czwartek, 18 października 2018

Igraszki młodzieży, czyli wpływ temperatury na komórki mózgowe

Jest zimno, mimo słońca wręcz przenikliwie lodowato.
W wyniku skrupulatnych obserwacji i relacji doszłam do wniosku, że spadek temperatury ma zdecydowanie negatywny wpływ na osobowość. 
I tutaj nie będę sie czepiać, że tylko w Ameryce, w Polsce jakoś też nikt za jesiennymi chłodami i deszczami nie przepada i nie promienieje ze szczęścia.

Najpierw pojadę z grubej rury, na poważnie. Oficjalne, amerykańskie źrodła podały, że w ciągu ostatniego "sezonu zimowego", na grypę i powikłania po niej, zmarło 80 tysięcy ludzi. 
Nawet biorąc pod uwagę ogrom kraju, jakim są Stany, ta liczba musi robić wrażenie na każdym.
Na mnie robi, podobnie jak głupota ludzi, którzy tutaj wręcz się proszą o te komplikacje wysyłając chore albo nie doleczone dzieci do szkoły, a siebie do pracy.

Nie wiem jak ta sytuacja wygladała w poprzednich latach, ale niewątpliwie statystyka ma większy wpływ na postępowanie tutejszych rodziców, niż zdrowy rozsądek. 

Po informacjach jakie pojawiły się w mediach, zdecydowanie zaczęli ubierać cieplej i siebie i swoje dzieciaki. Jest to widoczne zwłaszcza przed szkołą.
Oczywiście jest jeszcze cały czas grupa "morsów", (na miejscu tych zwierząt obraziłabym się za wykorzystywanie wizerunku przez idiotów), którzy latają w szortach, klapeczkach itd., ale myślę, że jest to kwestia czasu i też wymiękną. 
Instynkt samozachowawczy działa i u głupich i u mądrych.

Całe szczęście, że takie informacje się pojawiły, bo jestem przekonana, że gdyby nie to, to podobnie jak w zeszłym roku większość latałaby na "półgoło", wmawiając sobie, że jeszcze jest ciepło, a wszyscy po prostu sinieją z przegrzania.
To jest straszne jak bardzo to społeczeństwo jest wpływowe i nie kwestionujące prawd objawianych przez telewizję.

Okazuje się, że nawet młodzież z definicji silniejsza i bardziej odporna niż starsze pokolenia, też lekko głupieje w tym zimnie. 

Moja córka wróciła ze szkoły, (o kulach jak zwykle), ale już z daleka było widać, że napędza ją furia z gatunku tych ognistych, co w przypadku parostopniowych temperatur bardzo się przydaje.

Buchając słusznym gniewem, płomiennie zrelacjonowała mi wydarzenia, a było co słuchać. 

Na lekcji matematyki, pani robiła piruety. I nie jest to żadna metafora, ani przenośnia literacka. Kobieta prawdopodobnie przemarzła i w celu ratowania życia musiała sobie coś strzelić. 
Nie wiem co, bo w dzisiejszych czasach jest więcej środków odurzająco-stymulujących niż rodzajów rybek akwariowych, na przykład.

Nie wiem czy zażyła coś w celach rozgrzewających, czy wizjonerskich, ale pani pląsała przez całą lekcję. W końcu uwagę zwróciło jej kilkoro nastolatków. Znając asertywnie rozwydrzoną młodzież amerykańską, ciężko mi sobie wyobrazić jak musiała szaleć, że kogoś ten widok ruszył. 

Co by jednak nie mowić  pani szalała w trybie wyskokowo pozytywnym, (nikogo nie  krzywdziła), całe szczęście, że nie próbowała z nikim tańczyć, gorzej było na chemii.

Ponieważ pani chemiczka jest w stanie błogosławionym, można powiedzieć, że napędzają ją jak określa moje dziecko "czyste endorfiny" (na zdrowie, myślę, że każdy by tak chciał). 
Problem w tym, że ogłuszona zbliżającym się macierzyństwem, nie zwraca większej uwagi na otaczający ją świat, bardziej skupiona na tym wewnętrznym. 

Całkowicie ją rozumiem, tylko, że otacza ją młodzież, która nawet pod nadzorem jest w stanie wymyślać rożne, ciekawe rzeczy, a bez kontroli może kogoś zwyczajnie uszkodzić lub puścić z dymem szkołę, skoro znajduje się akurat w pracowni chemicznej.

Najpierw koledzy zabrali mojej córce kule i zaczęli o nich chodzić, (nie wiem, może potrzebowali ćwiczeń w celu rozgrzania się).
Kiedy już czterech kolegów odbyło maraton kulowy po sali, moje dziecko lekko się zdenerwowało i zareagowało. 
Nie ma się co dziwić, bez kul nie może sie poruszać, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas. 

Następnie pani podzieliła klasę na grupy w celu rysowania atomów. I tutaj o ile koledzy nie mieli problemu z szaleństwem na kulach, o tyle z rysowaniem i kolorowaniem kołek już im tak świetnie nie wychodziło. 
Chcąc nie chcąc moja córka przeklinając pod nosem w języku ojczystym dokończyła grupowy projekt. 

I może by nie wybuchła, gdyby nie dostała w twarz mokrą ścierą, dobrze, że przez przypadek, bo jak by to było celowe działanie to pewnie by komuś przywaliła kulą lub ręcznie.

Dwóch pacanów wzięło sobie gigantyczne linijki i ścierkę, umoczyli ją w wodzie i zaczęli do siebie odbijać. 
Nie wiem co oni sobie wyobrażali, pewnie niewiele, bo do tego potrzeba jednak trochę inteligencji, ale w pewnym momencie przywalili mojej córce centralnie w twarz. 
I tutaj moje dziecko oprócz lakonicznego stwierdzenia, że zwróciła im uwagę zmieniła temat, skąd wnioskuję, że miał miejsce mały wybuch słowiańskiej super nowej.
Co ciekawe, pani przez cały czas była w klasie, tylko jakoś jej to wszystko umknęło, można powiedzieć, że przegapiła najciekawsze momenty.

Kiedy na przerwie, nieznajoma koleżanka zabrała mojemu dziecku laptopa w trakcie pracy, żeby sobie sprawdzić film, a potem w uberze kierowca muzułmanin, puścił swoje nabożeństwo, (bo nadszedł odpowiedni czas), na cały głos przy tym śpiewając, moja córka stwierdziła, że najwyraźniej coś jest dzisiaj w atmosferze i ona już się nie rusza z domu, bo jeszcze naprawdę komuś przywali. 
Wysłuchałam relacji i poparłam w całej rozciągłości plany relaksacyjne.

I tutaj pozostaje mi tylko zadumać się na chwilę i stwierdzić, że chyba po prostu część komórek mózgowych faktycznie zapada tutaj u ludzi w stan hibernacji, (odwracalnej mam nadzieję), bo nie wiem jak inaczej można tłumaczyć takie zachowanie. 
Chociaż jak patrzę na niektórych osobników to nie jestem przekonana co do odwracalności tego procesu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz