Po wspomnieniach algierskich, chciałam lekko i subtelnie przejść do rzeczywistości, która zaczęła dawać mi się we znaki zupełnie nie subtelnie.
W związku z tym "popełniłam" post o roślinkach, kwiatkach, ptaszkach i motylkach, wzbogacając dodatkowo opisy elementami meteorologicznymi.
Moje starsze dziecko przeczytało wpis, (przed publikacją), po czym z typową, nastolatkową bezpośredniością, zadało mi pytanie:
"Mamoooooooooo, a jak bardzo chcesz to puścić ?"
Można powiedzieć, że po takim pytaniu to już nie tak bardzo.
Moja córka kontynuowała recenzje.
Podsumowała, że ogólnie nie jest źle, wszystko, pięknie i kolorowo, tylko akcji brak i atmosfera zdecydowanie za bardzo w typie Orzeszkowej.
Wiewiórki nie wdają się w krwawe bijatyki, ptaki nie dokonują czynów przewidzianych rożnymi paragrafami i dodatkowo nie zanieczyszczają środowiska, drzewa sobie tylko stoją i jako świadkowie przestępstw są do niczego, bo nawet jak się coś dzieje, to są wyjątkowo małomówni.
Odpuściłam, ale tak tylko chciałam nieśmiało napomknąć, że wiosna się zaczęła na dobre i jest ślicznie.
A co do krwawych incydentów i scen trzymających w napięciu, to bardzo proszę, zacznę przysłowiem:
"Nie warto kopać się z koniem", rozszerzę to stwierdzenie, gryźć się też nie warto i będzie to jeszcze jedno, prawdopodobnie ostatnie wspomnienie z Algierii.
Na przestrzeni lat mój Tata dorobił się rzeszy studentów, prowadził wykłady, a po pewnym czasie zaczął organizować, tak zwane praktyki, czyli zajęcia dla studentów w terenie.
Tutaj małe wyjaśnienie dotyczące zarówno profesji Tatusia, jak i moich zapatrywań, Tata jest lekarzem weterynarii, (w stanie spoczynku), ja wielbicielką zwierząt, (ciągle aktywną).
Jak cenne są konie arabskie, nikomu tłumaczyć nie trzeba, są, niektóre tak bardzo, że wydaje się to nieetyczne.
Tata miał praktyki w jednej z takich stadnin, gdzie najlepszy koń, wsunął głowę między pręty w boksie, a potem wystraszony ją wyszarpnął i uszkodził sobie pysk w sposób makabryczny.
Roztrzaskał sobie żuchwę i nie był w stanie nic jeść i pić, ani nawet zamknąć pyska. Szybkość może osiągał zawrotną, ale najwyraźniej z inteligencją u niego było trochę gorzej.
Ponieważ był to champion, wart fortunę, oczywiście starali się go ratować za wszelką cenę, ale nikt nie miał pomysłu, pysk konia w kawałkach zwisał bez szans samoistnej poprawy.
Pewnego razu, kiedy mój Tata tłumaczył studentom, gdzie przód, a gdzie tył konia, przyszedł do niego stajenny, a ponieważ nie mówił po francusku, nie wdając się w dyskusję złapał mojego Tatusia i zaciągnął go do boksu, gdzie dogorywał koń, który już widział niebiańskie łąki i galopujących po nich przodków.
Można powiedzieć, że cała stadnina, konie i studenci, zamarli ciekawi co ten dziwny Polak wymyśli. Tatuś poprosił o sprowadzenie kowala, równie dobrze mógł poprosić o podstawienie czołgu, udało mu się zaskoczyć wszystkich.
Po kilkukrotnym upewnieniu się, że Tata nie potrzebuje raczej strzelby do skrócenia cierpień zwierzaka, ściągnęli niepozornego chłopinę.
Najpierw Tata złożył złamaną żuchwę i ją zadrutował, a potem pod jego okiem dziarski kowal wykuł coś w rodzaju połączenia maski z horroru z aparatem na zęby.
Mówiąc dosadnie zakuli cały łeb super czempiona w żelazo.
W celach podtrzymania funkcji życiowych, podczas procesu gojenia, zostawiony był specjalny otwór, przez który biegła rurka i przez nią był karmiony super koń.
Nie wiem ile trwało to zrastanie, wiem, że Tata kontrolował sytuację, a kowal czuwał obok i jak było trzeba to coś przykuwał, bądź odkuwał.
Wreszcie uwolnili biednego zwierzaka, została mu malutka, ledwo widoczna blizna, a mój Tata został bohaterem, kowal prawdopodobnie też, ale na mniejszą skalę.
Chcąc mu się odwdzięczyć, właściciel stadniny, dowiedziawszy się, że Tatuś posiada córeczkę zaoferował wszystkie te obłędne, arabskie konie do dowolnego objeżdżania, kiedy tylko sobie zażyczę. Co było oczywiste, zażyczyłam sobie od razu.
To był jeszcze ten czas, kiedy jeżdżenie konno uważałam za jedną z bardziej porywających rzeczy w życiu.
Miałam osiemnaście lat i poczucie, że jestem niezwyciężona, to taki, typowy stan dla nastolatków, większość potem się dziwi jak wylądowali w szpitalu.
I tak sobie jeździłam, wszyscy tam na mnie dmuchali i chuchali, bo champion znowu zaczął biegać i zarabiać.
Pewnego dnia po takim energetycznym galopie, karmiłam konia i walnęłam głupotę, że podałam mu jedzenie lewą ręką, a jestem praworęczna.
Dokładnie środkowy palec lekko wystawał i dłoń nie była przez to idealnie płaska.
Koń najpierw zeżarł co tam dla niego miałam, a potem wziął się za moją dłoń. Przyzwyczajonej do obcowania z różnymi zwierzakami od dzieciństwa, ciężko mi było sobie wyobrazić, że jakiekolwiek zwierzę może być tak głupie lub głodne, że nie odróżni warzywa od ludzkiego ciała.
Zamarłam, koń bynajmniej, zajęty dalszą konsumpcją moich tkanek miękkich, zbliżając się niepokojąco do kości.
Tylko dzięki niesamowitemu refleksowi i przytomności umysłu mojego Taty, zawdzięczam fakt posiadania dzisiaj wszystkich palców.
Złapał mnie za nadgarstek i wyszarpnął moją dłoń z pyska konia.
Miałam zranione trzy środkowe palce, ze szczególnym wyżarciem kawałka ciała w środkowym, który praktycznie od razu spuchł tak, że ledwo mieścił się między sąsiednimi.
Widok z gatunku tych, które choćby się chciało, to się nigdy nie zapomni.
Ignorując fakt istnienia szpitali, Rodzice zajęli się moją dłonią w domu.
Jako, że konia sprawdzili od razu i był zdrowy, skupili się na gojeniu mojej dłoni.
Tutaj mała ciekawostka lekarska, bardzo często podczas operacji spirytus jest mieszany z rivanolem, (takim żółtym odkażającym płynem). Tylko, że na ogół pacjent jest tego nieświadomy, bo zaznaje uroków narkozy.
Ja nie zaznałam, rodzice sprawnie wsadzili mi zmasakrowaną rękę do żywego spirytusu, zaprawionego na żółto.
Biorąc pod uwagę doznania, towarzyszące takiemu procesowi dezynfekcji, fakt, że dostałam również jakieś zastrzyki nie zrobił już na mnie żadnego wrażenia.
W dodatku powtarzali to urocze doświadczenie z upiorną regularnością.
Ręka po wyleczeniu, okazała się całkowicie sprawna, dodatkowo bez śladu żadnej blizny.
Gdyby to nie przydarzyło się mnie osobiście, nigdy bym w coś takiego nie uwierzyła.
Byłam porównywalnym sukcesem Taty do zadrutowanej żuchwy czempiona, tylko u mnie z bieganiem było i jest zdecydowanie gorzej.
Cała sytuacja, aczkolwiek zakończona sukcesem, zmieniła zasadniczo kierunek moich zapatrywań na pewne aspekty życia.
Już nigdy nie wsiadłam na konia, (choć do tej pory uważam, że to piękne zwierzęta), a dodatkowo, oprócz nudnawych jazd w kółko na kucykach, kiedy moje dzieciaki były małe, nigdy nie zgodziłam się na ich naukę jazdy konnej.
Piękno bez rozumu zawsze jest szkodliwe, a często może być zabójcze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz