wtorek, 30 stycznia 2018

Jak odnaleźć swój samochód na parkingu, czyli orientacja w terenie


Tym razem postanowiłam zagłębić się odrobinkę w temacie motoryzacyjnym. Jak już wspominałam kierowcą nie jestem, na samochodach się nie znam, ale bardzo lubię podróżować i poznawać nowe miejsca.

Jednym z pierwszych, poważnych zakupów, jakich dokonaliśmy na emigracji było kupno samochodu. Konkretnie całym procesem zajął się mój małżonek, bo ja walczyłam z biurokracją i pakowaniem w Polsce.

Przesłał mi propozycje emailem, wyraziłam podziw i gorącą aprobatę i dokonał zakupu, po prostu XXI wiek.

Kierując się pragmatyzmem i odpowiedzialnością zamiast mikroskopijnego sportowego autka (marzenia wielu panów), mąż jako przewidująca Głowa Rodziny, zakupił prawdziwy, rodzinny samochód (biały i duży).

Po przylocie do Stanów przypadliśmy sobie do gustu z samochodem i mam nadzieję, że obejrzymy razem spory kawałek tego olbrzymiego kraju. A ponieważ mieszkamy na przedmieściach w typowo rodzinnych okolicach, zewsząd otaczają nas właśnie takie samochody.

I tu zauważyłam bardzo ciekawą rzecz. Wszystkie auta, te gabarytowo duże (jak nasz) i bardzo duże (bo, w co trudno uwierzyć też takie są), występują tu w wersjach kolorystycznych dość ograniczonych mianowicie: biel, czerń, grafit, ciemny granat oraz metalik (tak mniej więcej oczywiście).

Przed każdym domkiem stoi taki samochód i nawet jeżeli dana rodzina posiada drugi, to na ogół jest on zdecydowanie mniej widoczny. I choć teoretycznie nie ma to specjalnego znaczenia, problem pojawia się na parkingach, na świeżym powietrzu, zwłaszcza przed dużymi sklepami.

Sytuacja na ogół wyglada tak: parkuje się samochód, pędzi z wózkiem na zakupy, lata po sklepie z rozwianym włosem, stoi w kolejce do kasy, wreszcie wypada się ze sklepu i..... tu właśnie następuje moment, kiedy na parkingu stoi las identycznych samochodów w mało tęczowych kolorach i nie wiadomo, który jest nasz.

Między nimi oczywiście stoją auta w bardziej ożywionych barwach, ale ponieważ są zdecydowanie mniejsze praktycznie ich nie widać.

Ja, przyznam się szczerze rozpoznaję nasz samochód po tablicach rejestracyjnych. Biorę azymut na kierunek, gdzie mniej więcej zostawiliśmy samochód i sprawdzam tablice, dzięki czemu jeszcze nigdy nie wsiadłam do obcego, aczkolwiek dwa razy mało brakowało.

Mój małżonek jako stuprocentowy mężczyzna o drogę nie pyta i samochód znajduje bez pudła, zaprzeczając, że nigdy nie sprawdza tablic (no jakoś nie jestem przekonana).

Sam pomysł skanowania przeze mnie tablic wręcz wydawał mu się niezwykle zabawny, do czasu. Pewnego pięknego dnia stracił czujność i w ostatniej chwili wyhamował wózkiem przed obcym samochodem, na szczęście nie zaczął wyładować zakupów, ale mało brakowało. Co prawda usiłował mnie i dzieciaki przekonać, że to miał być taki niewinni żarcik, ale nikogo cwaniak nie nabrał.

Potomstwo solidarnie zaproponowało udekorowanie samochodu w celach rozpoznawczych. Skóra mi ścierpła na myśl co mój młodszy potomek może wymyśleć. Podróżowanie w samochodzie oblepionym potworami, pokemonami i innymi paskudztwami jakoś mnie specjalnie nie kusiło. 
Starsza pociecha co prawda jest utalentowana plastycznie i mogłaby stworzyć faktycznie jakieś arcydzieło, ale sama nie wiem dlaczego oczami wyobraźni zobaczyłam samochód w stylu hippisowskim, cały w wielkich kwiatach i pacyfkach. Obie wersje były dla nas trochę za bardzo ekstremalne.

Mąż (najwyraźniej ogłuszony perspektywą artystycznych wizji naszych dzieci), zaproponował kupno rogów renifera (fakt). W okresie świątecznym widzieliśmy wiele samochodów, które na dachach miały zainstalowane wielkie rogi. Nawet nie znam słowa, które mogłoby opisać takie zjawisko. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam tak przystrojone auto dotarło do mnie, że są na świecie rzeczy, w które trudno uwierzyć nawet jak się je widzi na własne oczy.

Gdyby nasz samochód dostał takie ekstra wdzianko, wtedy na pewno byłoby łatwiej wyczaić go zwłaszcza w momentach kryzysowych lub chwilowego zaćmienia umysłu, ale co po świętach, być jeleniem cały czas ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz