środa, 25 września 2019

Czego John się nie nauczy, czyli amerykańskie metody kształcenia młodych umysłów

Słowo honoru nie jestem osobą agresywną i nigdy nie byłam, ale jest coś takiego w szkolnictwie amerykańskim, co wywołuje u mnie uczucia dość krwiożercze. Na co dzień staram się z anielską cierpliwością akceptować rożne, szkolne absurdy, ale jak trafiają się tak zwane "otwarte dni", to potem je odchorowuję.

W podstawówce takie spotkania były stosunkowo proste, upojne rozmowy z jednym nauczycielem prowadzącym i drugim odpowiedzialnym, za naukę angielskiego dla obcokrajowców.
Jak będzie w gimnazjum, przekonam się za parę dni, a liceum mam już, jak to ładnie nazywa moja córka "obczajone".
W jej szkole takie dni organizowane są na ogół raz do roku i z założenia mają przedstawić nauczycieli i stworzyć więź między nimi a rodzicami, żeby dzieciom było lepiej. 
Nie wiem jak młodzieży po takich spotkaniach, ale mnie przynamniej, jest zawsze gorzej.
W praktyce wygląda to jak maraton, bo lata się od nauczyciela od nauczyciela, według określonego ściśle grafiku, (wczoraj 2,5 godziny).
Po raz pierwszy, być może ponieważ tym razem chodziło już o młodzież maturalną, nauczyciele ograniczyli do minimum przedstawianie własnych postaci, opisy pasji i zainteresowań oraz przedstawianie zdjęć swoich rodzin, psów, kotów i chomików. 

Tym razem, o dziwo większą część czasu poświęcili na przedstawienie podstawy programowej i oczekiwań w stosunku do uczniów i rodziców, (niestety). 
Chyba wolałam zdjęcia chomików.
Wreszcie zrozumiałam, dlaczego także zawsze źle znoszę te upojne rozmowy i prelekcje. 
One mnie zwyczajnie obrażają, określając to zjawisko bardziej prezyzyjnie, obrażają moją inteligencję.

Oto konkretne przykłady, żeby nie było, że z nudów konfabuluję.
Córka ma dwa rodzaje angielskiego z dwiema paniami. Obie młode, wychudzone, z lekko nieprzytomnym spojrzeniem, niepotrafiące usiąść na minutę w spokoju, zachowujące się jakby ciągnęły na dopalaczach, (już od dłuższego czasu). 

Pierwsza pani, odpowiedzialna za literaturę amerykańską, radośnie poinformowała wszystkich, że skupi się raczej na krótkich historiach, na pisarki amerykańskie poświęci, aż "całe", jedne zajęcia, a najbardziej zależy jej na tym, żeby młodzież umiała czytać, pisać i dodatkowo rozumiała to co czyta. 
Jakbym uczyła w podstawówce to też by mi na tym bardzo zależało, myślę jednak, że w przypadku maturzystów, zaszalałabym i spróbowałabym trochę podnieść poprzeczkę umiejętności językowych.
Mąż postanowił wziąć czynny udziałów w tworzeniu więzi i zapytał ile lektur jest przewidzianych do omówienia przez cały rok. Okazało się, że trzy, "Szkarłatna Litera", "Wielki Gatsby", trzecia pozycja pani wyleciała z głowy.
Zanim mąż doszedł do siebie, przewidziany czas szczęśliwie minął i musieliśmy gnać dalej.

Następna pani, również od angielskiego, była odpowiedzialna za literaturę fikcji w formie "bardzo" krótkich opowiadań. Określenie "bardzo",  nie oddaje w pełni rozmiaru tych dzieł, mikro-historyjki byłyby bardziej adekwatne.
Pani, żeby odciążyć młodzież często im je czyta na lekcji, a oprócz tego zdąży je omówić i prawie napisać za uczniów opracowanie. 
Wiem co mowię, bo czytałam część z tych opowiadań, moje standardowe wpisy są dwa razy dłuższe.
Tutaj ja błysnęłam inwencją twórczą w pytaniach, bo mąż cały czas dochodził do siebie po poprzedniej pani. 
Zapytałam się mianowicie jakiego rodzaju historyjki czytają. Pani radośnie mnie poinformowała, że jakie chce, bo nikt jej niczego nie narzuca i nie kontroluje.
No tak, to by wiele tłumaczyło, między innymi moje stany emocjonalne po wspomnianej wyżej lekturze.
Jak dla mnie obie panie wiele łączyło, ten sam poziom wiedzy i kompetencji, idealny dla siedmiolatków.

Potem był pan od psychologii, który stanowił bardzo miłą odmianę, bo wiedział co mówi i ogólnie sprawiał wrażenie zrównoważonego psychicznie, szkoda tylko, że jak się okazało był z wykształcenia dziennikarzem, ale nie żądajmy za dużo, grunt, że się facet stara.

Panią od hiszpańskiego, szefową wszystkich lektorów, miałam przyjemność poznać dwa lata temu i jest to jedna z niewielu osób w tej szkole, które można nazwać nauczycielem i pedagogiem z prawdziwego zdarzenia.

Podobnie było z panią od fizyki, pochodzącą z Europy i tam wykształconą, co było od razu widać i słychać. Oprócz twardego akcentu, który ewidentnie przeszkadzał rodzicom, doskonale orientowała się w temacie. To było coś jak powiew świeżego powietrza intelektu na pustyni bezmyślności.
Pokazała w jaki oryginalny sposób zachęca młodzież do fizyki, przy pomocy różnych pokazów i doświadczeń, szkoda, że mi się taka pani nie trafiła w szkole. 
Tutaj z kolei popis dali rodzice. Pani fizyczka puściła minutowy filmik, nagrany na stacji benzynowej, pokazujący jak łatwo na skutek braku wyobraźni można się podpalić podczas tankowania samochodu. 
Pechowo dla niej filmik został nagrany w stanie New Jersey. Wszyscy rodzice rozpoczęli gorącą dyskusję dlaczego to miało miejsce w New Jersey, poparzona kobieta zeszła na dalszy plan.
Mina pani fizyczki była bezcenna, podejrzewam, że stanowiła lustrzane odbicie mojej, z tą tylko różnicą, że ona musiała się starać, żeby nikogo nie obrazić, a ja nie.

Na deser dostaliśmy pana od matematyki, który sprawia wrażenie bardzo rozsądnego, kompetentnego, łebskiego faceta, ale nie zapeszajmy.
Ogólnie w oczy rzuca się ewidentnie przepaść między poziomem przedmiotów ścisłych, a humanistycznych.
Z tej perspektywy, wszystkie rodzaje analfabetyzmu, które występują w Ameryce stają się od razu bardziej zrozumiałe.

Co ciekawe, poziom nauki angielskiego dla obcokrajowcow, przynajmniej według mnie, jest zdecydowanie wyższy.
Pamiętam nauczycielki angielskiego córki, jak jeszcze należała do studentów obcojęzycznych, aczkolwiek szczerze przyznaje, że nigdy nie powalał mnie wybór lektur, to dyscyplina dotycząca czytania i pisania była jak na krwawej wojnie, (jeńców nie brali).

W samochodzie, kiedy udało nam się wreszcie wyrwać z zakorkowanego na amen parkingu szkolnego, szanowny mąż odzyskal głos.
Nie mógł biedak zrozumieć, jak można kogoś uczyć literatury bez obowiązkowego czytania sporej ilości lektur i pisania wypracowań, w ilościach wręcz hurtowych.
Można, w Ameryce. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz