niedziela, 23 września 2018

Szkocja, czyli gdzie jesteś Śliczny Potworze ?

Pozostaje mi tylko stwierdzić, że "Przyszła pora na Telesfora", czyli poruszyć temat potwora z Loch Ness.

Miejsce jego ewentualnego pobytu oczywiście znalazło się na mojej liście. I tutaj przemycę trochę szczegółów geograficznych. 
W Szkocji jest mnóstwo jezior, te w nizinnej części są otoczone bujną roślinnością, drzewami i krzakami. I z jednej strony to wygląda bardzo malowniczo, ale z drugiej ciężko ogarnąć wzrokiem takie jezioro, bo zieleń jednak trochę zasłania.

Jezioro Loch Ness, (chociaż powinnam powiedzieć samo Ness, bo loch już oznacza jezioro), jest jednym z większych i mocno zalesionych, dodatkowo ma zamek na brzegu. 
Obiektywnie jest piękne i wydawałoby się, że powinno być idealną miejscówką dla starożytnych bestii. 
Może warunki lokalowe spełniają wymagania wodnych stworów, ale sąsiedztwo najwyraźniej już nie. 
Nie dziwie się, kto by chciał mieć nad głową imprezujących non stop sąsiadów ?

Co jest łatwe do zrozumienia, turyści walą falami, żeby zobaczyć chociaż kawałek ogona, ewentualnie pocieszyć się w sklepie z pamiątkami i zakupić potwora w dowolnej wersji, (pełen wachlarz możliwości, od biżuterii do artykułów gospodarstwa domowego).

Potwora nie ma, ale legenda wciąż trwa i każdy musi indywidualnie zdecydować, czy w niego wierzy czy nie.

Objechałam jezioro Loch Ness praktycznie dookoła, zachwyciłam się, ale szczerze mówiąc nie jest to, według mnie najpiękniejsze jezioro w Szkocji.

Niektóre jeziora wręcz powalają swoją urodą, albo są tak duże, że czasami zwyczajnie się zapomina czy to może czy jezioro, (nie żartuję). 
Szkocja, co oczywiste jest otoczona wodą, z jednej strony Morze Północne, z drugiej Ocean, a w środku mnóstwo jezior, rzek i wodospadów. 
Praktycznie, jeżeli ktoś lubi wodę, (a ja wręcz kocham), może się wręcz pławić, (dosłownie w wodzie), lub metaforycznie ze szczęścia.

Biorac pod uwagę ten naturalny ogrom zbiorników wodnych, na miejscu tego sympatycznego potwora, zdecydowanie wybrałabym sobie jakieś inne, bardziej spokojne miejsce.

I tu pojawiają się jeziora w północnej części Szkocji, ponieważ są otoczone przez góry, praktycznie bez roślinności, mogą się wydawać łysawe. 
Nic bardziej mylącego, są powalające. Przede wszystkim doskonale je widać już z oddali, razem z odbijających się w nich górami tworzą prawdziwe widowisko.

Widziałam dziesiątki jezior, rożnej wielkości, w słońcu, w deszczu, we mgle. Za każdym razem autentycznie brakowało mi tchu, (w związku z doznaniami estetycznym oczywiście), a parę razy miałam nieodparte wrażenie, że jeżeli posiedzę przy brzegu jeszcze trochę to ten sławny potwór wypłynie.

Nie wypłynął, ale nie szkodzi i tak w niego wierzę. Co więcej mam szczerą nadzieję, że nikt go nigdy nie przyuważy, bo to ściągnęłoby mu na głowę kupę kłopotów i realną wizję uwięzienia w jakimś ekskluzywnym parku wodnym.

A ponieważ uderzyłam w poważne tony, dla odmiany wrócę do krów, (tak wiem, że to zakrawa na lekką obsesję).

W szkockich, długowłosych krowach zakochałam się praktycznie od razu, nie za bardzo wiem jak miałam uniknąć tego uczucia.
Te futrzaki mają zdecydowanie inny charakter niż zwykle krowy, można powiedzieć że ich temperament jest adekwatny do wyglądu, wyglądają mianowicie jak stado muzyków rockowych, które zrobiło sobie przerwę w tournee i w wizytach u stylisty.

Mojego pierwszego spotkania z nimi nie zapomnę do końca życia, (mam nadzieję). 
Jechaliśmy przed siebie, przy dźwiękach kobz, (biedny mąż), kiedy zobaczyliśmy całe stado tych włochatych piękności. 
Zaparkowaliśmy, wlepiłam mężowi aparat przykazując mu pstrykać bez przerwy, bo a nuż krowy się ulotnią, a sama udałam się zaprzyjaźniać z innym gatunkiem. 

W grupce było kilka mniejszych osobników, ale były też olbrzymy z wielkimi rogami. 
Zrobiłam wielki bukiet z trawy i rożnych badyli i zaczęłam kusić. 
Od krów oddzielała mnie mała belka, po krótkiej chwili zaczęły do mnie podchodzić cielaki, a potem cała reszta. W sumie około 10 sztuk. 

Zrobiłam następny bukiet i chodziłam wzdłuż ogrodzenia, krowy łaziły za mną jak psiaki i podjadały wiechcie, część była mną zainteresowana nawet bez łapówki.
Śmiałam się całą sobą. Mąż dzielnie robił zdjęcia. 

W pewnym momencie chichocząc z radości zawołałam do szanownego małżonka: "Popatrz kochanie jak te krowy za mną fajnie chodzą". 
Na co mąż, który rownież wyglądał, nie wiadomo dlaczego, na wyjątkowo rozbawionego, z błyskiem w oku odpowiedział : "Kochanie to są same byki".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz