Nasz hotel na moje wyraźnie życzenie, nie jest wielkim molochem tylko sympatycznie rozgałęzionym dwupiętrowym budynkiem z pięknymi zakamarkami i dziedzińcami pełnymi palm i rożnych egzotycznych roślin.
Jest urokliwy, przytulny i po prostu magiczny.
Z praktycznej strony jest też bardzo czysty, obsługa jest miła, a jedzenie smaczne, (o posiłkach będzie trochę pózniej).
Pokój ma wszystkie możliwe udogodnienia, łącznie z balkonem i obowiązkową klimatyzacją.
Emocje ociupinkę opadły i zrobiło się ciemno.
Przede wszystkim widać tu gwiazdy. Już od dłuższego czasu nie widziałam tylu gwiazd, (zalety cywilizacji), a te karaibskie na dodatek są w rożnych kolorach.
Część jest biała, część lekko niebieskawa i największy szok kilka świeci na żółto.
Byłam tak oszołomiona doznaniami kolorystycznymi, że nie zwracałam uwagi na gwiazdozbiory.
Po romantycznym, nocnym spacerze, wymoczeniu nóg i co poniektórzy członkowie rodziny innych części garderoby ułożyliśmy się do snu.
Leżę sobie i słyszę ptaki, ale nie jakieś tam nieśmiałe gwizdnięcia tylko regularne trele, praktycznie bez przerwy.
Co ciekawe o ile w ciągu dnia widziałam kilka fajnych ptaków, o tyle ich nie słyszałam. Pewnie nie chcą, żeby im zaschło w dziobach od upału bystrzaki.
Ptaki dawały koncert, nie oszczędzały się łobuzy zupełnie, nie mam pojęcia, o której skończyły, pewnie nad ranem. Co dziwne nie przeszkadzało mi to zupełnie, było w tych odgłosach coś kojąco-terapeutycznego, jak na tych płytach, które się kupuje w celach medytacyjnych.
Balkon był otwarty, powietrze pachniało, co robiły ptaki to już wiemy, a kiedy już zapadałam w sen zarejestrowałam już ostatkiem świadomości, że klimatyzacja jest strasznie głośna, ale ten szum to było Morze Karaibskie.
Umieram z zazdrości walcząc z budżetem i wakacje mając dopiero w prawie pięciotygodniwej perspektywie. Bawcie się dobrze i Ładujcie akumulatory!
OdpowiedzUsuń