Walka o lek na alergię dla córki trwa nieprzerwanie. Kiedy już znalazłam aptekę i zmusiłam lekarkę do ponownego wysłania recepty zapadła cisza w eterze.
Węsząc spisek, znowu zaatakowałam aptekę, okazało się, że nie zgadzają im się numerki na ubezpieczeniu, zweryfikowałam numerki i jak ostatnia, naiwna myślałam, że już będzie z górki, nie doceniłam stopnia nachylenia nonsensu.
Teraz apteka wyśle specjalny formularz do lekarza, lekarz wypełni go i prześle do firmy ubezpieczającej, a firma do apteki i wtedy apteka wyśle nam lek.
I tu prawdopodobnie powinnam się cieszyć, że nie każą mi osobiście jechać po ten lek, bo musiałabym się wybrać na Florydę i mógłby mnie tam chapsnąć jakiś nadgorliwy krokodyl.
Nikt z tych geniuszy nie wpadł na pomysł, że jakby wykorzystali moc poczty elektronicznej to parę godzin i byłoby po sprawie. A, że używają normalnej poczty to sobie poczekamy, całe szczęście, że nie zatrudniają gołębi pocztowych, albo zaprzęgów końskich.
A trawki, nie zwracając uwagi na biurokrację zaczęły się pylić, (mając w głębokim poważaniu amerykańską służbę zdrowia, zdaje się, że takie nastawienie się udziela, bo mam takie samo) i moje dziecko zaczęło kichać.
Problem nie leży w biurokracji, z nią wcześniej czy później można sobie jakoś poradzić przy pomocy paru kilogramów makulatury.
Niestety, jeszcze nikt nie wymyślił złotego środka na głupotę i brak wyobraźni.
Jeżeli się da, nigdy więcej nie będę załatwiać leków w Stanach.
Jak będzie trzeba polecę do kraju, ewentualnie wyślę gołębia, będzie szybciej.
A to jest dopiero początek medycznych nonsensów, bo junior w przyszłym roku idzie do gimnazjum. W związku z czym zaczęliśmy dostawać miliony emalii informacyjnych, które tak naprawdę nie informują o niczym konkretnym, za to bardzo ładnie podnoszą ciśnienie.
Mój ulubiony e-mail podkreśla, że ważniejszy od ocen jest stan uzębienia.
Nie będę polemizować, o zęby trzeba dbać.
Wygląda na to, że żeby syn mógł dalej pogłębiać wiedzę, musi przejść przegląd lekarski i stomatologiczny.
Założenie ze wszech miar chwalebne, gdyby nie to, że szczepienia są kontrolowane na bieżąco pod groźbą wydalenia ze szkoły, a co do opieki dentystycznej to może władze szkolne powinny okazać odrobinę zaufania co do mojej odpowiedzialnej postawy jako matki myślącej.
I tu leży pogrzebane całe stado psów. Ludzie tutaj są traktowani jak idioci, tudzież potencjalni wyrodni rodzice, którzy kupią sobie raczej następne Ferrari zamiast zaplombować dziecku dziurę w zębie.
Usługi stomatologiczne w Stanach, mówiąc delikatnie są pioruńsko drogie.
W związku z czym na pewno wielu ludzi odsuwa w czasie jak się da wszelkie tego typu naprawy. W celu ochrony dzieciaków, narzuca się w związku z tym odgórnie takie działania i mówiąc szczerze, gdybym się tu urodziła to bez zmrużenia oka akceptowałabym takie zapędy.
Tylko, że po pierwsze ja się urodziłam gdzie indziej, (mój patriotyzm uparcie nie chce zdychać), a po drugie nie potrzebuję pomocy w myśleniu, jeszcze jakoś daję radę sama.
Mówiąc szczerze, nie podoba mi się, że ktoś traktuje mnie jak dziecko, ewentualnie niedorozwiniętego dorosłego. Nie przemawia do mnie fakt, że oni mają na celu dobro dzieci. Jakby mieli, to dzieciaki nie chodziłyby do szkoły o kulach, tylko mogły zrastać się w spokoju w domu.
Zamiast narzucać kontrole u dentysty, powinni dbać o bezpieczeństwo dzieci w szkole, o poziomie nauki nie wspominając.
I żeby nie było, że jestem przeciwna higienie jamy ustnej, nic bardziej mylnego, regularnie ganiam siebie i całą rodzinę do zaprzyjaźnionej pani dentystki.
Tylko chyba nie lubię jak ktoś gania mnie, szantażując jednocześnie brakiem wykształcenia potomków.
Wracając do batalii o lek dla mojej, biednej kichającej córki, szcześliwie wypadła nam kontrola. Zdecydowałam się przeprowadzić atak frontalny, dla złagodzenia nastroju szczerząc się po amerykańsku.
Pani doktor zaprezentowała postawę empatyczną, pytając mnie jednocześnie, czy oni już dostali papiery z apteki.
Jak tylko zatrudnię się w tej klinice, to słowo honoru będę wiedzieć.
Jak tylko zatrudnię się w tej klinice, to słowo honoru będę wiedzieć.
Okazało się, że dostali. Teraz będą wypełniać, dzwonić i odsyłać.
Po chwili pani rozpromieniła się, że da zamiennik i tutaj mój amerykański uśmiech niepokojąco zazgrzytał.
Wzięłam na wstrzymanie i odegrałam scenę z "Gwiezdnych Wojen", kiedy Mistrz Jedi wpływa na umysły bardziej prymitywnych form.
Rozmowa brzmiała:
Pani: Damy jej świetny zamiennik
Ja: To nie jest zamiennik
Pani: To nie jest zamiennik
Ja: Trawki się różnią
Pani: Trawki się różnią
Ja: Nie możemy dać zamiennika
Pani: Nie możemy dać zamiennika
Ja: Trzeba wysłać formularz
Pani: Trzeba wysłać formularz
Jestem bliska wykonania lotu do Polski po ten nieszczęsny lek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz