sobota, 8 czerwca 2019

Paintball i głos duszy, czyli trochę przedwakacyjnych wzruszeń

Rok szkolny dobiega szcześliwie końca, wiele się dzieje, ale stwierdziłam, że na razie wystarczy opisywania tych wrażeń.
Podsumuję sytuację krótko, mimo wielu sukcesów naszych dzieci, wszyscy jesteśmy wykończeni. 
Jak kiedyś za bardzo zacznę przynudzać, to może opiszę jak amerykański system szkolnictwa, dbał, żebyśmy się nie nudzili.
Prawdopodobnie dlatego, ostatnio szarpią mną rożne uczucia, nieomylny znak, że najwyższy czas odpocząć.
W związku z tym będzie trochę chaotycznie, trochę do śmiechu, a trochę wręcz przeciwnie.

Zacznę dosłownie z grubej rury, czyli od strzelania.
Jakoś tak się bowiem dzieje, że nasze dzieci uwielbiają dostarczać nam rozrywki symultanicznie.
W tym samym dniu kiedy nasza córka szła na bal, junior został zaproszony na przyjęcie urodzinowe do kolegi z klasy. 
Urodziny dokładnie w stylu "zabili go, wstał i uciekł", mianowicie paintball.

Osobiście, jako zapalona pacyfistka, nie jestem entuzjastką tego rodzaju aktywności, dodatkowo ponieważ widziałam wielokrotnie dorosłych facetów, po takiej zabawie naprawdę poważnie posiniaczonych, (mimo ochraniaczy). 
Podczas gry w paintball teoretycznie nie można nic nikomu złamać, no chyba, że się go walnie kolbą, ale to nie znaczy, że nie można komuś zrobić krzywdy.
Ze względu jednak na ograniczone życie towarzyskie juniora, niechętnie wyraziłam zgodę. 
Emailem przyszło wypasione zaproszenie, z prośbą potwierdzenia, potwierdziliśmy.

W dniu balu, podczas gdy ja miotałam się między tiulami, brylantami i cieniami do powiek, mąż odwiózł syna na przyjęcie paintballowe.
Wrócił w tempie ekspresowym, okazało się, że jak natychmiast nie wypełnimy dodatkowej rubryczki w zaproszeniu, że bez względu na urazy nikogo nie pozwiemy, to nasz syn nie zostanie dopuszczony do zabawy. Mój szczękościsk przybrał na sile.
To taki fajny wybór nie podpisać i w domu zostaje zrozpaczone, rozczarowane dziecko, ewentualnie podpisać i się zamartwiać.

Mąż pocieszył mnie, że tu wszędzie się tak zabezpieczają. Potwierdził elektronicznie brak chęci pozywania kogokolwiek i pędem wrócił do samochodu.
Odsunęłam na chwilę problemy balistyczne, chociaż ciągle w tyle głowy miałam obraz posiniaczonego i poturbowanego juniora.

Przyjęcie urodzinowe trwało pół dnia. Syn wrócił do domu wyglądając, jakby wyczyścił całym sobą wszystkie, okoliczne lasy. Jedną ręką upinałam brylanty córce we włosach, drugą wstawiłam go pod prysznic, (Matki Polki są niezwykle elastyczne w takich przypadkach).

Wymoczony, pachnący junior, obserwując ostatnie przygotowania siostry, zaczął nam relacjonować przebieg imprezy. Strasznie słucha się smutnej historii opowiadanej przez dziecko. Nie ma w niej ozdobników, niedopowiedzeń, domysłów, itd. W efekcie można oczami wyobraźni zobaczyć całą sytuację. Powiem szczerze, bez tych informacji miałabym mniejsze problemy z koordynacją ruchów, (tak ociupinkę mną dodatkowo telepało).

W przyjęciu brało udział 10 chłopców, kumpli. Szczęśliwie każdy dostał ochraniacz na głowę i specjalną kamizelkę. Organizatorzy zabrali chłopaków do lasu, podzielili  na dwie drużyny, wręczyli strzelby i kazali strzelać.

I być może cała impreza byłaby udana, gdyby solenizant i jego goście strzelali do obcych, lub jakiegoś dorosłego, przebranego na przykład za fioletowego krokodyla, a nie do siebie nawzajem.
W rezultacie jeden z dzieciaków oberwał bardzo mocno i załamał się psychicznie. 
Częściowo odczuwał ból fizyczny, ale bardziej doskwierał mu ból duszy, ponieważ czuł się zdradzony przez przyjaciół. 
Nie było wiadomo, od kogo oberwał, wszyscy go przeprosili, ale nic to nie dało.
Wykrzyczał wszystkim w twarz, że nie są jego przyjaciółmi tylko wrogami i zdrajcami, potem płakał tak strasznie, że nie mogli go uspokoić i ściągnęli rodziców, którzy go zabrali natychmiast do domu.

Widziałam, że junior był zdenerwowany i czuł się częściowo winny całej sytuacji. 
Usiłował biedak pocieszyć kolegę, ale mu się nie udało, za to ja na następnego dnia osłuchałam się pochwał rodziców solenizanta, jakiego mam empatycznego i dobrego syna. 
No mam i wolałbym, żeby tak zostało, co wcale nie jest takie oczywiste, bo nawet ja nie wiem jakby mój junior zareagowałby gdyby został "brutalnie zastrzelony" przez przyjaciół.
Dzieciakowi zafundowali niezłą traumę, (w szkole odmawiał kontaktów i rozmów), a mnie utwierdzili w przekonaniu, że czasami najlepsze są sprawdzone metody. 
Zabawy i gry na świeżym powietrzu, szaleństwo pod okiem rodziców, tort, pizza i trochę pękajacych baloników wystarczy, żeby uszczęśliwić zgraję huncwotów.

Co ciekawe solenizantem był chłopiec, którego wcześniej opisywałam. 
Nigdy nie widziałam go śmiejącego się, a jego ojciec ma wygląd psychopaty, (wymuskany, perfekcjonista, o martwym, sadystycznym spojrzeniu).
O mało nie siadłam z wrażenia, jak mój syn, kompletnie nieświadomy tego co mówi, zaczął mi wyjaśniać, że jego kolega często krzyczy, bo jego tata jest bardzo groźny.
Z miejsca zainteresowałam się tematem, okazało się, że perfekcyjny tatuś ma brzydki zwyczaj wpadania w furię, bez względu na powód i osobę, która zawiniła.
Podczas rozwożenia chłopców do domów, pokazał próbkę swoich możliwości, wprawiając juniora w osłupienie, (aczkolwiek szczęśliwie dla pana, to nie mój syn był celem).
Moje młodsze dziecko najwyraźniej myślało, że w życiu wszyscy tatusiowie są mili i spokojni, a źli trafiają się tylko w bajkach. 

Dwa dni temu odbierałam juniora ze szkoły, obok czaił się kolega chętny na wizytę domową. 
Od słowa do słowa mój syn zebrał czterech kolegów. Zgarnęłam cała bandę, a pod domem okazało się, że czeka sąsiad z kolegą. W fakcie rozkręciła się imprezka siedmiu krasnoludków. Pogoda była piękna, więc szaleli cały czas na dworze. Zamówiliśmy z córką dwie gigantyczne pizze i towarzystwo padło uszczęśliwione, jak najedzone foki.
Zaczęły się schodzić matki w widocznym szoku, że zorganizowałam spontanicznie siedmiu chłopaków, bez wcześniejszych tygodniowych ustaleń, zaproszeń i rygorów. 
Widać było, że nie za bardzo wiedzą co mają ze mną zrobić, łamanie przeze mnie przyjętych norm i schematów przerasta ich zdolności adaptacyjne.
Jestem trochę jak inny gatunek ptaka wsród stada zasiedziałych skrzydlatych. 
Niby też mam skrzydła, ale kolory i sposób latania zupełnie inne.

A jak już jestem w temacie ptaków, to zaczęła nas ostatnio odwiedzać indyczka, słusznych rozmiarów, ale nie gigantyczna. Przyszła parę razy na rekonesans, prawdopodobnie sprawdzić czy nikt się na nią nie rzuci z widelcem, a jak już się uspokoiła, zaczęła przyprowadzać swoje dzieci. 
I teraz pojawia się razem z pięcioma malutkimi indyczkami.

Jeden z naszych królików zrobił nam podobną niespodziankę bo przyprowadził dzisiaj do ogrodu swojego małego, ślicznego kicusia. Wyglądały identycznie tylko jeden był wielki, a drugi malutki.
Wiewiórki i cheapedelki, trzymają się co prawda na dystans, ale tylko pozornie. 
Często ignorują mnie i korzystają z darmowej wyżerki bez skrupułów, udając, że nie siedzę obok.
Lubię myśleć, że wszystkie te zwierzaki i ptaki, czują, że są tu bezpieczne i rozpoznają mnie.
Chyba nie ma większego dowodu zaufania, niż przeprowadzanie do mnie swoich dzieci.

I na koniec będzie trochę wzruszająco, (mam nadzieję).
Często oglądam niektóre występy programu Mam Talent, ale z całego świata nie tylko z Polski.
Najbardziej lubię, jak wchodzi na scenę taka "bieda z nędzą", trzęsie się z nerwów jak galaretka, jąka, ubrana w jakiś niemodny sweterek. Widownia praktycznie nie reaguje, znudzona lub zniesmaczona, a jurorzy wzdychając pod nosem, usiłują sprawiać wrażenie zainteresowanych.
I wtedy on czy ona otwiera usta i zaczyna śpiewać i czas staje w miejscu, a artysta rzuca czar na wszystkich. Potem już nic nie jest takie samo.
Wiem, że to jest show, który ma za zadanie przyciągnąć jak najwięcej widzów, dlatego część z tych występów jest zaaranżowana, obliczona na granie na emocjach, ale czasami na scenie dzieje się coś co nie ma logicznego wytłumaczenia i na co nikt nie jest przygotowany.

Ostatnio moja córka pokazała mi występ niewidomego, autystycznego chłopaka w Amerykańskim Mam Talencie.

Poniżej załączam link. Nie chodzi tu o rodzaj muzyki, czy też piosenki, którą wykonał, nawet jej wcześniej nie znałam.
Jak zaczął śpiewać, usłyszałam jego duszę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz