sobota, 11 maja 2019

Pożegnanie z podstawówką, czyli liczenie siniaków

Naprawdę starałam się zakończyć ten rok szkolny zrelaksowana i nastawiona pozytywnie do amerykańskiego systemu szkolnictwa, niestety nie wyszło.
Zacznę chronologicznie od podstawówki, można powiedzieć, że ją kończę, (poniekąd), albo ona raczej kończy ze mną.
Idąc dalej tym tokiem myślenia, amerykańska podstawówka wykończyła mnie zupełnie i to w dosłownym tego słowa znaczeniu.


Junior od przyszłego roku zaczyna naukę w gimnazjum, co w praktyce oznacza, że już od kilkunastu miesięcy dostajemy emaile z nowej szkoły, a dodając do nich emaile z dwóch obecnych, (podstawówki i liceum), jesteśmy zasypywani codziennie wirtualną masą śmieci o wydźwięku z założenia edukacyjnym.
I ja to muszę czytać, bo a nuż wsród tych wszystkich bzdur, trafi się coś ważnego.



Niestety te najważniejsze rzeczy się nie trafiają i tu władze szkolne wychodzą z dość oryginalnego założenia, że rodzice telepatycznie zdobywają całą, pożądaną wiedzę na dany temat, lub ewentualnie posiłkują się kryształową kulą.
I o ile w przypadku tubylców ma to sens, bo jak tkwią w tym systemie od lat to nic już ich nie jest w stanie zaskoczyć, o tyle reszta zagranicznej populacji, (całkiem spora), ma przegwizdane, a w tej grupie oczywiście jesteśmy i my.



I czuję się już tym naprawdę bardzo zmęczona. 
Wyobraźcie sobie sytuację, że dostajecie ze szkoły emaile, o preferowanym kolorze ubrań na dany dzień,  bo jest kolorowy tydzień, (na każdy dzień, oddzielny e-mail), to samo z jedzeniem, zdrowa żywność w konkretnym kolorze, (znowu codziennie e-mail), małe lokalne maratony, bingo pizza, zbiorka zdrowej żywności, zbiórka niepotrzebnej odzieży, zbiórka potrzebnej odzieży, zbiórka strojów karnawałowych, organizowanie różnych klubów zainteresowań, imprezki integracyjne rodziców, imprezki świąteczne, zalesianie terenów szkolnych, wyrywanie chwastów itd. 
A to są tylko wybrane losowo przykłady, pojawiają się też bardziej ambitne wiadomości od władz stanowych, na przykład w sprawie nominacji jakiegoś nieszczęśnika na koordynatora ruchu szkolnego podczas kataklizmów pogodowych.



A w tak zwanym międzyczasie, junior po powrocie do domu od niechcenia rzuca, że miał wielkie testy, praktycznie ze wszystkiego co się da i wtedy mam ochotę wyć, albo płakać, ewentualnie komuś solidnie przywalić.
Nikt go do nich specjalnie nie przygotowywał, bo nie mieliśmy o nich pojęcia, za to dokładnie wiedzieliśmy jakiego koloru miał obiad tego dnia.



Jeszcze lepszy efekt wstrząsowy był, jak pewnego, pięknego dnia dostaliśmy drogą listową wyniki jakiś tajemniczych testów, o których również nic nie wiedzieliśmy. 
Okazało się, że stanowe władze szkolne chciały sprawdzić postępy w nauce naszego huncwota, chodziło głównie o język angielski i rozumienie matematyki, oczywiście również po angielsku.
Całe szczęście postępy były, ale te testy miały miejsce pół roku wcześniej i jak zwykle nikt się o nich nie zająknął.


Dodatkowo, nie chcąc stresować dzieci, nauczyciele sugerują, że to tylko takie wprawki przed prawdziwym egzaminami w dalekiej przyszłości. Bardzo to chwalebne, tylko, że  junior zapytany o testy sprzed sześciu miesięcy, zrobił lekki wytrzeszcz, bo był przekonany, że to nie było na poważnie i tak też do tego podszedł.

Aczkolwiek jako kobieta honorowa, wstrzymam się jeszcze z oceną poziomu szkolnictwa pod względem merytorycznym, zobaczymy jak to będzie wyglądało w gimnazjum.

Potencjalne problemy z nauką i komunikacją, nie są paradoksalnie najgorszą rzeczą, jaka może się przydarzyć dzieciakom w szkole.


Niedawno kolega na przerwie przywalił juniorowi metalową huśtawką w skroń z całej siły, parę centymetrów w bok i byłoby nieszczęście. 
Nie wnikając czy zrobił to specjalnie czy nie, efekt był identyczny, uderzył syna, który wyłożył się na ziemi, lekko ogłuszony, nokaut w pierwszej rundzie.
Leżał sobie tak w tym piachu, dochodząc do siebie, a czwórka nauczycieli nadzorowała całą klasę stojąc w kącie boiska i starając się nie widzieć nic niebezpiecznego.
Jeżeli ktoś chce wiedzieć jak to robić, to bardzo w tym pomaga stanie tyłem do szalejących dzieci.



W końcu junior jakoś się pozbierał i z bolącą głową podszedł do jednej z pań, trafił na panią psycholog, o której miałam od początku wyrobione zdanie i kiedyś już o niej wspominałam.
Nie wchodząc w szczegóły, nie zatrudniłabym jej do rozwiązywania problemów emocjonalnych moich wiewiórek.
Zreferował sytuację, bo czuł się źle i bolała go głowa, pani inteligentnie poradziła mu nie przejmować się życiowymi drobiazgami i skupiać na pozytywach. 
Po takim czymś człowiek ma ochotę znaleźć najbliższą huśtawkę, rozbujać ją i ustawić panią psycholog na linii ciosu, żeby miała okazję też się skupić, najlepiej w pozycji embrionalnej.


Zero świadków i słowo małego Polaka, mąż użył wszystkich znanych mu form perswazji, żebym nie zrobiła awantury w szkole.


I po tych wszystkich akcjach, wreszcie rozjaśniło mi się w głowie jak działa, (albo raczej nie działa), ten system. 
Jeżeli coś stanie się dziecku na terenie szkoły, na skutek rażących zaniedbań władz, np. rozlana woda na podłodze, dziura w ziemi, albo jedno dziecko, pobije brutalnie przy nauczycielu, drugie, wtedy szkoła ma problemy, ale jeżeli wydarzą się wypadki "losowe", wtedy wszyscy są kryci, a niebezpieczeństwo pozwu rozwiewa się we mgle.



Przedstawiając to obrazowo, jeżeli dziecko samo spadnie z huśtawki znajdując się pod opieką nauczyciela i złamie nogę, chociaż nie powinno się na niej huśtać, dostanie kule i kilka współczujących uśmiechów. 
Jeżeli dzieciak spadnie razem z huśtawką, bo była źle umocowana, rodzice zanim wyschnie gips są już w drodze do sądu z pozwem.



Analogicznie przedstawia się sytuacja z mordobiciem, nauczyciel nie widzi, nie ma sprawy, jest tylko małe nieporozumienie. Jeżeli bijatyka nie kończy się poważnym uszkodzeniem ciała, a wychowawcy niestety nie zdążyli popatrzeć w innym kierunku, dążą do pogodzenia walczących i zrobienia z nich najlepszych przyjaciół przed powrotem do domu.
Na przestrzeni ostatniego roku miały miejsca rożnego rodzaju akty przemocy na boisku, nauczyciel zawsze był obecny i nigdy nic nie widział.



Dlatego tyle dzieci łamie tutaj kości, częściowo bo oczywiście uprawiają wyczynowo sport, ale w większości wypadków, bo nikt ich nie pilnuje. 
Zamiast w odpowiednim momencie huknąć, albo złapać rozwydrzonego delikwenta za kołnierz, prowadzą z nimi niekończące się dyskusje o empatii i odpowiednim nastawieniu do życia.


Władze szkolenie reagują bardzo sprawnie i szybko tylko na oficjalną skargę w sprawie nękania, (ponieważ nękanie jest tutaj zabronione prawnie), oraz jak dzieje się coś naprawdę poważnego, są wiarygodni świadkowie, a rodzice ofiary nie bawią się w sentymenty i występują od razu na drogę sądową.


Po akcji z huśtawką, część klas miała zaplanowana wycieczkę autokarową, (13 godzin zwiedzania). 
Junior najwyraźniej przemyślał sobie słowa pani psycholog i swoje nastawienie do życia, zwłaszcza dotyczące jego potencjalnej długości i odmówił uczestnictwa, a ja go poparłam. 
Skoro na boisku szkolnym opiekunowie nie są w stanie upilnować garstki dzieci, bo mają problemy ze wzrokiem, to wątpię, żeby udało im się to w wielkim mieście.



Ostatnie dwa lata sprawiły, że straciłam zupełnie zaufanie do władz szkolnych, a co najbardziej niepokojące mój syn również.
Na miejscu tych nauczycieli spaliłabym się ze wstydu, albo chociaż zastanowiła nad zmianą zawodu. 
Bo jedna strona medalu, to jak nadopiekuńcza mamusia wygłupia się i szaleje bez powodu, ale jeżeli dzieci zaczynają dostrzegać brak odpowiedniej opieki to już jest raczej poważna sprawa.
Jak bardzo musi dzieciakom brakować poczucia bezpieczeństwa, skoro zamiast szaleć ze szczęścia z powodu braku nadzoru, czują się nieswojo.

Rok temu junior był  na podobnej wycieczce i nie miał w związku z tym żadnych emocjonalnych zawirowań. Tym razem, (według mnie prawidłowo), ocenił sytuację jako zbyt dla siebie niebezpieczną i poprosił o wypisanie go z tej rozrywki, no przecież to zakrawa na kosmiczny absurd.

Aczkolwiek muszę na koniec przyznać, że ani rasa, ani pochodzenie nie mają żadnego wpływu na stanowisko szkoły. 
Wszystkie dzieci są niedopilnowane tak samo i obrywają również solidarnie, ale oczywiście tylko ci najmniej agresywni, najmniejsi i najsłabsi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz