środa, 24 października 2018

Rewizyta, czyli trochę zakamuflowanej patologii

Zaprosiłam sąsiadkę Greczynkę na małą rewizytę. 
Po pierwsze, jak to mówią wypada, a po drugie byłam bardzo ciekawa jak zareaguje na wystrój wnętrz, (w końcu kiedyś w nich mieszkała). 

Można powiedzieć, że potraktowałam rownież jej wizytę jako próbę generalną przed kolacją, na którą się szykuję za mniej więcej dwa tygodnie. 
Tutaj wszyscy lubią być zapraszani ze sporym wyprzedzeniem, więc się dostosowałam. 
Stwierdziłam, że jeżeli moja sąsiadka jakoś przetrwa wizytę u mnie, reszta kobietek też jakoś przeżyje i obejdzie się bez traum.

Było ciekawie, ogólnie sympatycznie, ale jednocześnie spotkanie z nią skłoniło mnie do szeregu przemyśleń, niestety z gatunku filozoficzno-pesymistycznych.
I tak trochę w sobie kisiłam te odczucia, bo i tak jesień każdemu daje się we znaki, więc po co jeszcze będę truć, ale co tam, postaram się za bardzo nie dołować.

Technicznie przygotowałam się do wizyty, wersja mini. 
Orzeszki-dwa rodzaje w celu urozmaicenia, winogrona, polskie Delicje, (mniam) i napoje do wyboru. 
Byłam gotowa nawet na wersję wieczorną z winem. 

Kobietka, wystrojona, dotarła o czasie i rozpoczęłyśmy bardziej zaawansowaną integrację sąsiedzką. Najpierw babeczka obleciała cały parter, wzdychając z rozrzewnieniem, (przynajmniej tak to brzmiało). 
Bardzo jej się podobała przytulność wnętrz. I tu uparcie nasuwało mi się pytanie, dlaczego nie zrobiła tego samego u siebie. Wygląda na to, że nie za bardzo mogła, bo mąż miał inną wizję.

Odetchnęłam, usadziłam ją w fotelu, rozpaliłam w kominku, żeby mi nie przemarzła na pierwszej wizycie i zaczęłyśmy kulturalną rozmowę, czyli babskie pogaduchy.

Okazało się, że właśnie jest po kolacji, którą przygotowała od podstaw, (łącznie z deserem w postaci ciastek). Dzielnie stłamsiłam w sobie wyrzuty sumienia, ponieważ moje ambicje i osiągnięcia kulinarne w Stanach uległy znacznemu skurczeniu. Zachęciłam do spróbowania polskich słodyczy, (dzięki polskiemu sklepowi, rąbiemy rodzinnie Delicje, aż miło).

Sąsiadka westchnęła i "wyspowiadała mi się ", po dobroci i bez wina, że nie może, bo jest gruba. 
Lekko mną zatrzęsło. Kobieta ma trójkę prawie dorosłych dzieci i moim zdaniem wygląda bardzo atrakcyjnie. 
Owszem, nie ma figury zagłodzonej nastolatki, ale też nią nie jest. 
Nigdy nie określiłabym jej mianem gruba, raczej normalna, a w niektórych kulturach pewnie jeszcze by ją chcieli trochę podtuczyć. 

Najwyraźniej jednak jej mąż oraz synowie mają inne poglądy odnośnie kobiecego piękna, bo najpierw syn, po zeżarciu kolacji z deserem, stwierdził, że mamusia mogłaby sobie ją darować.

W tym momencie moje talenty dyplomatyczne wzięły sobie na chwilę wolne i palnęłam, że powinna mu powiedzieć, że skoro tak, to ona sobie daruje gotowanie. 
Niestety mąż poparł syna i w rezultacie, orzeszki schły, winogrona smętnie więdły, Delicje zignorowane leżały, a biedna kobieta sączyła kawę, (bez cukru).

Mimo tego bardzo miło nam sie plotkowało, sąsiadka trochę chlapnęła na temat innych babeczek z sąsiedztwa, (w trakcie opowiadania zwiędłam bardziej niż winogrona). 
Wszystkie, mianowicie żyją w jakimś dziwnym uzależnieniu od mężów. 

Jednej na przykład małżonek dużo podróżuje, jak jest w domu to ona z niego praktycznie nie wychodzi. Są po ślubie dwadzieścia parę lat. Po kilku takich historiach osłabłam, najwyraźniej spadł mi poziom cukru, (Delicje wyjątkowo nie pomogły).

W postaci ekstra rozrywki wystąpił mój syn, który ułożył się na dywanie przed kominkiem, prawie u naszych stop i co jakiś czas rzucał uwagi, uświadamiając mi jak bardzo podniósł się jego poziom rozumienia języka angielskiego oraz jak fajnie mieć dzieci, które jeszcze chcą przebywać z własną matką.

Śródziemnomorskie ludy lubią blondasy, grecka sąsiadka nie stanowiła wyjątku, rozpływała się nad moim blond huncwotem.
Trochę ta wizyta przebiegała inaczej niż u niej, sielanka kwitła, ogień w kominku dodawał pożądanych wrażeń wzrokowo-ocieplających, do czasu, kiedy wrócił z pracy, (naprawdę wyjątkowo późno), mój mąż.

Sąsiadka zerwała się z fotela i jak rącza gazela, najpierw grzecznie przywitała, potem pożegnała i umknęła do domu. Na moje lekko skonsternowane pytanie, po co się tak spieszy, odpowiedziała, że przecież MĄŻ WRÓCIŁ.

No tak wrócił, robi to regularnie, póki co codziennie. Najwyraźniej powinnam była go nakarmić, umyć, zrobić mu masaż lub odtańczyć taniec brzucha, (kolejność dowolna).

Małżonek jest rozgarnięty, lubi i umie gotować, a już z podgrzaniem nie ma żadnych problemów. Być może, gdyby codziennie natykał się na stado obcych bab, po powrocie z pracy byłby lekko ogłuszony, ale biorąc pod uwagę, moje życie towarzyskie, które praktycznie nie istnieje, był gotów ją osobiście związać i nakarmić.

Na nic się nie zdały zapewnienia, kobieta umknęła do swojego domu. Udało mi się, na szczęście ustalić trochę szczegółów technicznych, dotyczących mojej kolacji.

A teraz będzie chwila na pesymistyczne podsumowanie. 
Patologia, to nie zawsze zapijaczony chłop, który mówiąc dosadnie, wali po pysku dla sportu, a dzieci półnagie siedzą pod stołem i podgryzają skórkę od czerstwego chleba.

Czasami, w co naprawdę cieżko uwierzyć, to piękny dom, wypasione samochody, dzieci na drogich uczelniach i elegancki mąż pod krawatem.

Nikt nikogo w sposób namacalny nie maltretuje, ale myślę, że wszyscy wiemy i nie błysnę tu jakąś super odkrywczą myślą, że o ile złamana ręka w końcu się zrośnie, to złamana dusza raczej nigdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz