piątek, 21 września 2018

Co może dać sąsiadka, czyli patologiczny absurd

Zostałam potraktowana jak rodzina patologiczna, a przynajmniej jej część.
Cała sytuacja jest tak absurdalna, że gdybym sama jej nie doświadczyła, cieżko byłoby mi w nią uwierzyć.

Mieszkamy od roku w tym samym miejscu, sielskie, snobistyczne przedmieście, spokojnie można by tu kręcić filmy o amerykańskich, perfekcyjnych rodzinach. 

Z lewej strony mamy sąsiadów, którzy mają syna, (zdaje się, że tylko jednego). 
Przez ostatnie dwanaście miesięcy cała rodzina solidarnie ignorowała moją. 
Ich syn codziennie jeździł z moją córką do szkoły autobusem i nigdy jej nie powiedział cześć, podobnie zachowywali się jego rodzice.
Pewnie powinnam być wdzięczna, że na mój widok nie żegnali się ze strachem i nie obwieszali amuletami, ewentualnie czosnkiem. 

Ponieważ moja córka złamała sobie nogę, ja złamałam kilka amerykańskich reguł i mimo silnych sugestii rożnych, pożal się Boże specjalistów, zamiast wysłać ją natychmiast do szkoły, zaparłam się jak osioł, (w tym przypadku wyjątkowo dziki). 

Najpierw ją dokładnie zdiagnozowałam, lekarz porobił kupę rożnych prześwietleń i dopiero teraz wróci do szkoły.
Mówiąc szczerze, gdybyśmy byli w Polsce to jeszcze posiedziałaby trochę w domu, ale tutaj przetrzymałam ją dwa tygodnie co i tak jest szokiem dla wszystkich.

Jestem ewidentnie patologiczną matką, którą bardziej interesują połamane kości i proces zrastania niż stracone punkty i zaległości. 
Pogodziłam się z taką opinią, (trudno mogę być), a tymczasem okazało się, że wygląda na to, że jestem nie tylko patologiczną matką, ale wręcz matką o skłonnościach sadystyczno- morderczych.

Wracam sobie z synem ze szkoły, grypa usilnie daje mi się we znaki, (ledwo dyszę), przed domem sąsiadów stoi sąsiadka z synem i psem. 
Gdyby pies nie był wyjątkowo mały, pomyślałbym, że wzięli go w celu nastraszenia mnie. 
Nie bawiąc się w żadne sentymenty kobieta, która nie odezwała się do mnie w życiu, zapytała co się dzieje z moją córką, dlaczego nie wychodzi z domu itd. 

Grypa ociupinkę mnie ogłupiła, bo najpierw w pierwszym odruchu uczciwe powiedziałam, że złamała nogę. I tu zostałam zatrzymana i przepytana jak na posterunku policji. 

Do momentu kiedy Pańcia i jej syn nie pojęli, że córka złamała nogę w szkole, ewidentnie byli pewni, że to ja jej zrobiłam jakąś straszną krzywdę. 
Potem po upewnieniu się, że wypadek miał miejsce w szkole współczująca sąsiadka sprawdziła kto, gdzie i jak leczy moje dziecko, no bo a nuż leży gdzieś zapomniane, połamane w ogrodzie pod krzaczkiem i bije się z wiewiórkami o nasionka w celu przeżycia.

Mniej więcej w tym momencie mój mózg ocknął się z oparów grypy. 
W sekundzie przeanalizowałam sytuację na zimno, doszłam do wniosku, że jeżeli teraz powiem babie, żeby spadała to naśle na mnie policję, żeby sprawdzić czy nie trzymam dziecka na łańcuchu, w piwnicy na przykład.

Wypadek mojej córki nie jest żadną tajemnicą, wielki gips na nodze raczej ciężko ukryć, zaspokoiłam jej ciekawość, dokończyłam rozmowę w tonie neutralnym i poszłam z synem do domu.

Chyba przestaję się dziwić, że za wtargnięcie na teren prywatny można zarobić tutaj kulkę w rożne części ciała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz