Po moim otwartym sprzeciwie i okopaniu się u Dziadków, dla wszystkich stało się jasne, że prędko mnie na powtórny wyjazd nie przekonają.
Tata wrócił do Algierii, ja do szkoły, a mama krążyła pomiędzy dwoma kontynentami.
W momencie kiedy ja zostałam w kraju, otrzymanie paszportu przez Mamę stało się dużo łatwiejsze. Władze przestały się stresować, że Rodzice mnie porzucą, byłam idealnym zabezpieczeniem ich patriotycznej lojalności.
Po kilku latach dałam się przekonać i wróciłam do Algierii. Stan wojenny, co prawda w międzyczasie, dla wszystkich szczęśliwie dobiegł końca, ale z paszportami cały czas było rozrywkowo.
Co nie przeszkodziło moim Rodzicom rozwydrzyć się jeszcze bardziej i dzięki temu zwiedziłam kawałek Włoch, Francji oraz mogłam na własne oczy przekonać się jak piękne są Alpy.
Tata w międzyczasie dostał mieszkanie, na osiedlu należącym do uniwersytetu.
W efekcie prawie wszyscy Polacy i inni obcokrajowcy, (oprócz Rosjan), zostali sąsiadami.
Rosyjscy wykładowcy mieli własne budynki, w innym miejscu, oddzielone siatką, a wszelka ich aktywność była monitorowana.
Lekko biedaki nie mieli, nie mogli też bez specjalnego pozwolenia zwiedzać Algierii.
Mieszkanie było obiektywnie ładne, nawet większe od naszego w Polsce, tylko miało kilka wad. Nie było w nim żadnych mebli, woda miała brzydki zwyczaj znikać na parę godzin, ewentualnie pojawiać się tylko w swojej lodowatej formie, a ogrzewanie przypominało czasy wojenne.
W przedpokoju stał piecyk, przypominający z opisów "kozę" i miał za zadanie ogrzewać wszystkie pomieszczenia, (dawał radę), oczywiście nie było klimatyzacji, a podłoga wygladała jak na Dworcu Centralnym.
Oczywiście były też plusy, dostałam wielki pokój, tata postarał się o materac, który leżał na zbitych deskach, opartych na solidnych pustakach. Pościel przyjechała z Polski, a reszta była owocem radosnej twórczości i mojej artystycznej niepoczytalności.
Jedna ściana, była cała w plakatach. Był to artykuł, który szczęśliwie można było dostać w Algierii bez problemu, aktorzy, piosenkarze, piękne widoki, do wyboru do koloru.
Na drugiej ścianie namalowałam postacie z ulubionych kreskówek, a dalej było już tylko wielkie okno i drzwi.
Reszta mebli to był eklektyczny zlepek wszystkich stylów i zdolności chałupniczych moich Rodziców.
Drugą, fajną rzeczą były wielbłądy. O ile widoki z okna były raczej umiarkowanie ekscytujące, (góry, góry, wszędzie góry), o tyle pod oknem codziennie przechodziły stada kóz i wielbłądów.
I w ramach rozrywek za oknem to by było na tyle.
Mama na przestrzeni lat przeszła samą siebie, piekła chleb i robiła rożne dziwne przetwory, łącznie z pasztetem, w efekcie zawsze mieliśmy gości.
Chyba nigdy potem nie prowadziłam tak ożywionego życia towarzyskiego, jak wtedy.
Mnie się bardzo podobało, ale mam niejasne wrażenie, że Mamie ociupinkę mniej.
Kooperanckie życie towarzyskie cały czas kwitło. Polonia powitała mnie serdecznie, lekko podrośniętą, przechodząc błyskawicznie na "Ty", co lekko spłoszyło moich Rodziców, ale jakoś cały czas nie mieściłam się w odpowiedniej kategorii wiekowej i wszystkim było łatwiej przypisać mnie do starszej.
Dieta pozostała niezmienna, królowały kurczaki z rożna, chrupiące bagietki i lemoniada.
Z tą lemoniadą to była dość ciekawa historia, bo nikt się jej nie bał.
Produkowana była z wody mineralnej i najwyraźniej ameby trzymały się od niej z daleka, miała kilka smaków, była gazowana i naprawdę bardzo smaczna.
Pili ją wszyscy i nikt się nie pochorował, ani nie złapał żadnego świństwa.
Co było o tyle dziwne, że woda w kranach, sama w sobie stanowiła spore wyzwanie dla błony śluzowej żołądka.
Jak bardzo, przekonaliśmy się na banalnym przykładzie. Moja Mama miała ciemnoniebieską koszulę nocną, pewnego dnia postanowiła ją uprać, wrzuciła do miski zalała wodą, ale coś jej przeszkodziło i nie zdążyła nawet dodać proszku.
Po paru godzinach, wzięła się za pranie i okazało się, że koszula oprócz kilku miejsc jest śnieżnobiała.
Po wyjściu z szoku, Mama zostawiła koszulę na następne parę godzin w czystej wodzie, odbarwiła się do końca i wyszła piękna biel, można powiedzieć, że wręcz dziewicza.
I to była woda tak zwana pitna.
A jakby tego było za mało, to w sklepach były dodatkowo wybielacze, które przeżerały wszystko na wylot, nie sądzę żeby jakakolwiek bakteria w promieniu kilometra odważyła się przeżyć spotkanie z tymi substancjami.
A teraz będzie trochę o religii. W Batnie nie było polskiego kościoła katolickiego, był za to francuski, gdzie od czasu do czasu zaglądał polski ksiądz misjonarz.
Stacjonujący ksiądz był potężnie zbudowanym Francuzem z wielkim sercem pełnym tolerancji i miłosierdzia.
Przede wszystkim wykazywał się zawsze wielką kulturą i otwarciem na potrzeby innych, na jego mszach modlitwy były zawsze w kilku językach. Nawet jeżeli przybłąkała się jedna owieczka innej narodowości, to starał się, żeby mogła przeczytać jakaś modlitwę we własnym języku.
Po mszach bardzo często były poczęstunki, ksiądz sam robił domowej roboty sangrie i regularnie zapraszał na nabożeństwa chrześcijan, nie wnikając czy są katolikami czy nie.
Był zdania, że jest jeden Bóg i najwyraźniej zaraził mnie tym przekonaniem na całe życie.
Pożyczał mi francuskie komiksy i dla każdego miał zawsze czas i dobre słowo.
Był dla mnie ideałem kapłana.
Bardzo miło wspominam rownież polskiego księdza, ale ponieważ cały czas podróżował, spotkałam go tylko parę razy.
Mój Tata spędził w Algierii dziewięć lat, ja z przerwami, dwa z ogonkiem.
Po tych latach został nam: album pełen odrobinę wyblakłych zdjęć, róże pustyni, kolorowe muszle, wielkie szyszki, blaszane, arabskie, dekoracyjne naczynia, bardzo ładne, ale drapiące dywaniki z wielbłądziej wełny i jeszcze coś, z czego istnienia nie zdawałam sobie sprawy przez te wszystkie lata.
Opisując moje życie w Algierii uświadomiłam sobie jak wielki wpływ wywarły na mnie wszystkie przygody, widoki, doświadczenia i ludzie, których tam spotkałam.
Nie byłabym tą samą osobą dzisiaj, gdybym pewnego zimowego, mroźnego dnia wiele lat temu, nie wsiadła do zapchanego poloneza z przyczepą i nie wyruszyła poznawać dziki, (dosłownie), świat.
Oczywiście, nie zawsze, ale ogólnie lubię tę kobietę, którą się stałam, dzięki temu, że dawno temu mała dziewczynka dała radę i zwyciężyła kilka prześladujących ją, tchórzliwych demonów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz