wtorek, 12 marca 2019

Uwolnić Hulka, czyli rozwiązywanie szkolnych konfliktów

Dopiero co dałam upust uczuciom w sprawie bezpieczeństwa w szkole, nie zdążyłam nawet zastanowić się nad ewentualnymi działaniami prewencyjnymi, kiedy następne zdarzenie spadło mi na głowę jak młot, (pneumatyczny).

Wybrałam się do szkoły odebrać juniora z zajęć dodatkowych. Weszłam do klasy, gdzie sześciu chłopców i nauczyciel wyglądający niewiele starzej od nich, usiłowali sprawiać wrażenie zapracowanych przy laptopach.

Rozejrzałam się w poszukiwaniu potomka i zobaczyłam widok, który przez chwilę nie docierał do mojej świadomości, wielki basior, rozpłaszczył na stole moje dziecko, wyłamując mu jednocześnie rękę do tylu, stosując klasyczny, obezwładniający chwyt popularny wśród policjantów aresztujacych bandytów.
Na mój widok prześladowca odpuścił, syn wziął plecak, ale minę miał niewyraźną. 
Cały czas stojąc na środku klasy upewniłam się, że to nie były zapasy ani zabawa. 
Nie były, szlag mnie trafił.

Przemówiłam do gówniarza mojego wzrostu, żeby więcej tak nie robił. 
Smarkacz przyjął postawę dorosłych Amerykanów i całkowicie mnie zignorował, zrobiłam krok do przodu i warknęłam: „Mówię do ciebie”, najwyraźniej nikt się tak do niego nie odzywa bo lekko spięty zaszczycił mnie spojrzeniem. 
„Masz nigdy więcej tak nie robić”, ryknęłam średnio głośno, ale furia w moim głosie zastępowała decybele, bandzior przeprosił i nagle uaktywnił się nauczyciel, który wyjęczał  coś w rodzaju:”Tak, tak, nie wolno tak robić”. 
Szczerze mówiąc miałam ochotę najpierw sprać chłopaka, a potem tego opiekuna od siedmiu boleści.
Brutalna prawda jest jednak taka, że gdybym stanęła za blisko dzieci miałabym poważne kłopoty.

Zgarnęłam lekko poturbowanego juniora do domu, postanawiając przeanalizować sytuację na spokojnie, wychodząc ze słusznego założenia, że najlepsze wyjście z tego rodzaju sytuacji znajdzie mężczyzna, poczekałam na męża.

Małżonek, mocno wymięty po całym dniu pracy, najpierw prawie eksplodował z frustracji przy matematyce, a potem pogadał „po męsku” z synem, tylko, że pogadanka była męską z silnym akcentem kobiecej furii, ponieważ ja również uczestniczyłam w rozmowie.

Wiadomo agresja nie jest rozwiązaniem, ale co jeśli nie ma innego wyjścia i żeby zdobyć określoną pozycje w stadzie, tudzież ratować życie i zdrowie, trzeba się postawić ?

Po długich debatach wyklarowało się, że syn powinien być sobą przez większość czasu z wyjątkiem chwil, kiedy ktoś mu zagraża i wtedy powinien uwolnić z siebie Hulka, (zielonego, wkurzonego potwora), przylać komu trzeba i wrócić do swojej sympatycznej osobowości.

I tak oto doczekałam czasów, kiedy ja urodzona pacyfistka będę namawiała swoje dziecko do mordobicia, co prawda tylko w obronie własnej, ale jednak.

Następnego dnia junior poszedł grzecznie do szkoły, a po paru godzinach zadzwoniła do mnie pielęgniarka. Jak zobaczyłam, że dzwonią ze szkoły, oczami wyobraźni zobaczyłam krajobraz po bitwie.

Okazało się, że junior postanowił nadać sprawie bieg bardziej formalny i zameldował się u pielęgniarki narzekając na ból w poszkodowanej ręce. 
Opisał jej dokładnie przebieg wydarzenia i kobieta w wielkim wzburzeniu, natychmiast do mnie zadzwoniła z żądaniem, że mam natychmiast zgłosić sprawę dyrekcji, wychowawcy i całej szkole.

I teraz będziemy zgłaszać, najwyraźniej nie doceniliśmy syna i jego pomysłu jak spacyfikować co poniektórych mocno rozrywkowych kolegów. 
Inna sprawa, że nie wiem czy to wystarczy, ale jeżeli nie to zawsze pozostaje argument siły.



2 komentarze: