poniedziałek, 25 lutego 2019

Krwawe Oskary, czyli gala czy operacja

Jestem starą wyjadaczką "oskarową". Odkąd to było tylko możliwe zawsze oglądałam transmisje z rozdawania nagród Akademii, a miłość do filmów dostałam w swoim, prywatnym pakiecie DNA.
I oto już drugi raz mogłam się napawać ową galą nie tylko na żywo, ale jeszcze o ludzkiej porze, (wiadomo w kraju środek nocy).

Najpierw Oskary miał prowadzić komediowy aktor pochodzenia afroamerykańskiego, ale potem okazało się, że niestety wypowiedział się niepochlebnie, pechowo dla niego publicznie o osobnikach innej orientacji seksualnej i dostał wilczy bilet.
Moj mężuś był niepocieszony bo za owym śmiesznym facecikiem przepada.

W tym roku odpuściłam sobie pogadanki na czerwonym dywanie i skupiłam się na samej gali. Już na początku lekko mnie zatchnęło. 

Po pierwsze okazało się, że nie ma fajnego rozpoczęcia, ani prowadzącego, (przez chwilę pojawiły się trzy aktorki starające się być zabawne), a po drugie dekoracje wywołały u mnie małe, estetyczne załamanie nerwowe.

Czoło dekoracji wyglądało jak wielka paszcza, ewentualnie peruka z plastiku, wygląd sceny zmieniał się, ale główny motyw pozostawał niezmienny, nazwałabym go anatomicznym.

Przede wszystkim królowały figury Oskarów, (prawidłowo), zrobione z czerwonych kwiatków,  które z daleka wyglądały mocno krwiście, a nie kwieciście, coś jak sen seryjnego mordercy, psychopaty z nieograniczonym dostępem do kwiaciarni.
Na szczęście po kilku nominacjach czerwone zjawy zniknęły zastąpione zasłoną z brylantów, raczej skromną, która potem powiewała jeszcze kilkakrotnie, ale szału nie było.

Potem pojawiły się oskary w kolorze złotym, (czyli już połowa sukcesu), tylko, że jakiś artysta wymyślił, że nie bedą wyglądać jak zwykle, bo to najwyraźniej byłoby za nudne, tylko zaprojektował je z czegoś co wyglądało jak metalowa harmonijka. 
Dodatkowo wszystkie wyglądały jakby stały tyłem, bo nie widać było miecza.

Po pewnym czasie, prawdopodobnie żeby nie było za dobrze, wróciły krwawe figury i straszyły razem z harmonijkowymi.
Raz gdzieś nieśmiało w tle pojawiły się Oskary srebrne, rownież harmonijkowe.

Kiedy już jakoś nauczyłam się omijać wzrokiem kwiatowe potworki, organizatorzy poszli na całość i tło zaczęło przypominać wielkie żyły i tętnice, (również z czerwonych kwiatów), w złocie.
Ogólnie trochę tej czerwieni było jak dla mnie za dużo i cała scena wyglądała bardziej jak sala operacyjna podczas transplantacji, a nie hollywoodzka gala. 

W przerwach pojawiały się fajne reklamy, (tak zwane wersje limitowane, nakręcone specjalnie na rozdanie nagród Akademii), właściwie tylko jedna lekko mną wstrząsnęła, mianowicie reklama szpitala, najwyraźniej nie mogłam się wyzwolić z klimatów anatomicznych.

Zdroworozsądkowo podchodząc do tematu nie ma w tym nic złego, że placówka medyczna reklamuje się, że walczy z chorobami do upadłego, bierze przypadki beznadziejne, wygrywa i ogólnie jest ostatnią deską ratunku dla biednych pacjentów.
Tylko, że nawet przy podejściu racjonalnym cała taka kampania wydaje mi się po prostu nieetyczna.
Być może wychodzi ze mnie nieufna, węsząca spisek Polka, ale jaki naprawdę dobry szpital musi się reklamować ? Dobre placówki cierpią raczej na brak miejsc niż na deficyt pacjentów.

Nie wiem czy ta czerwień z elementami złota wpłynęła tak na co słabszych psychicznie artystów, bo trochę się za bardzo rozczulili.
Wszyscy, co było oczywiste byli podekscytowani, ale część zdecydowanie za bardzo, płakali, jak bobry i właściwie w większości wypadków wyglądało to jak farsa, a nie wzruszenie. 
Chociaż być może źle ich oceniam i może płakali z ulgi, że dostali normalne figurki Oskarów, a nie wersje futurystyczne w harmonijkę.

W dodatku chyba ten cały ogrom hemoglobiny w tle, ogłupił zwycięzców, bo albo pletli bzdury, albo mieli problemy z czytaniem z kartek. 
Rekord, jak dla mnie, pobiła jedna zwyciężczyni, która miała na twarzy złoty łańcuszek, (najwyraźniej szał elegancji), a następnie nasadziła na niego okulary, a potem odczytywała listę osób z telefonu. 
Ja rozumiem, że należy iść z duchem czasu i papier podobnie jak książki w formie papierowej są już według wielu ludzi passe, ale może można było "trochę odstąpić od tej całej nowoczesności", jak mawiał Pawlak.

Najwyraźniej w celu wyrównania poziomu, (jako, że dekoracja była raczej niskobudżetowa), niektórzy uczestnicy zdecydowali się zaszaleć z kreacjami.

Całe szaleństwo zaczynało się jak Oskar trafiał na elegantkę, ledwo szły sieroty, plątały się w tych kreacjach z ogonami i jakimiś wielkimi niesymetrycznymi kołnierzami, osobiście się zdziwiłam, że żadna nie zaprzyjaźniła się bliżej z podłogą. 
 
Niektórzy panowie też zaszaleli, głownie z kolorami garniturów, ale chyba najbardziej mnie zirytował zwycięzca drugoplanowej roli, bo wystąpił w garniturze, z kołnierzykiem w stylu mormońskim i w wełnianej czapce. 
Nie wiem czy to miała być forma protestu, (to był Afroamerykanin), czy mu było zimno.
Czasami za dużo oryginalności nie wzbudza podziwu tylko politowanie i nie jest eleganckie tylko żałosne.

Mimo wszystko krwawe dekoracje i szalone kreacje, były do przeżycia. Najgorsze okazały się podteksty polityczne. Gdzieś na przestrzeni lat największe widowisko filmowe, zmieniło się w demonstrację polityczną w brylantach. 
Zbiorowy protest dotyczył tym razem: dyskryminacji rasowej, płciowej i dyskryminacji emigrantów.
Dodatkowo też, (jak to typowi Amerykanie z dużym wyprzedzeniem), co poniektórzy zaczęli napomykać o następnych wyborach prezydenckich.
W takich chwilach zastanawiam się do jakiego stopnia ci wszyscy artyści i filmy, dostają  nagrody za osiągnięcia, a do jakiego stopnia za "poprawność", pożądaną w danym momencie.
Od razu powiem, że nie doszłam do specjalnie optymistycznych wniosków.

Dwoma najlepszymi momentami były występy wokalne Bette Midler i Lady Gagi.
Przepadam za Bette Midler od zawsze, wygladała i śpiewała obłędnie. Ucieszyłam się, że amerykański show biznes nie spisał jej jeszcze na straty bo nie ma 20 lat i przekutych wszystkich możliwych części ciała.

Co do Lady Gagi, która słynęła z ekscentryczności posuniętej do granic niemożliwości, sytuacja przedstawia się inaczej. Pamiętam, że regularnie szokowała opinię publiczną, sukienką z surowego mięsa, szalonymi makijażami tudzież nagością.
Właściwie dopiero parę lat temu, przypadkowo również na gali oskarowej, mogłam się przyjrzeć jej twarzy. 
Zmyła wtedy z siebie kilka kilogramów sztucznych upiększeń i zaśpiewała tak, że dla wszystkich stało się jasne, że ona nie potrzebuje żadnych dodatkowych efektów specjalnych, bo sam głos wystarczy w zupełności.

Po przezwyciężeniu strachu, że obrzuci publiczność surowym, (dosłownie), mięsem organizatorzy znowu ją zaprosili na Oskary i powtórzyła sukces. Potwierdziła go wczoraj Oskarem za najlepszą piosenkę i wykonaniem, które aż iskrzyło od emocji i uczuć, jak dla mnie najbardziej wiarygodnych ze wszystkich występów, podziekowań i krokodylich łez.

Wielką galę oskarową zakończyła Julia Roberts, w bardzo "zwyczajnej" kreacji, udowadniając, że czasami mniej znaczy zdecydowanie lepiej.
Lubię stylowe suknie wieczorowe, zwłaszcza jak w środku nich znajdują się znane aktorki. 
Mimo upływu czasu, myślę, że byłoby miło gdyby zachowały, (i aktorki i stroje), trochę klimatu hollywoodzkich stylizacji sprzed lat. 
Smutno się patrzy na artystki odbierające Oskary, które przypominają rybki akwariowe bez gustu, które dały dyla z wody, podsuszyły ogony i wylądowały na scenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz