środa, 23 stycznia 2019

Trochę farsy o poranku, czyli nie ma to jak szkolna indywidualność

Odbyłam rozmowę w szkole. Tutaj powinny rozbrzmieć werble, ewentualnie wystrzał armatni, albo odgłos walenia głową, moją bądź ciała pedagogicznego o ścianę.

Panie sztuk dwie, były lekko spłoszone moją, pełną wyczekiwania postawą. 
Jak zaczęły rozmowę od pytania jak sobie radzi mój syn, to znowu mną lekko zatrzęsło.
Wzywają mnie do szkoły, żeby zapytać o postępy w nauce mojego dziecka, to już nawet nie jest śmieszne, ani smutne tylko żałosne.

Bez zniżania się do udzielenia odpowiedzi, odwzajemniłam się pytaniem, co jest tak pilne, że ściągnęły mnie do szkoły bladym świtem, kiedy ostatni raz prowadziłyśmy taką, uroczą pogawędkę w grudniu.
Bo może coś przegapiłam, maturę na przykład.

Okazało się, że nie doceniłam siły systemu. Panie szczerząc się zachęcająco przedstawiły mi sytuację, która według nich wymaga natychmiastowej interwencji. 
W związku z tym nastawiłam się psychicznie, a było na co.

Najpierw wypowiedziała się pani od angielskiego, że junior jest trochę za energiczny w działaniach. Oczami wyobraźni zobaczyłam go rozwalającego budynek szkolny. 
Zażądałam przykładu, okazało się, że jak omawiali lekturę i został poproszony o streszczenie rozdziału, zrobił od razu streszczenie całej książki. 
W tym momencie zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy nie mam problemów nie tyle ze zrozumiem języka co ze słuchem.
I żeby była jasność sytuacji, nikt nie miał zastrzeżeń co do jakości pracy, ale faktu oburzającej samowoli.
I paradoksalnie, gdyby nic nie zrobił to byłoby to mniejsze przewinienie.

Jako, że zostałam dobrze wychowana, grzecznie słuchałam, bo chamem nie jestem i nie będę przerywać, nawet jak ktoś bredzi. 
Pani, najwyraźniej zachęcona moim spokojem rozkręciła się na całego.
Sypnęła innymi przykładami, w książce na przykład, było stwierdzenie, że Indianie obozowali nad rzeką. No w końcu mogli, przecież kiedyś to był ich kraj.

Junior odniósł się do faktu ze zrozumieniem, ale nie wnikał w ich rozterki emocjonalne, a najwyraźniej powinien.
 "A dlaczego obozowali" ? Pani zadała mi to pytanie wyczekująco, świdrując mnie oczami.
Trwałam niewzruszenie w grzecznym milczeniu, nie ze mną takie numery. 
Jak zaczęłabym mowić o Indianach, na bank wyrzuciliby juniora ze szkoły, a mnie razem z nim.
Pani odpowiedziała sama sobie: "Bo chcieli łowić ryby".
Syn najwyraźniej nie przeprowadził wystarczajaco wnikliwej analizy w sposobu myślenia Indian, a powinien.

I teraz oni zaczynają następną lekturę i boją się, że on znowu im za dużo i za szybko streści.
Ocknęłam się z szoku, wyraziłam poparcie, ostatecznie mogę dziecku wyjaśnić ten problem, ale przy okazji nie odmówiłam sobie przyjemności i uprzejmie zapytałam, dlaczego pani nie pomogła mu na teście, kiedy jej psim obowiązkiem jest uczenie obcokrajowców języka.

Pani dostała rumieńczyków i zasłoniła się prawem stanowym, na mocy którego mogą wyjaśnić podczas testu tylko jedno słowo, co jak wiemy w przypadku zadania tekstowego z matematyki jest bardzo pomocne, bo nie rozumie  się już tylko większości tekstu, a nie całego.

Następnie wzięła mnie na warsztat pani odpowiedzialna za matematykę. 
Kiwając głową współczująco, uświadomiła mi, że junior ma braki i źle rozwiązuje zadania, zażądałam wyjaśnień. 
Okazało się, że zamiast się pieścić z danym zadaniem na całą stronę, wali od razu gotowy wynik.
Z zimną krwią zapytałam: "Dobry ?" Pani niechętnie przyznała, że na ogół tak. 
Nie wiem tylko jak duży jest ten ogół. 
Aczkolwiek musi być spory, bo my z mężem takowych braków u naszego dziecka raczej nie dostrzegliśmy.

I na koniec obie panie najwyraźniej sadząc, że urobiły mnie wystarczajaco i poddam się bez walki, przystąpiły do meritum i zgodnie stwierdziły, że najgorszym błędem mojego syna, jest fakt, że robi wszystko po swojemu. 
Podsumowując, nie słucha ich świetlanych rad, prosi o pomoc wtedy kiedy system nie przewiduje, ma własne sposoby liczenia, o sposobie myślenia nie wspominając.
I mówiąc szczerze wyglada na to, że tak naprawdę tu leży, już nie tyle pies, co cała sfora pogrzebana.

Okazało się, że mogą wybaczyć praktycznie wszystko, od analfabetyzmu, przez lenistwo na szkolnej agresji skończywszy, a nie mogą znieść indywidualności.

Co specjalną nowością dla mnie nie jest, bo już dawno temu spotkałam się ze stwierdzeniem, że nic tak nie zabija indywidualności i nie zrównuje poziomu w dół, jak szkoła.

Jak nauczyła nas historia z system się nie wygra i ogólnie szkoda czasu i sił na takie zmagania.
W związku z tym przeprowadzę poważną rozmowę z juniorem i postaram się  jakoś wybrnąć z tej sytuacji.
Tylko zastanawiam się, gdzie w tym wszystkim kończy się rozsądek, a zaczyna farsa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz