piątek, 21 września 2018

Szkocja, czyli moje marzenie (na życiowej liście numer 1)

Potrzebuję małej przerwy od rzeczywistości, (mocno mi ostatnio dokopała). 
Biorąc pod uwagę moje ograniczone możliwości do szaleństw i życia towarzyskiego, zanurzę się we wspomnieniach i spróbuję napisać trochę o Szkocji.

Nie mam pojęcia ile postów mi to zajmie, te o Szkocji, zawsze bedą miały ją w tytule. 
To tak informacyjnie ostrzegam, bo zamierzam dać upust uczuciom i może być emocjonalnie.

Żałuję tylko, że nie tworzyłam małych notatek na bieżąco, jak tam byłam, teraz mogę tylko mieć nadzieję, że nie zapomniałam.
Każdy dzień był w Szkocji wielką przygodą.

Minęło już co prawda parę lat, ale po pierwsze skleroza jeszcze mnie nie dopadła, (mam nadzieję), a po drugie zrobiłam tyle zdjęć, że zawsze mogę sobie popatrzeć i co nie co odświeżyć. 

Byłam w Szkocji dwa razy, rok po roku, w sumie prawie 4 tygodnie.
Przejechaliśmy z mężem blisko 8 tysięcy kilometrów, (naszym samochodem oczywiście) i zrobiliśmy prawie tyle samo zdjęć. Wyszło nam jedno zdjęcie na kilometr.

Wszystko zaczęło się dawno, dawno temu, kiedy zaczęłam czytać książki, (romansidła też, nie będę ściemniać), gdzie występowali zabójczo przystojni i szlachetni Szkoci. 
Do tego jeszcze pojawił się film "Nieśmiertelny" i podkładka pod marzenie gotowa.

Przeczytałam mnóstwo książek o Szkocji i w duszy zaczęła mi grać kobza, (do tej pory nie przestała).
To było takie marzenie, które tkwiło we mnie przez lata, a jak już udało mi się je spełnić to zamiast zniknąć, pozostawiło po sobie pragnienie powtórki.
A to według mnie oznacza już nie tylko marzenie, ale wręcz miłość. 

Istnieje jeszcze jedno wytłumaczenie dla tych, którzy wierzą w reinkarnację, że w poprzednim życiu byłam dzielną Szkotką, (lub Szkotem, nie bądźmy seksistami) i dlatego tak mnie tam ciągnie. 
Bez względu na to co to jest, mam szczerą nadzieję, że jeszcze kiedyś tam pojadę.

Zanim przejdę do konkretów, małe, egzaltowane słowo wstępu. 
Zwiedziłam w życiu trochę miejsc, (zaliczyłam parę kontynentów), ale nigdzie nie widziałam tak pięknych widoków jak w Szkocji.

Mąż podszedł do sprawy profesjonalnie, najpierw przeprowadził dokładne śledztwo dotyczące moich pragnień. 
Potem wziął mapę, stworzył trasę i zarezerwował na niej hotele w stylu B&B czyli spanie plus śniadanie.

Nie chciałam żadnych przewodników, zorganizowanych wycieczek i stadka gadających mi za uszami turystów, (narodowość bez znaczenia). 
Chciałam poczuć Szkocję sama, dzika, wolna i albo się zachwycić, albo stwierdzić, że się pomyliłam. 

Tu będzie mała dygresja, Bałtyk zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Mogę się zachwycać Karaibami, ale zawsze nasze zimne, szare morze szumi mi cichutko w duszy. 
Ogólnie na to wychodzi, że dość dużo rzeczy mi w duszy szumi i gra.

Morze Północne mnie zaskoczyło. Nigdy nie przypuszczałam, że może mi się tak spodobać. 
Od strony holenderskiej, ma bardzo szerokie, płaskie plaże i szokująco ciepłą wodę, a dalej zaczyna się czysty żywioł. 
Jednym słowem Morze Północne ma charakter i tajemniczą urodę, tak jak Bałtyckie.

Wzięliśmy samochód, przeprawiliśmy się z Holandii do New Castle w Anglii promem, podróż trwała 15 godzin. 
W Wielkiej Brytanii byłam już wcześniej, ale wtedy głownie zwiedzałam Londyn, (bardzo mi się podobał).

Tutaj będzie kolejna dygresja, (nie mogę się powstrzymać). Londyn udało mi się zwiedzić na tak zwany bezczelny ryj, ponieważ mój mężuś został tam wysłany służbowo. 
Firma nie miała nic przeciwko kilkudniowej obecności żony, o ile oczywiście opłacę sobie podróż. Opłaciłam i częściowo sama, a trochę z mężem jak dzikie harty obiegliśmy Londyn. 

Zanim zaczęliśmy, mąż zarządał ode mnie listy miejsc, które chcę zobaczyć, bo moje stwierdzenie "wszystko" nie było dla niego wystarczajaco opisowe. 
Zrobiłam listę, po zapoznaniu się  z nią mąż chyba zaczął trochę żałować, że jego firma jest taka prorodzinna. 

Stwierdził, że nie ma takiej siły, żebyśmy to wszystko zaliczyli w tak krótkim, stosunkowo czasie. Lista była ułożona według priorytetów. Co ciekawe i bardzo w moim stylu zamek królewski znajdował się bliżej końca i przegrywał zdecydowanie z domem Sherlocka Holmesa, (jest na Baker Street).

Nieskromnie powiem, że co prawda pod koniec chodziliśmy niejako siłą rozpędu, ale zobaczyłam wszystko co chciałam plus kilka bonusów. Mąż był w szoku, że nam się udało. 

Pamiętam, że na koniec zażyczyłam sobie zobaczyć ulicę, gdzie kręcili film Notting Hill. 
I tutaj małżonek lekko się spłoszył, ale wziął problem na klatę, poszperał w internecie i bogaty w nową wiedzę, zawiózł mnie na ulicę Portobello. 

To jest ta ulica, pełna kwiatów i owoców, na której dzieje się praktycznie cała akcja.
Uczucie obłędne, jakby się weszło w kadr. Tym wszystkim, którzy lubią ten film, serdecznie polecam.

Wróćmy na prom, bo się rozmarzyłam, płynęliśmy sobie miło podziwiając fale, kiedy zobaczyłam stojące w wodzie olbrzymie wiatraki, to była tak zwana farma wiatrowa. Widok z gatunku tych lekko surrealistycznych, robiących wrażenie, (przynajmniej na mnie).

Dobiliśmy do brzegu i prawie od razu o mało co nie obraziłam celnika, bo zapytał jak długo mamy zamiar zwiedzać Wielką Brytanię, a ja zaczęłam go wyprowadzać z błędu, że kompletnie nie mam zamiaru zwiedzać jego kraju tylko Szkocję. 

Mężuś przytomnie przejął stery rozmowy, potem dodał gazu, a jeszcze potem słabym głosem poinformował mnie, że bez względu na moje odczucia i sympatie, Szkocja nie jest suwerennym krajem i Anglicy raczej nie podzielają moich wywrotowych przekonań w stylu "Walecznego Serca".

Na szczęście dla wszystkich zainteresowanych nikogo tak naprawdę nie obeszły nasze plany i bez problemów pomknęliśmy w dal. 
Można powiedzieć, że przebierałam nogami z niecierpliwości. Wreszcie podjechaliśmy pod kamienny blok, gdzie wygrawerowane były litery informujące, że tu zaczyna się Szkocja, (flaga powiewała w tle).

W tym miejscu zaczęłam robić zdjęcia i cud, że aparat nie przyrósł mi do ręki. Ponieważ zamierzałam chłonąc wrażenia i ogólnie napawać się chwilą, mężowi zostawiłam sprawy logistyczne. 
Było mi totalnie wszystko jedno, gdzie jedziemy, pod warunkiem, że nie opuścimy terytorium Szkocji. 

Najpierw zatrzymaliśmy się w urokliwym miasteczku, gdzie jak totalnie głupie trąby przeoczyliśmy zamek. Tak, w Szkocji jest to możliwe, aczkolwiek ciężko w to uwierzyć. 
Ten błąd popełniliśmy tylko raz i potem polowanie na zamki wychodziło nam bardzo dobrze. 

Część szkockich zamków, zwłaszcza tych wypasionych, w super stanie, jest bardzo łatwo dostępnych, oznakowanych i żeby je zwiedzić najczęściej kupuje się bilety, ale reszta tych naprawdę starych i zrujnowanych, (moich ulubionych), znajduje się czasami w miejscach zapomnianych i bez możliwości dojazdu, (przynajmniej oficjalnie).
My przeoczyliśmy taki oznakowany, (co za wstyd).

Pierwszy pensjonacik, w jakim spędziliśmy dwie noce był wspaniały. Romantyczny dom, mający ponad 300 lat i tak piękny ogród, że tylko czekałam kiedy pojawią się bardzo szkockie krasnoludki w kiltach. 

Prowadzony był, co ciekawe przez starszego, kulturalnego Pana, a standard pokoju bił na głowę hotel w Londynie. 
Uszczęśliwił nas śniadaniem jak z innej epoki, porcelana, haftowane serwetki, dzbanuszki z mlekiem. Potem w następnych hotelikach rożnie bywało, ale ten pierwszy to był wspaniały początek podróży mojego życia.

To był mój pierwszy kontakt z prawdziwym Szkotem. Oczywiście jak go biedaka dopadłam, to nie chciałam wypuścić. Najwyraźniej Szkoci nie boją się Polek, bo ich kobiety do słabych lilijek nie należą i Pan się nie wystraszył, wręcz przeciwnie. 

Po wyjaśnieniu co ja myślę na temat Niepodległej Szkocji, (mój mąż w rozpaczy rozważał przykrycie się serwetką, ewentualnie ucieczkę), Pan spojrzał na mnie przenikliwie. 
Pewnie w książkach opisaliby to jako zajrzenie w głąb duszy i rozpoznanie bratniej. 

Co by to nie było, mój nowy szkocki przyjaciel stwierdził z lekceważeniem, że w okolicy jest zamek Królowej angielskiej i możemy się przejechać i go zobaczyć, ale on wie, że to nie jest to czego ja szukam. 
Następnie pogonił męża, kazał mu przynieść mapę i zaznaczył nam kilka miejsc. 

Potem spojrzał na mnie jeszcze raz i prawie jakby rzucał zaklęcie stwierdził, że jest jeden zamek, który powinnam zobaczyć, (nie było go na liście mojego męża), ale problem w tym, że on jest po drugiej stronie kraju i z każdym kilometrem będę się od niego oddalać. I teraz jestem możliwie najbliżej, chociaż i tak pioruńsko daleko.

Mieliśmy więc do wyboru, albo chrzanić wszystko, rzucić się w wir przygody, przejechać kilkaset kilometrów jak obłąkani, albo nigdy go nie zobaczyć. Mój mąż podsumował sytuację po męsku: "Twoje marzenie, twoja decyzja, ja mogę jechać". 
Stąd między innymi wzięły się te tysiące kilometrów.

Dzięki wskazówkom naszego gospodarza zwiedziliśmy kilka miejsc, których prawdopodobnie nie można znaleźć w przewodnikach dla turystów. 
Jak się żegnaliśmy, Pan powiedział nam, że sprzedaje swój dom, bo już nadszedł czas. 
Nie uwierzyliśmy mu. Pod koniec podróży znaleźliśmy informację, że dom został wystawiony na sprzedaż i sprzedany, można powiedzieć na pniu.
Prawdopodobnie byliśmy jednymi z ostatnich gości.

Ponieważ jestem zadziora, napiszę krótko, że widziałam zamek Królowej i tak jak nasz nowy szkocki przyjaciel przewidział, to nie było to czego szukałam, (o zamkach będzie bardzo dużo, ale trochę pózniej).

Właściwie dość szybko stało się jasne, że im zamek starszy tym bardziej mi się podoba, ruiny zachwycają, a miasta, pełne turystów wyprowadzają z równowagi.

W Szkocji można stanąć w jednym miejscu, zrobić kilkanaście zdjęć nie ruszając się, a każde z nich wygląda jak fotomontaż. 
Nagromadzenie takiego piękna w jednym miejscu jest wręcz niewyobrażalne.

Szkocka ziemia dość szybko zaczęła wyciągać ze mnie stresy, znużenie i nagromadzone lata. 
Skakałam po głazach jak kozica, wdrapywałam się na zrujnowane zamkowe wieże, przedzierałam się  przez chaszcze i bagna i cały czas nie czułam zmęczenia tylko czystą radość. 

Od razu na początku zakupiliśmy kilka płyt ze szkocką muzyką i katowałam nią mojego, biednego męża. Potem w wyniku partnerskich negocjacji, ustaliliśmy przerwy na muzykę radiową, bo jednak mężuś jako kierowca musiał zachować zdrowe zmysły.

I tak się zastanawiam, że na początku chciałam opisywać Szkocję, w sposób uporządkowany, wręcz prawie profesjonalny z turystycznego punktu widzenia, ale się nie uda.

Za dużo wrażeń i emocji. Postaram się chociaż pogrupować te nasze szalone przygody, część z nich bowiem dotyczyła zamków, a część przyrody. 
Osobno opiszę ludzi i jedzenie, pogodę i wszystko co sobie przypomnę. 

Mam nadzieję, że to będzie opowieść dzika, szalona, piękna i magiczna, taka jak Szkocja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz