Odkąd pamiętam, rożne źrodła regularnie chcąc wyglądać lub brzmieć bardziej wiarygodnie powołują się na doniesienia amerykańskich uczonych, oparte na wieloletnich, skrupulatnych badaniach, analizach itd.
I oczywiście częściowo ma to sens. W Stanach przeprowadzają mnóstwo rożnych badań, mają na to zarówno środki jak i chętnych.
Jednakże co do interpretacji wyników to byłabym ostrożna, bo można się zdziwić.
Myślę, że w każdej kulturze najzdrowszy jest zdrowy rozsądek i równowaga. Wiadomo, że nie ma idealnych ludzi, metod czy leków na przykład, ale dążyć do perfekcji można zawsze.
Niby medycyna, jako nauka jest jedna, na całym świecie używane są te same szczepionki, podobnymi metodami wykonywane są operacje itd.
W praktyce co kraj to inne metody leczenia, inne podejście i są takie chwile, że ma się ochotę wyć.
Nie jestem lekarzem, (a szkoda), ale podobnie jak większość polskich matek dysponuję podstawową wiedzą, ratującą moje dzieci przed rożnymi choróbskami.
W Stanach profesja lekarska cieszy się niesamowitym szacunkiem, graniczącym wręcz ze ślepym zaufaniem. Rozumiem, myślę, że w Polsce dzieje się podobnie, tylko my po pierwsze, ogólnie jesteśmy zdecydowanie lepiej wykształconym społeczeństwem, a po drugie obdarzamy takim zaufaniem tylko wybranych lekarzy.
Ja sama mam kilku specjalistów, dla których latam specjalnie do Polski.
Jakoś tak się złożyło, że jak do tej pory, głownie zawieram lekarskie znajomosci z ortopedami. Pewnie gdybym miała rentgen w oczach, te wizyty nie byłyby tak często potrzebne, ale ciężko wykluczyć złamanie po blasku w oczach.
Można narzekać na polską służbę zdrowia, ale chciałbym zobaczyć kraj, w którym proces ratowania życia czy leczenia jest idealny.
Tych, którzy myślą, że USA, jest takim miejscem będę musiała z przykrością rozczarować. To mogłoby być takie miejsce, ale nie jest.
Paradoksalnie na przeszkodzie stoją pieniądze, (jak zawsze i wszędzie zresztą).
Ubezpieczenie zdrowotne jest drogie, w dodatku często nie pokrywa drogich operacji czy badań.
Często po cudownym ozdrowieniu, bo co by nie mowić amerykańskie szpitale są wyposażone bardzo dobrze, taki delikwent zamiast cieszyć się, spędza resztę życia (zdrowego), na spłacaniu gigantycznych rachunków, otrzymanych w prezencie na dowidzenia ze szpitala.
Myślę, że w takich momentach serdecznie żałuje, że jednak przeżył.
A w celu ostatniego dobicia takiego nieszczęśnika istnieją pozwy. I tu już wszyscy zapominają o Hipokratesie czy zwyczajnej przyzwoitości.
Strach przed milionowymi odszkodowaniami skutecznie chłodzi wszelkie miłosierne zapędy.
Najbardziej jest to widoczne, (jak dla mnie w szkołach). W przypadku jakiegoś wypadku, który nie zalicza się do tych super poważnych, obsesyjnie obkładają lodem, (co jest dobre) i wmawiają dziecku i rodzicom, że to nic poważnego, (to już nie zawsze jest dobre i co gorsza prawdziwe).
Przerabiałam to z synem, ("nic poważnego" - miesiąc w ortezie) i teraz niestety przerabiam z córką.
Pechowo potknęła się przy wysiadaniu z autobusu szkolnego i uszkodziła sobie kostkę.
Oczywiście w szkole obłożyli ją lodem, (popieram), ale odmówili zabandażowania i jakiekolwiek usztywnienia lub środka przeciwbólowego.
I tu już jest tak zwany kanał, bo nie posiadają bandaży i im nie wolno nic robić. Bez sentymentów rozumiem, jak zabandażują źle, za mocno, albo za słabo to od razu wpadają w poważne kłopoty. I tak właśnie wizja pozwu wygrywa z człowieczeństwem.
Jak umawiałam córkę na wizytę do ortopedy, pierwsze pytanie zabrzmiało, czy chcę pozwać szkołę. Może bym i chciała, ale uczciwie oprócz głupoty i tchórzostwa nic im nie mogę zarzucić.
Nikt mojego dziecka nie spychał ze schodów, a lód zawsze dobrze robi.
Natomiast bardzo chętnie pozwałabym szpital. I tu jestem w stanie sobie wyobrazić, że jeżeli doprowadzili do białej gorączki mnie, (oazę opanowania), to pewnie pozwy spadają na nich jak ulęgałki.
Cała historia zaczęła się jak zwykle, dostałam telefon ze szkoły z informacją, że córka upadła, ale nic jej nie jest. Jak dziecko wróciło o własnych, (jeszcze) siłach wiedziałam, że lekko nie będzie.
Córka jak żołnierz wdzierający się na barykadę, doczołgała się do swojego pokoju i tam ostatecznie poddała.
Widać było, że o własnych siłach nie da rady nigdzie się ruszyć. Ból rósł w tempie błyskawicznym, podobnie jak gula na kostce, mąż dojeżdzał do domu niestety w tempie znacznie wolniejszym, można powiedzieć wręcz odwrotnie proporcjonalnym, (prawa komunikacji podmiejskiej).
Małżonek, której cały czas łudził się, że może troszeczkę przesadzam, jak zobaczył córkę, zrezygnował nawet z łyka wody dał ochłody, zarzucił ją sobie fachowo jak strażak na ramię i zniósł do samochodu.
A ponieważ klinika ortopedyczna była już niestety zamknięta, pozostał nam szpital.
I tam właśnie, jak do tej pory, byłam najbliższa aresztowania za pobicie bądź naruszanie porządku publicznego.
Już jak mój mąż wniósł do szpitala córkę w pozycji, w której normalnie barbarzyńcy unosili w dal porwane kobiety trafiliśmy na celownik Pańć odpowiedzialnych za znęcanie się nad dziećmi.
Tutaj dość szybko stracili zainteresowanie, bo córka aczkolwiek cierpiąca, przytomnie rozwiała ich złudzenia, co do ewentualnego złego traktowania przez ojca potwora.
Przydzielili nam pielęgniarza, który sprawiał bardzo kumate wrażenie, ale pechowo dla nas po paru minutach odciągnęli go, bo ktoś, mówiąc brutalnie zaczął im niespodziewanie odchodzić z tego świata i potrzebowali wszystkich do pomocy.
Zostaliśmy sami z nieprzytomnym z bólu dzieckiem, podłączonym do maszyny monitorującej serce, ciśnienie, saturację i inne tajemnicze rzeczy.
I ten właśnie moment wybrała sobie nasza córka, żeby zemdleć z bólu, maszyna zaczęła świecić i wyć, a ja zaczęłam wyć na pielęgniarki, ale bez świecenia, chociaż oczy miałam takie trochę czerwonawe.
Dostaliśmy pielęgniarkę, lekarkę, zrobili zdjęcie. Pielęgniarka o mało nas nie wykończyła, powiem tylko, że razem z mężem pomagaliśmy jej założyć gips, bo sobie nie radziła.
Jak się okazało później, zdjęcia zrobili złe, a na koniec sympatyczna, młoda lekarka poinformowała nas radośnie, że ona co prawda ortopedą nie jest, złamania nie widzi, ale że noga spuchła jak balon to troszeczkę ją to niepokoi, (no myślę), i że w związku z tym musimy jednak na następny dzień udać się do kliniki ortopedycznej.
Na koniec, i to był właśnie ten moment kiedy załoga szpitala była najbliżej ewentualnego pobicia, powiedziała, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby córka wróciła na następny dzień do szkoły, (bo już była noc), bo najchętniej wysłałaby ją od razu.
Straciłam dech, a ona głupia bźdźiągwa dalej tokowała, że przecież ja chyba nie chcę żeby moje dziecko miało zaległości w szkole i traciło cenne punkty.
Naprawdę nie wiem jak powstrzymałam się od dokładnego wytłumaczenia jej, gdzie ja mam punkty i zaległości szkolne.
Na moje warczące pytanie jak ona sobie wyobraża poruszanie córki po szkole, dostałam kule. Oni tu rozdają te chrzanione kule jak cukierki.
Na pytanie jak kule mają pomóc w ewentualnej utracie przytomności jakoś straciła polot.
Zaordynowała chwilowy gips i zniknęła w szpitalnych czeluściach.
Złapałam męża za gardło, (dosłownie) i gromkim głosem powiedziałam, że nie wyrażam zgody na gips, żeby pielęgniarka nie miała wątpliwości po angielsku.
W efekcie pielęgniarka zakładała gips, słuchając moich wskazówek, a ja zastanawiałam się kiedy mnie zaaresztują.
Noc nam przebiegła rozrywkowo, bo paracetamol jako środek przeciwbólowy jakoś specjalnie nie wymiata. Rano udało mi się umówić wizytę do ortopedy.
Oczywiście pierwsze co zrobili to zdjęli ten cholerny gips, (bo tak jak mówiłam był nieodpowiedni, ale dzięki moim wskazówkom przynajmniej nie odciął dopływu krwi), zrobili zdjęcia, założyli tzw. łuskę, czyli taki pół-gips i teraz czekamy na datę rezonansu, bo coś się jednak temu lekarzowi nie podoba.
Najgorsze jest to, że oni, (tu mam na myśli lekarzy i rodziców) wysyłają dzieci do szkoły najszybciej jak się da, praktycznie prosto ze szpitala.
Chyba ulgowo traktowane są tylko te w śpiączce.
Ciekawe czy jacyś uczeni przeprowadzili badania pod kątem dochodzenia do zdrowia dzieci w domu i w szkole. Jeżeli tak, to jak na litość Boską mogli dojść do takich wniosków, a jeżeli nie to dlaczego ci wszyscy ludzie postepują tak idiotycznie ?
Na moją, wyraźną prośbę ortopeda wystawił papierek do szkoły, że jednak dopóki nie dowie się, czy noga jest złamana, to wstrzymamy się z edukacją szkolną poprzestając na domowej.
Sekretarka jak wystawiała mi wspomniany świstek była w lekkim szoku, ale czy bym go dostała czy nie, to i tak nie miało żadnego znaczenia bo w takim stanie w jakim jest obecnie moja córka nie wysłałabym z domu psa o dziecku nie wspominając.
A jak to mawiał Pawlak: "Nie ma takich mocnych, żeby mi grzeszyć kazali".
Dlatego myślę, że Hipokrates by zapłakał, bo "po pierwsze nie szkodzić" jakoś tym Amerykanom mimo wypasionych szpitali zupełnie nie wychodzi.
Może zamiast skupiać się na pieniądzach i ubezpieczeniach powinni starać się leczyć ludzi, a nie choroby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz