poniedziałek, 31 grudnia 2018

Nowy Orlean, czyli człowiek kontra nieskończona moc natury

Trzeciego dnia ambitnie wybraliśmy się na wycieczkę autokarem z przewodnikiem.
Pod hotel podjechał autokar, kierowcą była kobieta, (czarna), z super poczuciem humoru.
Pan przewodnik okazał się młodym Amerykaninem greckiego pochodzenia, (w wolnym tłumaczeniu, ciacho do wzięcia).

Usadziliśmy się na przodzie i rozpoczęliśmy zwiedzanie tak zwane profesjonalne. Wcześniej pisałam, że zaczęliśmy od tylu, bo prawdopodobnie trzeba było rozpocząć wizytę w Nowym Orleanie od takiej tury i mnóstwa sugestii pana dotyczących knajpek i klubów.

Przewodnik dysponował olbrzymią wiedzą, wyrzucał z siebie setki słów, bez oddychania. Co jakiś czas wtrącała się pani za kierownicą. Atmosfera była mocno rozrywkowa. 
Grupa była mała, w sumie 9 osób.

Spędziliśmy w tym autokarze parę godzin, jedynym minusem była fakt, że ze względu na pogodę, był zamknięty i pod koniec, mimo przerw, czułam się lekko niedotleniona.

Objechaliśmy całe miasto i uczciwie, bez ściemniania, mogę powiedzieć, że zwiedziłam Nowy Orlean i dowiedziałam się mnóstwa interesujących faktów.
Na przykład Nowy Orlean zamieszkuje największa, po Wietnamie, populacja wietnamska. Przybyli jako uchodźcy polityczni i spodobała im się pogoda i warunki, niemal identyczne do tych jakie mieli w kraju rodzinnym.

Co ciekawe, Luizjana od zawsze była miejscem nieprzyjaznym ludziom. 
Indianie wręcz określili, że nie nadaje się do życia i odeszli.

Ludzie przyjeżdżając do Nowego Orleanu wpadali w pułapkę, osiedlali się blisko wody, licząc na ułatwienia w codziennym życiu, po czym padali ofiarami powodzi, epidemii i plagi komarów.
Woda ich zalewała, insekty roznosiły choroby zakaźne, a oni uparcie chcieli i ciągle chcą tam żyć.


Do tej pory mieszkańcy utrzymują, że wystarczy parę lat i przyroda odbiera tereny porzucone przez ludzi. Najbardziej było to widoczne po ataku huraganu Katrina.
Co ciekawe to nie sam huragan, ani powódź zniszczyła miasto, zabójcza okazała się stojąca tygodniami woda.
Do tej pory widać miejsca, w których stały domy, roślinność zagarnia z powrotem całe tereny.



Następnym ciekawym faktem, którym podzielił się z nami wygadany facio, (oprócz szczegółów dotyczących okropnej pogody w sierpniu), był kodeks prawny. 
W odróżnieniu innych stanów, w Luizjanie stosuje się prawo francuskie, oparte na kodeksie napoleońskim. W efekcie, jeżeli chce się praktykować prawo w tym rejonie trzeba studiować prawo w Nowym Orleanie i analogicznie, prawnik kończący studia poza Luizjaną praktycznie nie ma szans na otworzenie kancelarii, bo różnice w kodeksie są gigantyczne.
Zdaje się, że ich stosunek do pozwów jako sportu narodowego też jest trochę w związku z tym trochę inny.


Zarzucając nas informacjami, pokazywał nam rożne dzielnice Nowego Orleanu, od slumsów, przez obłędnie kolorowe małe domki, na pięknych domach i olbrzymich rezydencjach w stylu kolonialnym skończywszy.

Przekrój wszystkich warstw społeczności w pigułce. Jeden dom, piękny olbrzym słynie z tego, ze jest regularnie wynajmowany przez ekipy filmowe do kręcenia filmów z czasów wojny domowej lub horrorów. 

Część Nowego Orleanu to tereny dawnej plantacji, której ostatni właściciel nie założywszy rodziny oddał miastu. Patrząc tylko na część podarowanego terenu, ciężko sobie wyobrazić, że kiedyś to wszystko mogło należeć do jednego człowieka.

Szczególną opieką otaczane są stare, olbrzymie, wyjątkowe piękne dęby. Już za czasów wielkich plantatorów, posiadanie tych majestatycznych drzew było niezbędne do utrzymania gleby fizycznie "w garści".


I na koniec trochę rożnych ciekawostek. 
Jeżeli ktoś chce sobie odświeżyć wspomnienia z czasów komuny i kolejek, powinien zdecydowanie wybrać się do Nowego Orleanu. W porach posiłków, zwłaszcza wieczorem, kolejki potrafią ciagnąć się jak za czasów mojego dzieciństwa. 
Czasami w oczekiwaniu na stolik wszyscy stoją karnie dwie godziny, (dobrowolnie).

Symbolem Nowego Orleanu, obecnym we wszelkich możliwych wzorach jest kwiat lilii, bardzo elegancki pojawia się conajmniej tak często jak czaszki. Nie wiem czy to konieczność życia w cieniu wszystkich tych tragedii, spowodowała, że mieszkańcy Nowego Orleanu postanowili oswoić smierć przez epatowanie nią praktycznie wszędzie.

Na początku jest to szokujące, że koło maskotek są szkielety, po jakimś czasie przestaje to być zauważalne. Motyw śmierci występuje praktycznie wszędzie, od słodyczy, przez zabawki, pamiątki, na ubraniach skończywszy.
Jeżeli ktoś nie przepada za takim urozmaiceniem, musi być czujny, żeby nie kupić czegoś, co przy bliższym poznaniu ma w tle wyszczerzone szkielety.

Po pożegnaniu naszego przewodnika, oblecieliśmy jeszcze francuski bazar, pełen jedzenia i rożnego rodzaju rękodzieła.

I tutaj ostatnie słowo o artystach. Niektóre obrazy na przykład są piękne, (niestety cena jest wtedy adekwatna). Aczkolwiek bez względu na poziom, widok artystów wystawiających swoje kolorowe prace na ulicach, tak jak i muzyka jest nieodłącznym elementem Nowego Orleanu.

Mimo ostrzeżeń, jak strasznie jest w Luizjanie w lecie, z przyjemnością pojechałabym tam jeszcze raz, (może tylko faktycznie nie w sierpniu, nie przesadzajmy).

Sztuka Nowego Orleanu wciągnęła nas do tego stopnia, że ledwo zdążyliśmy do hotelu na czas wyjazdu na lotnisko.
Lot miał szczęśliwie opóźnienie, za to my byliśmy już lekko nieprzytomni, (całe szczęście, że w samolocie ciężko jest się zgubić). 
Przez głośnik przywitał nas pilot, który po odbębnieniu kilku standardowych formułek poinformował pasażerów, cytuję: 

"Pogoda w Nowym Jorku jest taka sama jak w Nowym Orleanie,  tylko nie pada, jest większy wiatr i jest bardziej zimno."


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz