poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Paluszek i główka, czyli mała szpitalna trauma

Usiłuję do siebie dojść po wizycie w szpitalu. 

Nasz syn wykorzystując w pełni rozkwit wiosny, rozpoczął różnorakie aktywności sportowe. Podczas jednej z dzikich zabaw doznał, mówiąc językiem medycznym urazu małego palca u lewej ręki. Mówiąc językiem rodzica walnął się w łapę i prawdopodobnie stłukł sobie palec. A ponieważ narzekał na olbrzymi ból (mężczyźni, nawet mali tak mają), nie można był wykluczyć złamania. Udaliśmy się do szpitala. 

Naoglądałam się mnóstwo amerykańskich seriali osadzonych w klimatach szpitalnych, dlatego byłam bardzo ciekawa jak się ma fikcja do rzeczywistości. Podświadomie oczekiwałam czegoś w rodzaju "Chirurgów", zamieszanie, wszyscy latają w panice, a dookoła urazy, krew i ogólnie małe pole bitwy. 

Być może tak właśnie lub podobnie wyglądają amerykańskie oddziały urazowe, ale izba przyjęć dla "małych" urazów przypominała raczej skrzyżowanie hotelu z prywatnym polskim szpitalem. Wreszcie mogłam ocenić w praktyce te wielkie sumy, które są tu inwestowane w służbę zdrowia. 
Faktycznie wystrój, czystość i rożne dziwne urządzenia robiły wrażenie. Za chwile miało się okazać, że czego jak czego, ale wrażeń mi nie zabraknie.

W części recepcyjnej (to ta bardziej hotelowa), przeszliśmy pierwszą weryfikację na okoliczność ubezpieczenia. I tu zaczęło się pomału robić ciekawie. 

Mój mąż wypełniał papierki, a w międzyczasie Pańcia wbijała dodatkowo dane do komputera. W pewny momencie zadała biednemu, przejętemu małżonkowi pytanie o datę urodzin syna, banał można powiedzieć, a mąż się rąbnął i podał rok urodzenia córki. Skorygowałam oczywiście pomyłkę na bieżąco, myśląc, że to bzdura, najwyraźniej jednak Pani uznała to za bardzo podejrzane zachowanie. Zrobiło się jakoś tak zdecydowanie mniej sympatycznie. Mąż lekko poszarzał, miałam wrażenie, że mało brakuje, a ochrona przyjrzy się nam bliżej.

Odesłali nas standardowo do poczekalni i po paru minutach młody pielęgniarz zgarnął nas do wnętrza, które wyglądało już zupełnie jak na filmach (oprócz tłumu, paniki i krwi).

I tu z kolei szarzeć zaczęłam ja, można powiedzieć do towarzystwa. 

Syn jak udzielny władca, został ułożony na łożku i rozpoczęła się procesja lekarzy i pielęgniarek (w sumie 7 sztuk). Zaczęli zadawać mojemu synowi pytania, cytuję wiernie co do słowa: "Kto go skrzywdził ?", "Czy ktoś mu grozi ?" i ostatnie, które zwaliło mnie z nóg "Czy czujesz się bezpiecznie w swoim domu z rodzicami ?"

A ponieważ potomek od momentu przyjazdu postępy w języku zrobił znaczące, na wszystkie pytania na totalnym luziku odpowiadał sam.
Z jednej strony rozumiałam potrzebę zadawania takich pytań, ale z drugiej lekko zmartwiałam, że dzieciak nie przyzwyczajony do takich, w jego pojęciu idiotycznych pytań walnie jakiś żarcik i zaraz zjawi się opieka społeczna i zabiorą nam dziecko. W ciagu kilku chwil przerobiłam więcej niż 50 odcieni szarości na twarzy.

Na całe szczęście syn wykazał się dojrzałością, zrezygnował na chwilę z poczucia humoru i udzielił wyczerpujących odpowiedzi, które wszystkich uspokoiły. 
Kilku rożnych lekarzy, na rożne sposoby pytało go o przebieg zdarzenia. Wyglądało to jak klasyczne przesłuchanie, ale dla dziecka okraszone uśmiechami. Wrażenie z grupy mocnych i takich, których raczej nie chce się powtarzać, ani wspominać.

Przyjechał na wózku rentgen, palec został obfotografowany ze wszystkich możliwych stron, co ciekawe tylko jeden, a nie jak w Polsce dwie ręce razem do porównania.

Następnie podjechał wózek z komputerem i dołączona do zestawu następna Pańcia z administracji, która powtórzyła cały proces biurokratyczny, co ciekawe z uwzględnieniem wyznania. Okazało się, że jeżeli mielibyśmy taką potrzebę mogliśmy poprosić o obecność duchowego dowolnej religii. 

Dostaliśmy stos papierów opisujący nasze prawa i trochę obowiązków. Pomału zaczęłam się czuć jak w orwellowskiej rzeczywistości.

Pojawiła się kolejna lekarka, która uszczęśliwiła nas informacją, że palec nie jest złamany tylko stłuczony. Zaordynowała mini szynę, dzień odpoczynku i zwolnienie z w-fu na tydzień. 

Co ciekawe wobec wizji dnia wolnego od szkoły ból palca zmalał znacząco.

Z błogosławieństwem całego personelu zostaliśmy odesłani do domu. To był tylko stłuczony najmniejszy palec u ręki, nawet nie chcę myśleć jak szpital reaguje w przypadku czegoś poważniejszego, zupełnie bym się nie zdziwiła, gdyby od razu wzywali policję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz