piątek, 10 sierpnia 2018

Tubylcy, czyli zaprzyjaźniam się w rytmie reagge

Sprawdziłam sobie, że jednym z prawidłowych określeń mieszkańca Barbadosu jest barbadoszczyk. W związku z tym skupię się na bardziej opisowych określeniach, bo to za bardzo mi się rymuje z nieboszczykiem.

Przyglądam się tubylcom z wielką ciekawością. Zacznę szowinistycznie od mężczyzn. Ogólnie z fizycznego punktu widzenia oczywiście, można ich podzielić na dwa rodzaje: z bardzo krótkimi włosami i dredami rożnej długości. 

Wszyscy są raczej szczupłej, bardzo szczupłej lub normalnej budowy ciała, niektórzy mają niesamowite złote oczy i poruszają się jakby cały czas słyszeli reagge. 
Podobno raz moja córka z mężem widzieli mocno otyłego osobnika, ale wyglada to, na mocno odosobniony przypadek (będę jednakże uważnie obserwować).

Z paniami sytuacja przestawia się trochę gorzej. Niektóre mają naprawdę piękne twarze, niezwykłe, egzotyczne oczy, ale tylko mała garstka jest zgrabna i prawie zawsze są to bardzo młode dziewczyny. 

Kobiety, jak to się u nas kiedyś mawiało, bo teraz to już chyba nie jest za bardzo politycznie poprawne: "mają zdecydowanie na czym siedzieć i czym oddychać" (oj mają).

To co w Europie czy w Stanach wydaje się średnio apetyczną otyłością, tutaj jest standardem prawdziwej kobiecości.

Ogólnie mężczyzn i kobiety łączą tutaj dwie cechy wspólne, ewidentnie dobrze czują się we własnych ciałach i mają wspaniałe włosy. 
U kobiet fryzury składają się z setek misternych warkoczyków, czasami bardzo długich, a u mężczyzn z obowiązkowych dredów.

Myślę, że ta wyspa wymusza na ludziach określony rytm życia, który jest bardziej zgodny z ludzką naturą, niż nasz europejski, a już na pewno całkowicie się różni od życia w Nowym Jorku.

Po moich rożnych doświadczeniach towarzyskich w Stanach, byłam bardzo ciekawa interakcji towarzyskich w stylu karaibskim. 
Jedno na pewno mogę o nich powiedzieć, są przyjemne, szczere, niewymuszone i całkowicie nieprzewidywalne.

Chłonąc nowe środowisko jak gąbka, najpierw zakumplowałam się z bardzo przyjemną rodziną: rodzice i dwie córki, mniej więcej w wieku moich dzieci. 

Ona od kilku lat wykłada  literaturę afrykańską na uniwersytecie w Indianie, a on jest inżynierem. Gabarytowo, bardzo w stylu barbadoskim, on szczupły, ona bardzo dorodna. 

Powiedzieli mi, że wracają na Barbados co roku, żeby nie zapomnieć jakie szczęście mieli, że to jest ich ojczyzna i, że (z czym się w zupełności zgadzam), nie wolno brać wielu rzeczy za pewnik, na przykład  faktu istnienia takiego miejsca na ziemi.

Nie wiem ile czasu przegadaliśmy, rum płynął, a w między czasie pani uczyła mnie i córkę trząść pupą w odpowiednim, ognistym, barbadoskim stylu. 

Jeżeli ktoś myśli, że nie ma nic łatwiejszego od takiego potrząsania to powinien solidnie potrząsnąć sobą. 
Mnie się nie udało zbliżyć nawet do najgorszych barbadoskich standardów, córka jednakże zaczęła łapać rytm. 

Moje żałosne próby najbardziej podobały się mężowi, który najwyraźniej doceniał inny aspekt tańców karaibskich w wodzie, ponieważ to spotkanie towarzyskie miało miejsce w basenie.

Natomiast na plaży dochodzi do zupełnie innych kontaktów. Tutaj królują młode chłopaki, których jedynym zadaniem jest pilnować spiętych, ofermowatych turystów.

Wypożyczają rożny, dziwny sprzęt do pływania, rozkładają miłosiernie parasole nad pacanami, którzy smażą się jak krewetki na wolnym ogniu, serwują drinki i wodę, żeby cymbały się nie odwodniły itd. Roześmiane nianie na pełen etat.

Brzmi nierealnie ? Brzmi, ale jakie jest przyjemne w praktyce.

Szokujące jest to, że nawet młode chłopaki sprawiają wrażenie starszych i bardziej zrównoważonych, a może po prostu totalnie wyluzowanych. 

Chociaż na całe szczęście nikt nie puszcza tutaj na plaży muzyki, cały czas ma się wrażenie, jakby w powietrzu unosiło się reagge.
Dodatkową korzyścią płynącą z tych kontaktów są tak zwane rozmowy o życiu.

Scenka w stylu karaibskim: ja na leżaczku pod parasolem sączę sobie soczek pomarańczowy, morze szumi, fale falują, palmy po prostu są. W takich klimatach dzieciak, który spokojnie mógłby być moim synem, udziela mi porad życiowych. 
Można je opisać jednym stwierdzeniem: "zwolnij kobieto".

A ponieważ bardzo szybko chłopaki zorientowały się, który mąż i dzieci do mnie przynależą (zwłaszcza blond syrena), to używają podobnie jak w Stanach określenia, że robią coś dla Mamy.

Jakiś czas temu opisywałam nasze ulubione reklamy telewizyjne (firmy Lowes), które opierają się na niezwykle humorystycznych puentach, jedną z nich mogłam teraz, ociupinkę nostalgicznie, zastosować do siebie. 

"Ten moment, kiedy wszyscy wielbiciele twojej córki mówią do ciebie Mamo."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz