niedziela, 14 października 2018

Jak rozgrzać rybkę i zmarzniętą duszę, czyli grzałka i jednorożec

Jeszcze trochę i zostanę specjalistką od prognoz pogody. Nie trzeba specjalistycznych urządzeń i przeprowadzać skomplikowanych analiz, wystarczy obserwować moje, dzikie zwierzaki. 
Od jakiegoś czasu w panice, wręcz w dzikim szale, zaczęły organizować zapasy na zimę. 

Podsypuję im regularnie nasiona i te huncwoty biegają, jak po autostradzie, z wypakowanymi pyskami, (małe wiewióreczki) i bardziej dystyngowanie z orzeszkami w pyskach, (normalne wiewióry).


Intuicja mnie tknęła i wczoraj bohatersko, najpierw zrobiłam generalny porządek rybkowi, a potem dokonałam, mówiąc językiem formalnym, relokacji lokatora na pięterko. 

Jak do tej pory ten postrach morz i oceanów rezydował w naszym salonie i czynnie uczestniczył w życiu towarzyskim rodziny zza szybki.

Problem jest mianowicie taki, że salon, znajduje się akurat w tej części domu, w której w zimie można na luziku zapaść natychmiast w stan hibernacji. 

Gdyby nie fakt, że jest tu kominek i później będzie stała choinka, należałoby to pomieszczenie wynajmować niedźwiedziom, czy innym futrzakom zapadającym w sen zimowy. 



Temperatura w tym pokoju, jak tylko robi się zimno nie nadaje się dla ludzi, (Eskimosów nie bierzemy pod uwagę).
Normalnie, zamknęłabym go po prostu, aż do wiosny, problem w tym, że ten pożal się Boże salon jest otwartą przestrzenią i przechodzi się z niego bezpośrednio do części jadalnej i kuchni.
A kuchnia jednak bywa przydatna. 
Podczas ostatniej zimy trzeba było prawdziwego hartu ducha i całej miłości Matki Polki jaką dysponuję, żeby wchodzić do kuchni i robić dzieciom śniadanie, albo chociaż włączyć grzejnik rano.


Mordujemy właściciela, ale jak na razie nic z tego nie wychodzi i obawiam się, że nie wyjdzie. 
Nasz dom potrzebuje po prostu generalnego remontu systemu ogrzewania i nie trzeba technicznego geniuszu , żeby to pojąć. 
Obawiam się, jednak, że prędzej opylą komuś ten domek, pozbywając się problemu, niż będą w niego inwestować. 
Póki co szykujemy się psychicznie i praktycznie na zimę.


Psychicznie, nie za bardzo wiem jak można się przygotować na amerykańską zimę, a praktycznie oprócz ścigania właściciela oraz zakupu dodatkowego grzejnika i tony drzewa do kominka, nie widzę innych opcji. 
Zostaje może jeszcze tylko gorąca modlitwa, bo bez cudu w postaci solidnego, długotrwałego ocieplenia się nie obejdzie.

Wracając do naszego rybka, który lubi się pławić, w dosłownym tego słowa znaczeniu, w cieplej wodzie, umieściłam go wczoraj w pokoju gościnnym, który oprócz pokojów dzieci, jest chyba najcieplejszym pomieszczeniem w całym domu.


I całe szczęście, bo gdybym tego nie zrobiła to dzisiaj rano byłaby tragedia i potencjalna ceremonia pogrzebowa.
W nocy temperatura spadła do kilku stopni i rybek, mimo grzałki w akwarium i nowego lokum, był w stanie lekko nieprzytomnym jak do niego zajrzałam, gdyby został w salonie nie miałby żadnych szans na przeżycie.



Cały czas miał za niską temperaturę wody, wiec puściłam mu grzejnik, żeby się chłopina odpowiednio nagrzał.
I obawiam się, że teraz to już nikt nie będzie mnie traktował poważnie.
W pokoju dość szybko zrobiło się tropikalnie, a woda w akwarium niestety podskoczyła tylko o jeden stopień, (zdecydowanie za mało). 

W związku z tym, jako odpowiedzialni rodzice, postanowiliśmy wybrać się do sklepu zoologicznego i zasięgnąć języka, ewentualnie zainwestować w drugą grzałkę. 
Bo jednak, co by nie mowić ekonomiczniej jest ogrzewać akwarium, nawet kilkoma grzałkami, niż pokój, a zima potrafi tutaj dać popalić, (nie dosłownie niestety).

W zoologu, po krótkiej dyskusji, nabyliśmy drugą grzałkę, o większej mocy, pani zapewniała, że rybek będzie miał przy niej na pewno ciepło, a przy dwóch spędzi zimę w jacuzzi.

Po nabyciu grzałki, postanowiliśmy zakupić obiecanego, dmuchanego smoka na Święta dla córki. 
Nauczeni doświadczeniem z zeszłego roku, że tutaj należy kupować wszystko z dużym wyprzedzeniem, bo potem większość produktów sezonowych znika z półek wypuściliśmy się do sklepu Home Depot, (taka, nasza castorama z dodatkową sekcją rozrywkową).

W jednej części cały czas straszyły koszmary rodem z horrorów, (tych dla osób o silnych nerwach i totalnym braku wyobraźni), za to w drugiej pojawiły się już dekoracje świąteczne, (dla tych, których wyobraźnia nie ma granic).

Smoka znaleźliśmy bez problemu, kłopoty zaczęły się potem.
Najpierw mąż dojrzał bałwana, dmuchanego, (oczywiście podświetlanego), który trzęsie się z zimna, (zziębnięty słodziak) i zapałał do niego, prawdopodobnie na zasadzie kontrastu temperaturowego, gorącym uczuciem. 
Bałwan dołączył w wózku do smoka, profilaktycznie dołożyłam parę zapasowych kompletów lampek, (bo nigdy nie za dużo światła) i wtedy zobaczyłam coś, co totalnie mnie zamurowało, autentycznie stanęłam jak słup lodu, (prawie jak ten biedny bałwan).

Parę postów temu narzekałam, udręczona, że z chęcią umieściłbym przed domem pegaza. 
Do głowy mi wtedy nie przyszło, że to może faktycznie się przydarzyć mnie, w Ameryce, w tym życiu. 
A jednak, przede mną na wysokiej półce, w otoczeniu stad reniferów, miśków, bałwanów i Świętych Mikołajów stał, przecząc prawom rzeczywistości jednorożec ze skrzydłami.

Biały z różowym ogonem, i grzywą, tęczowymi skrzydłami i połyskującym rogiem, stał w pozie na dwóch nogach naigrywając się z tych wszystkich straszydeł, wręcz wyzywając je na pojedynek.
Tutaj krótkie, konkretne zapewnienie, nie ma w nim nic tandetnego, cukierkowego itd, tylko czysta magia.
Nawet nie zarejestrowałam, czy się świecił. To było spełnienie wszystkich, moich najbardziej szalonych marzeń. 

Mąż, tylko raz na mnie spojrzał i bez zbędnych dyskusji zlokalizował pudło ze złożonym jednorożcem i załadował go do wózka. 
To był ostatni, jak szliśmy do kasy, ludzie się za nami oglądali z zazdrością, a babeczka na kasie zapytała, gdzie go znaleźliśmy. 
Najwyraźniej wszyscy byli w lekkim szoku, oprócz mnie, ja byłam w głębokim, jak Rów Mariański.

I można było oczekiwać, że będę czekać do grudnia z instalacją, nic bardziej mylnego. 
Nie było to łatwe, (konstrukcja jest metalowa i bardzo solidna), zaprosiłam do pomocy moją córkę, która też zaczęła się hiperwentylować na widok latającego jednorożca. 
Chciałam z nią dzielić tę chwilę, nie co dzień tworzy się własne marzenie.
Mimo nogi w gipsie, pomogła mi bardzo i na środku trawnika, przed naszym domem stanęło magiczne zwierzę, (około 180 cm wysokości).

Zgodnie z amerykańskimi standardami, po podłączeniu zaczęło migotać, w całkowicie czarodziejski, jak przystało, na jednorożca sposób. 

Na przeciwko mnie, z tylu, obok, wszędzie straszą groby, trupy, potwory, pająki itd., a mojego domu broni piękny, magiczny jednorożec. 
Jak już minie Halloween, dołączy do niego cała banda naszych bajkowych postaci, razem bedą dalej tworzyć magię, tym razem, Świąt Bożego Narodzenia. 

Dopiero jak stanął w pozie bojowej, zrozumiałam jak ostatnio dusza mi zmarzła, bo nagle zaczęło mi się robić ciepło w środku.


1 komentarz: