piątek, 31 maja 2019

Ostatnie odliczanie do Balu, czyli zabawa z ogniem

Sukienka nr 7 nie dotarła na czas, co biorąc pod uwagę rozterki całej rodziny i głównej zainteresowanej co do wyboru sukni balowej, było wręcz szczęśliwym wydarzeniem, a nie powodem do frustracji.

Po wielokrotnych przymiarkach i kilku sesjach fotograficznych, nasza córka zdecydowała się na dwie suknie, obie w stylu indyjskim. 
Zainstalowała nowo zakupioną maszynę do szycia, która okazała się nie tylko sprawna, ale również bardzo ładna.

Pomogłam córce w pomiarach i chwilowo na tym skończyła się moja rola.
W tym momencie, wyrodna matka życząc biednemu dziecku szczęścia umknęła z placu boju, (no przecież muszę mieć jakieś wady).
Jestem samokrytyczną osobą, jeżeli ja miałabym cokolwiek skracać, sukienka już na tym etapie byłaby do wyrzucenia. 
Trzeba i dobrze jest znać swoje ograniczenia, zalety zresztą też, (w desperacji zawsze się coś przecież znajdzie).
Moje dziecko zebrało nożyczki z całego domu i wzięło się za rżnięcie, cięcie, przycinanie, wyrównywanie i inne, tego rodzaju straszne czynności z tiulami, podszewkami i satynami.

Po jakimś czasie podpięła skróconą spódnicę, (wersja łatwiejsza, bo tylko jedna warstwa satyny), i zarządała oględzin. Po minimalnej korekcie zaczęła szyć, usiadłam sobie cichutko, podziwiając jak moje dziecko szyje, serce mi rosło, podobnie jak rządek ściegów, (jak sobie pomyślałam o szyciu ręcznym to zrobiło mi się słabo, a maszyna jeszcze bardziej zyskała na urodzie).

Po jakimś czasie spódnica została profesjonalnie podszyta i wreszcie można było zobaczyć jak całość prezentuje się w ruchu na bohaterce dnia w dodatku na wybranych butach.
Od tego momentu zaczęło się robić balowo i ekscytująco.

A to jak się okazało to był dopiero początek prawdziwych emocji. 
Właściwie już na tym etapie mogłyśmy odpuścić bo kreacja była już gotowa, ale moje dziecko kusiła druga.

I tu już była naprawdę wyższa szkoła jazdy bo sukienka miała kilka warstw: podszewkę, satynę, tiul i dodatkowo cztery wielkie tiulowe usztywniane olbrzymie koła, które układały się w falbany. Na oko niebiańska, różowa chmurka, podczas przeróbek nieokiełznany, wykańczający żywioł.

Samo skrócenie tego cudu przekraczało moją wyobraźnię, o podszyciu nie wspominając. 
Mąż cwaniaczek był nieobecny, bo mu wypadła tak szczęśliwie delegacja. 
Mam wrażenie, że ma jakieś specjalne układy ze swoim Aniołem Stróżem, bo coś często go nie ma jak się dzieją takie akcje.
Zostałyśmy na placu boju z córką we dwie, junior zagrzewał nas do walki z oddali, podgryzając kabanosy, ostrzeżony, że nie może nic utłuścić.

W związku z czym późnym wieczorem pojawiła się przede mną moja córka szara i lekko zdołowana. Okazało się, że wszystko co trzeba było skróciła, ale teraz góra lekko strzępiącego się tiulu, gotowego do obróbki ją przerosła.

I tu wreszcie na coś się przydałam. Być może są bardziej profesjonalne sposoby wykańczania tiulu, ale ja z dzieciństwa pamiętałam jeden, który dodatkowo przypomniała mi Mama, bardzo niebezpieczny, za to skuteczny.

W efekcie, późnym wieczorem zasiadłam na podłodze z córką przywalona tiulami w kolorze różu i zapalniczką, w miotacz ognia nie zdążyliśmy zainwestować.
Najpierw poćwiczyłyśmy na skrawkach, potem ja trzymałam tiul, a moja córka kawałek po kawałku leciała zapalniczką.
W efekcie zastosowania tej prostej obróbki metodą termiczną, koło północy część tiulowa była gotowa, a my lekko podpieczone, szarość z nas zeszła, za to pojawiły się rumieńce, (z przegrzania lub przejęcia).
I nie ma się co dziwić, bo jeden fałszywy ruch, większy płomień i zamiast balowej kreacji, miałybyśmy wizytę kilku wozów strażackich.
Zostały do podszycia dwie warstwy, a to dla mojego dziecka był już pikuś.

I teraz mamy dwie piękne kreacje, a ostateczna decyzja cały czas wisi w powietrzu.
W międzyczasie, żeby nie było mi nudno, kiedy moje dziecko  zawzięcie kroiło, ja malowałam jej buty. Powiem nieskromnie, że wyszły mi bardzo profesjonalnie.

I kiedy myślałam, że to już koniec przygód moja córka pojawiła się lekko spłoszona, że nie ma odpowiedniej torebki. 
Szlag, faktycznie nie ma. Mamy torebki rożnych kształtów i kolorów, ale srebrna jakoś się nie trafiła, a pasowałaby najlepiej.

Po przekopaniu mojej szafy moja pociecha znalazła nieużywaną, srebrną kosmetyczkę, średniej wielkości i stwierdziła, że zaadoptuje ją na torebkę wieczorową, bo jej się styl zgadza.
Ja na tym etapie byłam już gotowa zgodzić się na wszystko, malowałam buty, prawie podpalilam sukienkę, przy tych wszystkich atrakcjach, kosmetyczka to już była czysta rozrywka.

Najpierw podczepiłyśmy ją pionowo, córka stwierdziła, że wyglada jak ekskluzywny ochraniacz na termos, potem zainstalowaliśmy łańcuszek, chcąc ją utrzymać w poziomie.
Pusta zwisała smętnie, i usilnie kojarzyła mi się z wynędzniałą kaszanką, a po wypchaniu wyglądała dla odmiany jak utuczony jamnik, wytarzany w brokacie.
Na końcu moje dziecko upchnęło kosmetyczkę pod pachę i stwierdziło, że ten sposób wygląda jak elegancka kopertówka, a dodatkowo wszystko co powinno odpowiednio się błyszczy i ładnie komponuje z górą kreacji.
Jak dla mnie, na tym etapie błyszczało już wszystko.
Teraz tylko mnie czeka pomoc w zrobienie jej makijażu i fryzury w dniu balu i obowiązkowa sesja zdjęciowa dla całej rodziny i przyjaciół.

Jak zmęczenie fizyczne wpływa na intelekt można wywnioskować z mojej rozmowy z córką pod koniec obrabiania tiulowej kreacji.
Na koniec ognistej walki z tiulami, moje wykończone dziecko stwierdziło bowiem, cytuję wiernie:

"Wiesz mamo, nie ma szans, żeby ten Kopciuszek dał radę sam sobie uszyć sukienkę na bal".
Odpowiedziałam, a ponieważ była już północ, należy mi się taryfa ulgowa: 
"No przecież miał do pomocy myszki".

4 komentarze:

  1. To już dzisiaj (sobota 1/06)?

    OdpowiedzUsuń
  2. No to teraz czekamy na foto-relację tuż sprzed wyjścia :), a zaraz potem na sprawozdanie z Impry :)

    OdpowiedzUsuń