piątek, 19 października 2018

Jesienne szaleństwa, czyli trochę psychodelicznych zachowań

Jesień jakoś w tym roku wyjątkowo moim sąsiadom nie służy, (psychicznie), o dolegliwościach fizycznych nie mogę się wypowiedzieć bo ich paradoksalnie nie widać, a powinno. 

Zawsze myślałam, że łatwiej ukryć boleści duszy niż strzykające kolana okazuje się, że niekoniecznie. Tutaj wystarczy paradować codziennie w strojach sportowych, w celu udowodnienia wszystkim nie tylko zdrowego trybu życia, ale także rewelacyjnej tężyzny fizycznej.


Już rok temu, miałam swoje podejrzenia co do tych wszystkich mam w legginsach pod szkołą. Jakoś nie wierzyłam w te codzienne, mordercze treningi. 
Nie trzeba było długo czekać, w końcu kilka z nich się wygadało, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Tak, zdecydowanie nie doceniają tutaj europejskiego intelektu i pamięci.
Ale jeżeli je to uszczęśliwia to niech sobie latają na sportowo, moja tolerancja jest bardzo elastyczna, jak legginsy, (mam przynajmniej taką nadzieję).


Takich kompletnie nieracjonalnych, żeby nie powiedzieć dziwacznych zachowań jest coraz więcej, regularnie słyszę o rożnych wątpliwych atrakcjach w dwóch szkołach, mąż co jakiś czas też podrzuca pikantne ciekawostki z pracy, no i zostają mi oczywiście sąsiedzi.

Parę dni temu, jedna z naszych sąsiadek wdała się w dyskusję z moją córką o szopach praczach. Mianowicie jeden z nich zachował się skandalicznie, pojawiając się w jej ogrodzie w ciągu dnia, (zazwyczaj przemykają nocą) i zaczął podgryzać sobie trochę trawki. 

Tutaj moje dziecko nieopatrznie wyraziło swoją opinię na temat tych zwariowanych zwierzaków, nie muszę chyba pisać, że całkowicie odbiegającą od przekonań sąsiadki. 
Można lubić lub nie szopy pracze, o gustach się nie dyskutuje, tylko trochę trudno mi zrozumieć jak można je nazywać, cytuję :"odrażającymi, ohydnymi stworzeniami".

Jeżeli chodzi o mnie, to z przyjemnością zorganizowałabym specjalny bar dla szopów. 
Będzie bardzo zimno, a to są zwierzęta, które też coś muszą jeść, a nie mogą sobie podskoczyć do sklepu zrobić zakupy kulturalnie z koszykiem, pozostają im tylko kosze na śmieci, (zdecydowanie mniej kulturalne).

I jest jeszcze problem jednorożca, który jest obłędny i nie można go nie zauważyć ani w dzień, ani zwłaszcza w nocy, kiedy swieci  na brylantowo ze złotym rogiem.
Tutaj na chwilę oderwę się od tematów dołujących.


Mój mąż mówi, że jak wraca z pracy to przede wszystkim nie ma problemów ze zlokalizowaniem naszego domu, a po drugie twierdzi, że wygląda to jakby, ciemność pochłaniała całe sąsiedztwo oprócz naszego gniazdka.
Stwierdzam, że pobyt tutaj wpływa niezwykle pozytywnie na uduchowienie szanownego małżonka. 


I odeszłam trochę od tematu dziwnych zachowań sąsiadów, już wracam, otóż nikt z sąsiadów nie skomentował jednorożca, wręcz walącego po oczach magiczną urodą, zachowują się jakby to był temat tabu, ewentualnie jakbym wystawiła przed dom figurę czegoś uwłaczającego ich godności. 

Łatwiej im zaakceptować wszechobecne koszmary, niż coś ładnego.
Najlepiej to widać, jak chodząc z pieskami, usiłują na niego nie patrzeć. Jeszcze trochę i nabawią się problemów z karkiem biedaki.
Nie wiem, czy pozwolą przyjść dzieciom po cukierki, skoro na moim trawniku stoi jednorożec zamiast rozwalonego grobowca i kilku rozkładających się trupów, (nie żartuję, czas pokaże).

Fascynację koszmarami widać rownież w szkole. Pan od historii, jak kret uporczywie drąży temat demokracji, jako podwaliny tutejszego ustroju i dobrze niech się przekopuje przez temat, szkoda tylko, że jego metody niekoniecznie spełniają moje oczekiwania, a co ważniejsze wykańczają psychicznie moje dziecko.


Pan jest wielbicielem heavy metalu, biorąc pod uwagę, że jego dwie córki już studiują, zakrawa to na malutki kryzys wieku średniego. Problem jednak nie leży w guście muzycznym historyka, (wolnoć Tomku w swoim domku), ale w fakcie, że puszcza na lekcjach piosenki heavymetalowe, uważając je za świetne wprowadzenie do tematu Pierwszej Wojny Światowej. 
Długo musiałabym myśleć, żeby wpaść na taki odkrywczy pomysł.


Uszczęśliwił na przykład młodzież bardzo szczegółowym streszczeniem, dość szokującej książki: "Johny idzie  na wojnę", (naprawdę nie polecam, chyba, że ktoś ma za dobry nastrój, pozycja idealna na wywołanie stanu depresyjnego), dodając do kompletu teledysk zespołu Metalica.


Ewidentnie jest to styl postępowania narzucony odgórnie. Zauważyłam to już w podstawówce, a w liceum to już wytaczają naprawdę ciężkie działa. 
Obowiązkowe pozycje dla dzieciaków  są ciężkie, uporczywie przewija się temat patriotyzmu, dyskryminacji rasowej i demokracji. 
Nie jestem Amerykanką, być może taki system sprawdza się w praktyce, ale patrząc na niego z boku jest dość ponury.

W podstawówce szczytem rozrywki jest Piotruś Pan, a w liceum książka "Lekcja przed śmiercią", (rownież nie polecam), wzbogacona o zdjęcia z rożnych egzekucji niesłusznie oskarżonych czarnoskórych obywateli amerykańskich, (po prostu ubaw po pachy).


Nie wiem jak tego rodzaju pozycje wpływają na uczucia patriotyczne, ale jeżeli chodzi o empatię to raczej nie widzę powalających sukcesów.
Tylko w tym tygodniu, dwa razy popchnęli i przewrócili moją córkę w szkole i nikt nawet nie pomógł jej wstać, co o kulach do najłatwiejszych zadań nie należy, co wie każdy, kto kiedykolwiek musiał spróbować.

Podsumowując, coś tu ewidentnie w tym mocno demokratycznym systemie tworzenia wspaniałych obywateli nie wychodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz