wtorek, 25 września 2018

Orkady, czyli posag Księżniczki

Podczas naszych wojaży po Szkocji, mój mąż miał tylko trzy życzenia, (prawie jak w bajkach). 

Pierwsze, stosunkowo łatwe do spełnienia, chciał zwiedzić destylarnię whisky. 

Tym razem to ja pstrykałam mu zdjęcia, w rożnych, szalonych pozach na wielkich beczkach. 

Bardzo ładny, stary budynek opuściliśmy odurzeni zapachami, a przed dalszą drogą musiałam lekko odurzonego męża trochę przewietrzyć. 


Drugim życzeniem już ociupinkę bardziej czasochłonnym był Edynburg. Spędziliśmy tam cały dzień, (czego się nie robi z miłości), przegonił mnie jak psa, serwując mi wszystkie możliwe zabytki, osiągalne w tak krótkim czasie. 

Zamek Edynburg, usytuowany na gorze, robi iście królewskie wrażenie, jeszcze bardziej podobała mi sie tak zwana Królewska Mila, czyli ulica, wręcz nafaszerowana zabytkami, na końcu, której znajduje się Pałac Holyrood.

Taka trochę Warszawska Starówka w ekskluzywnym, szkockim wydaniu.

Trzecie życzenie mojego mężusia, to już nie był mały pikuś, (nawet w kilcie), zażyczył sobie mianowicie zwiedzić Orkady.

Ten rejon, akurat specjalnie mnie nie interesował, ale stwierdziłam, że skoro szkockie powietrze rownież wywołało u mojego męża dziki szał spontaniczności należy iść z nurtem, bo jeszcze mu przejdzie.

Tym razem okazało się, że mężuś podszedł do sprawy nie tylko fachowo, ale także ambitne. Zrezygnował bowiem z naszego środka lokomocji i kupił całodniową, (jęknęłam w duszy), wycieczkę promem na Orkady, wraz z autokarem i przewodnikiem na miejscu.

Początek podróży był w miarę bezbolesny, chociaż było pioruńsko zimno i lekko nas przewiewało na tym promie. Na szczęście nie trzeba było pokonać całego oceanu, żeby się dostać na upragnione wyspy. 
Przetrwaliśmy, dobiliśmy do brzegu i zaczęliśmy przygodę. 
Do tej pory zastanawiam się jak to się stało, że nie wylądowaliśmy potem w szpitalu.


Okazało się, że nie my jedni wpadliśmy na taki wspaniały pomysł, nasza grupa to był cały autokar obcokrajowcow, spragnionych wrażeń. 

Wielki samochód sprawiał bardzo przyzwoite wrażenie, a w charakterze wisienki na torcie, trafił nam się bardzo sympatyczny i z dużym poczuciem humoru przewodnik, (Anglik ożeniony z miejscową damą). 


I zaraz na początku okazało się, że Orkady to nie jest Szkocja, a mieszkańcy to nie Szkoci tylko Orkadyjczycy i tak należy ich nazywać. Najwyraźniej mimo pewnych różnic dumę narodową i patriotyczny duch posiadają taki sam jak Szkoci. 

Rozpoczęliśmy zwiedzanie, bardzo ciekawe, Pan się starał i trzeba mu przyznać, że miał obłędną wiedzę historyczną.


Chwilka na szczegóły merytoryczne, Orkady to kilkadziesiąt wysp, z czego tylko kilka jest dużych, a reszta, to raczej wysepki. Ogólnie nie ma gór, drzew ani zamków, jest bardzo płasko i (z całym szacunkiem), dość łyso.

Aczkolwiek chociaż krajobrazy zupełnie nie przypominają Szkocji niewątpliwie mają swój urok i tajemnice.


Szkocja otrzymała je jako posag duńskiej księżniczki. Nasz przewodnik dość długą chwilę poświęcił na żarty o domniemanych brakach urody księżniczki, skoro trzeba było ofiarować Orkady i dodatkowo Szetlandy, żeby przekonać króla Szkocji do małżeństwa. 

Może się chłop zakochał, a może w końcu spodobała mu się idea posiadania własnych archipelagów. Co by to nie było, małżeństwo doszło do skutku, a jednym ze skutków tej decyzji, (aczkolwiek mocno przesuniętych w czasie), była nasza na nich wizyta.


Część wysp jest połączona ze sobą mostami, także nie wiem ile z nich zwiedziłam.

I tutaj będę brutalnie szczera, Orkady, oprócz malowniczych widoków oczywiście, tak naprawdę mają trzy, z turystycznego punktu widzenia, interesujące obiekty. 


Pochodzącą z przed kilku tysięcy lat pra pra osadę Skara Brae. I tutaj wyobraźnia ociupinkę mnie zawiodła, bo jakoś cieżko było mi się zachwycić resztkami domostw w wielkiej dziurze.

Drugi zabytek rownież stary to Pierścień Brodgara. I tu już nie miałam zupełnie problemów z romantycznymi odczuciami. Pierścień wygląda trochę jak prehistoryczny zegar, jest to wielki kamienny krąg, składają się na niego głazy o rożnej wielkości, a najlepszy w tym jest fakt, że nikt nie wie po co i kto go zbudował. 
Uwielbiam takie tajemnice.

Tutaj nasz przewodnik rozpłynął się w rożnych teoriach "spiskowych", zdaje się że też darzył to miejsce wielką sympatią, na koniec westchnął smętnie i powiedział, że pewnie wyjaśnienie jest banalne i może ktoś miał po prostu ochotę postawić sobie kilkanaście kamieni.

Aczkolwiek nie mógł się powstrzymać i powiedział, że w tym okręgu jest coś dziwnego i rożnie ludzie na niego reagują. 
Porównał oddziaływanie tajemniczego pierścienia do piramid.
No i wtedy się poddałam i poszłam sprawdzać empirycznie to oddziaływanie.


I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że prawie od samego początku naszej wielkiej wyprawy zerwał się wiatr z deszczem, (wiatr taki raczej z gatunku huraganowych). 

Temperatura i tak niespecjalnie wysoka, spadła jeszcze bardziej i w efekcie wszyscy zyskali nowy odcień na twarzach, (taki bardziej niebiesko-siny, bardzo szkocki), o totalnie mokrych butach i ubraniach nie wspominając.
Wiatr prawie mnie zwiał, ale dotarłam do kręgu. Może to był wiatr, może moja sugestia, a może faktycznie jakieś prądy tam działają, bo był taki moment, że nie można było wejść do środka. 

Coś jak parosekundowa blokada, z którą nie tylko ja miałam problemy. 


Niewątpliwie nie wszystko w życiu da się racjonalnie wytłumaczyć, (i dobrze), kawałek dalej od Pierścienia Brodgara, archeolodzy odkryli jakiś czas temu małe skalne bloki i komorę podziemną, (pustą). 

Nie pamiętam daty, ale nasz przewodnik dumny jak paw, powiedział, że jeden dzień w roku o określonej godzinie, słońce pada na te bloki, odbija się i oświetla całą komnatę, normalnie pogrążoną w ciemnościach. I nikt nie wie po co. 



I tu właściwie kończą się te bardziej romantyczne opisy, bo trzecią atrakcją Orkadów, bardzo męską, są statki. 

W czasie Drugiej Wojny Światowej dochodziło tam do starć z Niemcami, w efekcie najpierw Niemcy zatopili brytyjski statek z załogą, (ponad 800 osób) i ten statek ciagle tam pod wodą na dnie jest. 


Potem alianci pozatapiali specjalnie już puste, całe szczęście, statki, żeby uniemożliwić przepłynięcie w głąb kraju. I te statki rownież  są cały czas tym razem widoczne ponad powierzchnią wody i wyglądają trochę niesamowicie.

Podejrzewam, że gdybym była mężczyzną, zainteresowanym w dodatku działaniami wojennymi zrobiłoby to na mnie większe wrażenie. 
Mówiąc szczerze, cały czas starałam się wyprzeć z głowy obraz zatopionego wraz załogą statku, (mam zdecydowanie za dużą wyobraźnię).



Pod koniec zwiedzania byliśmy przemoczeni i zmarznięci. Przewodnik obrzucił całą, naszą grupkę fachowym okiem i zarządził przerwę, sugerując whisky i gorący posiłek. 

Wszyscy zastosowali się karnie do sugestii, chociaż nie sądzę, żeby panowie musieli się bardzo zmuszać.


Co do mnie to po obiedzie, zamieniłam wizytę w barze, na wizytę w sklepach z pamiątkami, (no przecież jakąś pamiątkę oprócz zapalenia płuc musiałam mieć).



Szcześliwie dla mnie okazało się, że przez pewien czas Orkady upodobali sobie Wikingowie. 

A, że do Wikingów mam rownież bardzo pozytywny, (romantyczny), stosunek, (znowu za dużo książek), pogrążyłam się z lubością w rożnych bibelotach z Wikingami.


Zdecydowałam, że to ta domieszka krwi Wikingów, powoduje, że Orkadyjczycy są i czują się inni i dopóki ktoś nie wyjaśni dlaczego został zbudowany Pierścień Brodgara zamierzam trzymać się mojej teorii.

Wróciliśmy na prom, zastanawiając się, czy wpadniemy w hipotermię, ale jakoś dorwaliśmy do końca podróży. W samochodzie puściliśmy ogrzewanie i wtedy zaczęłam na poważnie sprawdzać, gdzie jest najbliższy szpital, bo byłam zdania, że tym razem ta szalona eskapada nie ujdzie nam na sucho, (podwójnie można powiedzieć).

Zaziębiliśmy się, ale może to skutek litości "z Góry", gorącej herbaty czy tajemniczego wpływu starożytnego kręgu, ale obeszło się bez zapalenia płuc. 
Niech żyje Szalona Szkocja !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz