niedziela, 30 grudnia 2018

Bagna Luizjany, czyli see you later Aligator

Następny dzień przywitał nas ulewnym deszczem, który litościwie skończył się w momencie wyjścia przez nas z hotelu. Tak właśnie Siła Wyższa czuwa nad trąbami, (w tym przypadku wodnymi), bo wybraliśmy się na wycieczkę po bagnach, wiedząc, że będzie lać.

A żeby nie było nudno, to zorganizowaliśmy sobie łódkę sześcioosobową z wielkim wentylatorem napędowym z tylu i minimalnymi zabezpieczeniami. 
I tu od razu rozwieję złudzenia co do jednej rzeczy. 
Na filmach taka jazda wygląda obłędnie romantycznie, włos rozwiany, woda lśni, aligatory szczekają zębami itd. W praktyce wszystko jest takie samo, oprócz małego szczegółu. 
Mianowicie nic nie powiewa, (zębami można szczekać z emocji), ponieważ w momencie startu dostaje się słuchawki, takie jak w helikopterze. 
Oczywiście nie ma przymusu, można nie wkładać, ale wszyscy wkładają, bo huk śmigła za uszami jest straszny.

Spędziliśmy na bagnach ponad dwie godziny i był to jeden z moich piękniejszych momentów w życiu. Słońce, (choć nie miało prawa), świeciło, nasz przewodnik był strasznie sympatycznym facetem, który w trakcie przerw opowiadał naprawdę ciekawe historie. Czuło się, że dla niego to jest coś więcej niż praca, czy wyuczone formułki. 

Na początku, od razu przeżyłam chwile grozy, bo koło łódki jeszcze w porcie zakotwiczył się aligator. Na pewno są jacyś wielbiciele tych zwierząt, (nie oceniam), ale mi się zrobiło tak trochę niedobrze. Nasz przewodnik, widząc moją lekką niechęć do wypłynięcia w siną dal w wielkiej suszarce do włosów bez zabezpieczeń, usiłował mi wmówić, że to jest pływająca trawa, (jasne z oczami ?)
Aligator był jak byk, cała wycieczka go widziała.

Po tym fakcie wszyscy wypatrywali aligatorów, oprócz mnie. Ten, jeden wystarczył mi w zupełności. Zwłaszcza, że dookoła roiło się od innych atrakcji, wodowały pelikany jak wściekłe, jeden za drugim, piękny widok. 
Dodatkowo latała cała chmara innych ptaków, najwięcej było sępów, tu już się trochę mniej zachwyciłam. W wodzie, co było jasne dla wszystkich czaiły się aligatory, żółwie i węże. 
Szczęśliwie dla wszystkich zainteresowanych, chwilowo nie miały ochoty wypływać.

Wzdłuż brzegu sporadycznie było widać budynki, natomiast na wzgórzu rzucał się w oczy cmentarz. I tu okazało się, że nie jest to zwykłe miejsce pochowku. 
Najpierw był to bowiem cmentarz indiański, potem zawłaszczony i wykorzystywany przez kolonistów.
Nie wyglądał złowrogo, (oprócz kołujących nad nim sępów), ale według naszego  przewodnika nakręcono tam kilka filmów grozy, (uwierzyłam na słowo, zwiedzać niekoniecznie miałam ochotę).

Same bagna już bez dodatkowych atrakcji są piękne, nie mają co prawda tyle kolorów co nasze wrzosowiska, ale patrząc na nie nietrudno zrozumieć fascynacje tym miejscem i historie z dreszczykiem, z których słyną.

Podczas jednego z postojów przemknął jeleń. Oprócz nas w naszej łódce były dwie pary, (jedna z Chicago, druga z Filadelfii), wszyscy jednogłośnie westchnęli z zachwytu. Okazuje się, że są jeszcze normalni ludzie, (nikt nie wspominał, że jelenie są niehigieniczne).

Ponieważ aligatory uparcie trwały pod wodą, nasz facio zakotwiczył w malowniczej zatoczce i zaczął wydawać dziwne furkoczące odgłosy, zanim się zorientowałam pędził ku nam szop pracz. 
Mało tego, dołączyła do niego cała rodzina. Okazało się, że nasz przewodnik jakiś czas temu uratował szopa (samiczkę), i to właśnie ją i jej trójkę dzieci odwiedziliśmy. 

Luizjańskie szopy są dużo mniejsze od tych z naszych okolic, ale tak samo rozbrajające. Wszystkie rzuciły się do wody i usiłowały wejść na pokład, czyli na nasze kolana. 
Pan przewodnik sprytnie ustawił łódkę bokiem koło drzewa, cala banda szopów wlazła na gałąź i karmił je cukrowymi piankami. Podawał im te smakołyki na kiju i widać było, że jeszcze trochę i będziemy mieć pasażerów na gapę.
To miała być nagroda pocieszenia, w ramach braku gadów. Ja osobiście ze szczęścia prawie wpadłam do wody. 
Nie mogłabym sobie wymarzyć wspanialszego ukoronowania tej wycieczki. 

W międzyczasie dowiedziałam się, że w Luizjanie mieszka około trzech milionów aligatorów, a na Florydzie tylko jeden. Dodatkowo te na Florydzie są agresywne, a te w Luizjanie nie, (no powiedzmy).

Na koniec pan przewodnik rozbawił nas stwierdzeniem, że przeprasza za brak wrażeń, ale niestety aligatory raczej preferują aktywność nocną i on w wodzie koło swojego domu co wieczór widzi około 50 sztuk tych uroczych stworzeń. 
Jak zaczynają wychodzić z wody na trawnik, to przegania je z powrotem do rzeki jego pies. 
Zapomniałam zapytać jakiej rasy jest ta psinka. Co może wystraszyć aligatora ? Dinozaur ?

Nic mnie nie zjadło, wróciłam na brzeg w całości i wyruszyliśmy w miasto. 
Okazało się, że Nowy Orlean w tygodniu, a Nowy Orlean szykujący się na weekend to dwa różne miejsca. Chociaż ciężko w to uwierzyć, szaleństwo jeszcze przybrało na sile. Na ulicach zaczęły pojawiać się zespoły jazzowe, wróżki przepowiadające przyszłość i określające kolor aury, oszuści z kartami, żonglerzy i cała masa naciągaczy.

Na szczęście mieliśmy mało czasu i nikt nas nie zdążył naciągnąć. 
Po przeprowadzeniu niezbędnych zabiegów upiększających poszliśmy na kolację, na statku.
Wielki trzypoziomowy statek z charakterystycznym kołem na końcu „Królowa Kreolska”. 

Cała impreza przypominała mi zabawę Sylwestrową. Eleganckie stoliki, bufet szwedzki z kreolskimi, pikantnymi potrawami, kelnerzy i zespół jazzowy. 
Pływaliśmy tak 3 godziny i wreszcie mogliśmy posłuchać jazzu,(wersja klasyczna), jakiego dotąd bezskutecznie poszukiwałam.
Na zewnątrz uparcie nie chciało padać, a miasto w nocy pięknie odbijało się w wodzie. Idealne zakończenie wspaniałego dnia.

Wracaliśmy sobie spacerkiem do hotelu, miasto tętniło. Spotykałam się często w literaturze z określeniem:”bicie serca miasta”, do tej pory to były dla mnie puste słowa. Wtedy w nocy faktycznie je poczułam. 
Spacerowaliśmy tymi samymi ulicami o różnych porach i za każdym razem było inaczej. 

Powszechnie uważa się Nowy Jork za miasto, które nie śpi. 
Nie wiem kto wymyślił to powiedzenie, ale chyba nigdy nie był w Nowym Orleanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz