piątek, 6 kwietnia 2018

Autobus czerwony, czyli po ulicach Nowego Jorku mknę

Zaczęli się u nas pomału zjawiać goście z nocowaniem. 
Jako pierwsi zameldowali się teściowie, twardziele nie straszny im był Ocean. 
Przylecieli z nami pobyć, ponapawać się wnukami, a w praktyce zostali skazani na moje towarzystwo, bo dzieci w szkole, a mąż w pracy. Jakoś musiało im się w miarę podobać bo uciekać nie chcieli i ogólnie wyglądali na zadowolonych.

Ponieważ teściowa zapragnęła zobaczyć Nowy Jork z wysokości turystycznych autokarów, zostałam wybrana na ochotniczkę. Teść kierując się męskim sprytem, kategorycznie odmówił ruszenia się z naszego grajdołka, twierdząc że woli obserwować wiewiórki.

Jak zaczęło lać i temperatura spadła na łeb, teściowa zaczęła pomalutku rezygnować z tematu. Ja jako dzielna "ochotniczka mimo woli", oczami wyobraźni zobaczyłam siebie z herbatką przy kominku, a tu nagle w teściowej odezwała się żyłka podróżnicza i nie było przebacz, zaczęłam się psychicznie szykować na NY. 

W wybrany dzień zaczął padać śnieg z deszczem, zrobiło się ciemno i zimno. Ubrałam się na zziębniętą cebulkę i z troską ogarnęłam wzrokiem wyelegantowaną w stylu mocno wiosennym teściową. Zostawiłam teścia, żeby pilnował ogniska domowego. Machał nam z wielkim zaangażowaniem, starając się za wszelką cenę ukryć ulgę, zdaje się, że on też planował sobie herbatkę przy kominku.

Wyruszyłyśmy  z teściową na podbój Wielkiego Jabłka. Jak się okazało biletów nie trzeba było szukać, same nas znalazły, złapały i można powiedzieć wręcz doprowadziły do autokaru. Cały proces bardzo sprawnie obsługiwali panowie i panie pochodzenia afroamerykańskiego i jeżeli ktoś się nie wzbraniał to bardzo szybko mógł sobie wygodnie siedzieć i podziwiać widoki. 

Zakupiłyśmy bilety wersja "na bogato", czyli wszystko co można obejrzeć, to znaczy Manhattan ze wszystkimi atrakcjami, kawałek Bronxu (tu byłabym ostrożna z atrakcjami) i Harlem. Jednym słowem, spory kawałek Nowego Jorku w pigułce.

Autokary turystyczne z daleka wyglądają super, nawet z bliska prezentują się w miarę przyzwoicie, problem jest właściwie tylko jeden, mianowicie jak się siedzi w środku to niewiele widać, a jak się siedzi na gorze to widać wszystko pięknie, tylko grozi hipotermia (przynajmniej teraz, w lecie pewnie można dostać udaru).

Teściowa bohatersko wyraziła chęć podziwiania widoków z góry, usadziłyśmy się zatem na świeżym powietrzu jak nastroszone kokoszki. Dla zainteresowanych, wietrzyłam się tak wypasione cztery i pół godziny z jedną przerwą na herbatkę, bo jednak ta hipotermia to jednak specjalnie miła nie jest. Oprócz faktu, że traciłam czucie w nogach bardzo mi się to szaleństwo podobało. 
Teściowej też się podobało, ale zdaje się, że niestety po tej wycieczce jeżeli nie w szpitalu, to w łożku wyląduje na pewno.

Jakoś się wcześniej nie złożyło i po raz pierwszy widziałam nowy World Trade Center i muszę powiedzieć, że o ile kształt tego budynku jest przeciętny o tyle wysokość robi naprawdę wrażenie. 
Najwyższy budynek na Manhattanie, podobno trzeci co do wielkości na świecie. 
Przejechałam praktycznie pod nim, doznanie lekko surrealistyczne, ale z tych pozytywnych.

W ogóle takich doznań miałam więcej. Stwierdziłam, że żeby napisać scenariusz filmu, którego akcja dzieje się w Nowym Jorku, wystarczy pochodzić po mieście i poobserwować, nie trzeba wyobraźni samo życie załatwi wszystko, dialogi, bohaterów i scenografię o efektach dźwiękowych nie wspominając.

Niektóre sceny wyglądały jak zaaranżowane na potrzeby produkcji filmowych (niestety nie były). 

Jednym z powodów dla których niekoniecznie lubię Wielkie Jabłko są bezdomni. 
Nie potrafię się wyluzować i zdystansować do tego tematu. Chodzenie po sklepach i wydawanie pieniędzy na głupoty wydaje sie nieetyczne, gdy pod nogami leżą ludzie bez dachu nad głową.

No bo jak się można nie przejąć jak się widzi bezdomnego ze starym psem, siedzącego na chodniku, a obok parkuje biała, wielgachna, jamnikowa limuzyna (widziałam taką scenę na własne oczy).

Trochę bardziej rozrywkowy był widok ludzi, którzy sobie szli ulicą, tańcząc, ze słuchawkami na uszach, a jeden facet udawał, że gra na gitarze, chociaż nie jestem przekonana czy wiedział, że nie ma gitary.

Najbardziej ruszyła mnie scenka przy placu zabaw dla dzieci, pozornie sielankowa. Na huśtawkach bawiły się malutkie dzieci (średnia wieku 3 latka), parę metrów od nich, bliżej chodnika powiewały taśmy policyjne, znane wszystkim z filmów sensacyjnych, znak ,że w tym miejscu popełniono przestępstwo. 

Ciężko było mi uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę, kinematografia amerykańska, tak wiernie oddaje rzeczywistość, że jak ją się widzi to się w nią niestety nie wierzy. Absurd w najbardziej czystej postaci.

Podróż z teściową ugruntowała moje przekonanie, że można lubić Nowy Jork, nawet kochać, ale zupełnie nie wiem jak można w nim żyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz