Jeden chłopaczek świetnie machał batutą, jak za nim szła orkiestra i za ten talent "machacza" uniwersytet podkupił go od drugiego oferując parę tysięcy dolarów mniej rocznych opłat. Użyłam słowo "machacz", nie złośliwie, tylko niejako cytując prelegenta, ponieważ ani razu nie nazwał zdolnego studenta dyrygentem.

I więcej humorystycznych momentów nie było, zostaliśmy za to zarzuceni wykresami, kosztami, dziwnymi przelicznikami i faktami, które wykluczały się nawzajem.
Najbardziej szokującym było stwierdzenie, że dwóch absolwentów tego samego kierunku z dwóch uczelni jednej super ekskluzywnej, a drugiej mocno przeciętnej, zaczynając pracę otrzymuje podobne wynagrodzenie. 
Z drugiej strony bardzo często te znane uczelnie mają bardzo wysokie stypendia, dzięki którym koszt ukończenia takiej prestiżowej uczelni staje się porównywalny do tej przeciętnej. 
I bądź tu człowieku mądry.

W tym momencie zdałam sobie sprawę, że faktycznie bez pomocy nie ruszymy z tematem, nie ma nawet co próbować, skoro nawet Amerykanie potrzebują wsparcia, to co mamy powiedzieć my Dzicy Europejczycy ?
Albo finansowy bulterier, albo musimy wysłać córkę na przyspieszony kurs machania jakimś kijem, albo inne tego rodzaju wysoce intelektualnie, rozwijające zajęcie.

1 komentarz: