wtorek, 9 kwietnia 2019

Biało-czerwona furia, czyli patriotyczny szał

Tym razem tekst będzie patriotyczno-filozoficzny, to tak w ramach ostrzeżenia.

Być może dopada mnie tęsknota za Ojczyzną, ewentualnie przygniata brzemię lat, Dzięki Bogu specjalnie nie ciężkie, jeszcze daję radę.
Siłą sprawczą do przelania moich wzburzonych uczuć na papier tym razem okazał się mój rodzony syn, (jeszcze nie wyrodny).
Na ogół unikam polityki jak ognia, zostawiam ten temat pasjonatom, ale tym razem zrobię malutki wyjątek.

Często zdarza się, że stojąc przed obrazem widzimy tylko kolorowe plamki, dopiero po zrobieniu paru kroków w tył zaczynamy dostrzegać właściwy kształt.
To tak w ramach tajemniczego wprowadzenia w temat.
Urodziłam się w rodzinie, gdzie duch patriotyczny powiewał uparcie, krew przodków grała, a Dziadkowie niewzruszenie czekali na zmianę ustroju i Wolność.

Jako małe dziecko byłam świadkiem wydarzeń, które teraz znajdują się w encyklopedii i książkach do historii, (smutne, ale prawdziwe).
Nikt mi na siłę niczego nie wtłaczał do głowy, ani do niczego nie zmuszał. 
Dziadek z zacięciem udzielał mi domowych lekcji historii, po których Babcia łapała się teatralnie za serce. Całkiem bowiem słusznie obawiała się, że jak palnę coś w szkole, a szczerość, od zawsze ze mnie biła, to cała rodzina z bliska zapozna się z systemem więziennictwa w Polsce socjalistycznej. 

Najwyraźniej oprócz szczerości w genach od Litościwej Opatrzności dostałam trochę inteligencji, bo nigdy nie podzieliłam się z panią od historii opinią "jak to było naprawdę". 
Dzięki temu rodzina szcześliwie przeżyła tak zwane czarowne czasy komuny, a ja nigdy nie wstydziłam się, że jestem Polką, wręcz przeciwnie zawsze byłam z tego faktu dumna.

Może tu tkwi tajemnica "obsługi" nas Polaków, zmuszanie zawsze odnosi przeciwny skutek do zamierzonego.
Pamiętam jak Polak został Papieżem, ale bardziej utkwił mi w pamięci dzień, kiedy został postrzelony.
Latałam na podwórku, taki mały pyrdek, średnio czysty, bo pewnie znowu byłam Indianką, kiedy zaczęły się otwierać okna i sąsiadki zaczęły do siebie krzyczeć w przerażeniu, tak to wtedy wyglądało, kiedy nie było komórek, internetu i do dyspozycji dwa programy w biało-czarnej telewizji, (w domu i zagrodzie).

I tak oto minęło kilka dziesięcioleci, pominę wszystkie zawirowania historyczne, być może zostawię je sobie na inną okazję. 
Jedno z takich mniejszych powiewów wywiało mnie wraz z moją rodziną za Ocean, częściowo za chlebem, a częściowo w celu przeżycia przygody życia.

W praktyce to wyglada tak, że mąż dba o chleb, a ja mam przygody.
I tutaj właśnie kropki zaczęły układać się w kształt, junior bowiem wykorzystując swój niewątpliwy potencjał językowy, zrobił postęp przez duże "P", dorabiając się dodatkowo uroczego amerykańskiego akcentu.
I wszystko byłoby fajnie, gdyby łapserdak jeden nie zaczął do mnie mowić po angielsku. 
To co we mnie trafiło to nawet nie były urażone uczucia patriotyczne, tylko furia w czystej postaci, w kolorach narodowych.

Wyjaśniłam dosadnie synowi, że aczkolwiek duma mnie rozpiera i niech dalej zbiera dyplomy za osiągnięcia w nauce, (ramki czekają w pogotowiu), to w domu ma mowić po polsku, bo tu jest POLSKA. 
Zdaje się, że zabrzmiałam patetycznie jak patriotka wzięta żywcem z książki "Między ustami, a brzegiem pucharu".

Ale jeżeli to będzie miało zbawienny wpływ na moje potomstwo to mogę być, bo tutaj na porządku dziennym jest, że polskie dzieci mówią po angielsku do swoich polskich matek.

Ale ja się nie poddam. Uczyłam się takich historycznych bzdur, że autorzy tych książek powinni zapaść się pod ziemię, przez wiele lat zmuszali mnie do nauki rosyjskiego, doświadczyłam dotkliwego braku teleranka jak wybuchł stan wojenny, wmawiali we mnie jak w chorego jajo, że radioaktywny deszcz po Czarnobylu to miły wiosenny deszczyk, (samo zdrowie po prostu) i widziałam jak pada mur berliński.
Poradzę sobie z małym wyzwolonym poliglotą i albo będzie dwujęzyczny, albo zapakuję całe, moje stado i wrócimy na łono Ojczyzny.



1 komentarz: