czwartek, 22 marca 2018

Rogata dusza kontra zasady, czyli wierzyć i sprawdzać

Od jakiegoś czasu zastanawiam się czy my jako naród jesteśmy wyjątkowi, czy to tylko moje, subiektywne postrzeganie rzeczywistości, ewentualnie seria kosmicznych zbiegów okoliczności.


Przez wyjątkowość rozumiem brak "baraniego pędu", nieufność, tudzież podważanie wszelkich autorytetów. 


My Polacy, nie wierzymy lekarzom, politykom, urzędnikom itd. i węszymy ciągle teorie spiskowe (mając taką historię myślę, że nie ma co nam się specjalnie dziwić). 
Jesteśmy w stanie poddawać w wątpliwość nawet prognozy pogody. 

Mam wrażenie, że w Stanach wygląda to inaczej, na przykład ostrzeżenia pogodowe, są tu traktowane obłędnie poważnie. Istnieją na przykład specjalne instytucje, które są odpowiedzialne tylko za organizację szkół podczas rożnych kryzysów klimatycznych. 

A jak się okazuje amerykańska wiosna ma poczucie humoru, zamiast kulturalnie walnąć trochę pączków, przebudzić stadko małych wiewióreczek, zorganizowała burzę śnieżną. Panika ogarnęła cały rejon, odwołali loty, zaczęli wypuszczać ludzi z pracy wcześniej, w obawie, że staną pociągi, szkoły też oczywiście zamknęli natychmiast. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu. 

Ja jak typowa Polka, która  już niejedną (niestety) zimę przeżyła, podeszłam do tematu na tak zwanym luziku. Zorganizowałam artykuły spożywcze, drewno do kominka i z uwagą zaczęłam obserwować kaprysy aury.

Zaczął prószyć śnieżek, wszyscy w panice zabarykadowali się w domach. Po paru godzinach śnieżek ociupinkę przybrał na sile i zaczął wyglądać jak ze świątecznych pocztówek, szkoda tylko, że to koniec marca, a nie grudzień. Padał sobie i padał, pokrył wszystko piękną, grubą warstwą, innych katastrof (przynajmniej w mojej okolicy), nie było. 

Zastanawiające było to ślepe posłuszeństwo, nikt nie spojrzał za okno, za to wszyscy solidarnie utrzymywali, że stoimy w obliczu klimatycznej zapaści. Pogoda tutaj faktycznie potrafi zaskakiwać, ja sama sprawdzam prognozy, które mówiąc szczerze, na ogół się sprawdzają, ale chyba mam do nich większy dystans niż tubylcy.

"Słowiańska nieufność" wyłazi też ze mnie w przypadkach wymogów, czy reguł które intuicyjnie mi nie leżą. 
Na przykład wspomniana przez mnie wcześniej nieobecność w szkołach. 
Nie mogłam zrozumieć dlaczego absencja paru dni jest tak ścigana przez władze szkolne. 

Prawda okazała się banalnie oczywista, " jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze". Moje starsze dziecko, rozwijając w sobie asertywność (w tym wypadku raczej polską niż amerykańską), zapytało w szkole o powód, dla którego wszystkim tak zależy na obecności i jest to ścigane prawie listem gończym. 

I tu mam odpowiedź z pierwszej ręki, pani wyjaśniła mojej córce wyczerpująco problem. Mianowicie, jeżeli ogólna ilość opuszczonych godzin przekracza okresloną odgórnie normę, szkoła traci dotacje rządowe. 

Specjalnie mnie to nie zdziwiło, co mnie natomiast zszokowało to to, że jakoś nikt w klasie takiego pytania wcześniej nie zadał, wszyscy potulnie przychodzą do szkoły chorzy, na wózkach, o kulach itd. Z tymi wózkami i kulami nie żartuję. Nawet złamania nie są tutaj wystarczającym powodem do opuszczania zajęć.

Tak samo się burzyłam, w przypadku dodatkowych szczepień. Z tego co wiem byłam jedną z nielicznych matek, która wisiała jak wyrzut sumienia nad lekarką, analizując karty szczepień literka po literce, żeby nie zaszczepili mi dzieciaków podwójnie. 

Następną rzeczą, która mnie zainteresowała od początku, to był wymóg określania rasy, w rożnych urzędach i placówkach medycznych. Często zakrawało to na absurd. Bo na przykład po co komu informacja, czy jestem biała czy zielona, jeżeli ląduję u lekarza ze skręconą nogą ? 

Być może w przypadkach skomplikowanych operacji lub określonych chorób to ma sens, natomiast tak naprawdę to główne powody są dwa, pierwszy to dana placówka musi mieć takie informacje, żeby nie można jej oskarżyć o dyskryminację rasową i drugi przyziemny do bólu, tworzenie raportów statystycznych, których nigdy nikt nie czyta.

I znowu wracając do tematu "rogatej duszy", wielu z naszych, tutejszych znajomych (kolorów rożnych), narzekało na ten prawie uwłaczający im wymóg określania rasy, ale nikt z nich z czystej ciekawości nie sprawdził dlaczego tak się dzieje.

Kończąc moje wywrotowe wynurzenia,  z tych wszystkich absurdów najbardziej mnie ruszyło coś zupełnie innego.
 Jakiś czas temu oglądałam telewizję, jako gość honorowy występował weteran Drugiej Wojny Światowej, bardzo sympatyczny starszy Pan. 
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że nie było szans, żeby ten żołnierz walczył w tej konkretnej wojnie, w innej owszem, ale nie w tej, ponieważ zdecydowanie był za młody i wiekowo się nie załapywał. 

Oglądałam przez chwilę, potem zwróciłam uwagę mężowi, że producenci tego patriotycznego programu rąbnęli się albo w wyborze kombatanta, albo w wyborze wojny, nie ma przebacz niemowlaki nie walczą.

Wygląda na to, że ludzie tutaj (uogólniam oczywiście), przyjmują wszystko z tzw. "dobrodziejstwem inwentarza", nie zadając sobie pytania co tak naprawdę dostają i dlaczego.


Zastanawiam się czy życie pełne takiego, ślepego zaufania do władz i mediów wszelkiego autoramentu jest łatwiejsze czy trudniejsze od życia statystycznego, sceptycznego do bólu Polaka ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz