sobota, 24 sierpnia 2019

Kotka, czyli półtora kilo puchatej niespodzianki

Istnieje wiele opinii o sposobie określania wielkości i odległości przez mężczyzn. 
Ja skupię się tylko na moim własnym mężu. Mój mężuś określił, że nasza kotka mieszka "rzut kamieniem" od Filadelfii. 
Tak, stwierdziłam, że to zdecydowanie zależy jak i kto rzuca. 
Nie wiedziałam, że mój mąż jest w stanie rzucić kamień tak, żeby leciał półtorej godziny bez przerwy, najwyraźniej trafił mi się już nawet nie mistrz olimpijski, ale wręcz heros. 

Mój małżonek, aczkolwiek pełen zrozumienia dla moich uczuć, odkleił mnie praktycznie siłą od rzeźby wspaniałego boksera i zaczął udawać kierowcę wyścigowego. 
Okazało się, że obecni właściciele kotki mają plany rekreacyjne i byliby wdzięczni za w miarę szybki odbiór puszystego towaru. 
Nie dziwiłam im się i tak wyświadczyli nam przysługę i przetrzymali kociaka o cały miesiąc dłużej niż planowali.


Wyjechaliśmy z Filadelfii i bardzo szybko miałam okazję przekonać się jak wygląda wieś w Pensylwanii. Dużo zieleni, przestrzeni, pola kukurydzy i oddalone od siebie domki z wybiegami dla koni. Z boku to wyglądało tak, że tam konie zastępują zwierzątka domowe. Wszystko bardzo mi się podobało, taka sielsko-anielsko, wysoko ekologiczna okolica.
Parę razy trafiły się zamiast koni, nawet lamy albo alpaki, ale z daleka ciężko było określić.
Niektóre domy były naprawdę piękne, stare, trochę zniszczone, ale z klimatem.



Poprzednim razem, jak mój mąż przedzierał się przez huragan, zauważył dużo powozów.
Mieliśmy mnóstwo innych atrakcji i jakoś wcześniej ten temat nie wypłynął, myślałam, że chodzi mu o zwyczajne wozy drabiniaste w amerykańskim stylu dzikiego Zachodu.
A tu nagle okazało się, że obok nas w powozach jeżdżą sobie Amisze. 
Wyglądało to zupełnie nierealnie, jakbyśmy zabłądzili na jakiś plan zdjęciowy. Wyglądają dokładnie tak jak na filmach, dorośli w czerni, nastoletnie dziewczynki w ciemno-niebieskich sukienkach, wszystkie kobiety w obowiązkowych białych czepeczkach.



W tak uduchowionej atmosferze dojechaliśmy wreszcie do domu właścicieli kociaków, który znajdował się w środku tych wszystkich malowniczych pól i łąk.
Zaparkowaliśmy przed uroczym domem, otoczonym kolorowymi kwiatkami, wsród których latały olbrzymie motyle. Wszystko było zadbane, aż do przesady.
Nie byli Amiszami, ale ewidentnie byli związani z jakaś religią, wspomnieli o tym mimochodem, ale bez wchodzenia w szczegóły.
Wyglądali na przyzwoitych i sympatycznych ludzi, oficjalną właścicielką kociej mamy okazała się córka gospodarzy, osiemnastoletnia panienka.



Stanęliśmy w środku typowej, amerykańskiej kuchni połączonej z pokojem dziennym z oknami wychodzącymi na następne grządki kwiatków. Można było nabawić się kompleksów, kolory i różnorodność roślin wręcz powalały.
Po chwili pani domu przyniosła mi białą, puchatą kulkę i włożyła w ręce.
W swoim życiu miałam wiele zwierząt, ale jakoś tak się złożyło, że nigdy nie miałam kota.
No tak, to teraz już miałam. 

Usiadłam z wrażenia, bo nogi mi się zrobiły lekko miękkie z kociakiem w ramionach. Już wcześniej przytomnie przygotowałam listę pytań, którymi teraz bez litości zarzuciłam biednych ludzi. 
Podczas gdy ja nawiązywałam więź i chłonęłam praktyczne porady dotyczące rozpieszczania kociaka, mąż karnie robił notatki.
Na drogę dostaliśmy woreczek karmy i błogosławieństwo, wszyscy wszystkich uściskali jak to w Ameryce i wyruszyliśmy w drogę powrotną.


Już wcześniej zakupiliśmy profesjonalny, siatkowy transporter, który dodatkowo wyłożyliśmy kocykiem. Podczas pakowania kociaka miałam wrażenie, jakbyśmy odbierali niemowlę ze szpitala.
W samochodzie mąż usiłował mnie usadzić z tylu z kotem, najwyraźniej jemu też się udzieliła atmosfera i przypomniały czasy, kiedy odbierał mnie ze szpitala z nowonarodzonym potomstwem. 
Spojrzałam na niego otrzeźwiająco, siadłam z przodu, zapięłam karnie pasy, wyjęłam kociaka i kocyk z transportera i rozpoczęłam bardziej zaawansowany proces tworzenia więzi. 
Biorąc pod uwagę, że władowaliśmy się po drodze we wszystkie możliwe korki, miałam na to mnóstwo czasu. Kotka większość czasu spała przytulona do mnie i nie wyrażała ochoty powrotu do transportera, więź tworzyła nam się przez sen. 
I tak integrowałyśmy się przez ładnych, parę godzin.


Dotarliśmy wreszcie do domu, gdzie przyszła kolej tworzenia więzi na nasze dzieciaki.
Od razu wyszło na jaw, że będziemy mieli, (przynajmniej ja), powtórkę z wczesnego macierzyństwa. 
Kociak został zakwaterowany w pokoju Juniora ze wszelkimi kocimi udogodnieniami, zgodnie z różnymi sugestiami poprzednich właścicieli. 
Pierwszej nocy kicia najwyraźniej uświadomiła sobie jak daleko od domu się znalazła i zaczęła rozpaczać. Problem w tym, że zanim pogrążyła się w rozpaczy ruszyła na wycieczkę i nie mogliśmy jej znaleźć.
Odnalazła się w końcu za wielkim, białym miśkiem, zakamuflowała się całkiem inteligentnie trzeba jej to przyznać.



Mój mąż, który może usnąć w dowolnie ekstremalnych warunkach, a jak już odpłynie, to ma taki sen, że trzęsienie ziemi spowodowałoby u niego tylko zmianę pozycji, a pioruny i błyskawice wywołują lekki uśmiech, (nie przerywając snu), szukając miauczącej zguby, śmigał po całym domu, przed piątą rano, z takim zapałem, aż miło było popatrzeć.
Jakoś sobie nie przypominam, żeby kiedykolwiek obudziło go płaczące dziecko. 



Podczas następnych trzech nocy cała, moja rodzina słodko spała oprócz mnie, bo włączył mi się macierzyński budzik i za każdym miauknięciem stałam na baczność, całe szczęście tym razem obyło się bez karmienia i zmiany pieluch.
Po czterech nocach kotka trochę się uspokoiła i chwilowo nikt już z naszej rodziny nie lata w panice w środku nocy po domu. Jak będzie dalej, zobaczymy.


Obecnie wszyscy jesteśmy na etapie tworzenia więzi, tudzież wyboru imienia. 
Osobiście bardzo bym chciała, żeby kicia zaczęła trochę kojarzyć polskie słowa, bo już wszyscy prawie ochrypli od rozmów z nią w naszym języku ojczystym.
Ale zaparłam się, wystarczy, że dzieci są już prawie dwujęzyczne, a my z mężem radzimy sobie zupełnie przyzwoicie z angielskim, świnki i kotka będą wychowywane w duchu słowiańskim, pełnym poszanowania dla języka polskiego, gramatyki i form grzecznościowych.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz