niedziela, 28 stycznia 2018

Życie to są chwile, czyli tzw. momenty

Od razu uczciwie ostrzegam, że nie będzie nic z klasycznych "momentów", czyli nic erotycznego (przynajmniej nie tym razem).

Filozofując straszliwie stwierdzę, że nasze życie to miliardy chwil, z których tylko niestety mały ułamek zapada nam głęboko w pamięć. Większość (czasami na całe szczęście) zapominamy.

Tym razem postaram się opisać dwa momenty, które nie tylko zakotwiczyły w mojej pamięci, ale jeszcze dodatkowo zostawiły po sobie same pozytywne odczucia. Tak się jakoś rozkleiłam.

Podczas mojego pierwszego pobytu w Nowym Jorku i dość bezskutecznych próbach mojego, biednego męża, żeby mnie zachwycić tym miejscem, wylądowaliśmy w kościele Św. Patryka, praktycznie w samym sercu Manhattanu. 

Kościół jest bardzo duży i piękny, dodatkowo robi niesamowite wrażenie w otoczeniu tych wszystkich obłędnych wieżowców. Wyglada jak przeniesiony z innych czasów. Dodatkowo można tam zapalać malutkie świeczki, zwyczaj raczej nie praktykowany w kościołach w Polsce, a wielka szkoda. 

Powiem szczerze, że zaciągnęłam tam mojego męża, bo byłam tak strasznie ogłuszona i przytłoczona tym miastem, że miałam nadzieję na chwilę ciszy i ogarnięcie się we własnych odczuciach. 

W środku niestety kłębił się tłum turystów, mocno sfrustrowana, nie mając specjalnie nadziei na chwilę spokoju, zapaliłam świeczki i wtedy zobaczyłam parę starszych Japończyków. Stali w głównej nawie i przyglądali się ołtarzowi, ja zaczęłam przyglądać się im ponieważ nie zachowywali się jak typowi, szaleni turyści z pstrykającymi bez przerwy aparatami, wręcz przeciwnie stali bez ruchu. 

W pewnym momencie jednocześnie ukłonili się głęboko ołtarzowi. Ten ukłon był pełen szacunku, spokoju i tego zatrzymania się w czasie, którego wtedy tak bardzo potrzebowałam. Zrobił na mnie niesamowite wrażenie. To była chyba najsilniejsza forma tolerancji z jaką do tej pory spotkałam się w życiu.

Teraz trochę o nadziei. Sezon świąteczny nawet w USA dobiegł niestety końca. 

Światła i dekoracje przed domami pogasły, a ze sklepów o zgrozo zniknęły już prawie czerwone, walentynkowe serduszka i pojawiły się dekoracje wielkanocne. Trochę mnie to tempo amerykańskie przerasta. Zdecydowanie nie jestem jeszcze psychicznie gotowa na Wielkanoc, bo dopiero rozebraliśmy choinkę.

Korzystając z ładnej pogody mąż postanowił zlikwidować nasze bożonarodzeniowe oświetlenie. W związku z tym spędził parę ładnych godzin, dotleniając się i dzielnie nawijając na wielkie plastikowe szpulki miliardy kolorowych lampek (taki fajny chłop mi się trafił). 

Zatrzymując się na chwilę w tym momencie, stwierdzę naprawdę obiektywnie, że nasza dekoracja domu i okolicy miała w sobie to coś. Zajęło mi to trochę czasu, wysiłku i kilku wypraw do rożnych sklepów po dodatkowe lampki, ale myślę, że udało mi się stworzyć coś magicznego. 

Tak naprawdę nie wiem na czym to polegało, ale inne domy też podświetlone tego czegoś w sobie nie miały. Bardzo lubiłam podjeżdżać pod nasz dom kiedy już było ciemno, bo ten mały oświetlony przez nas kawałek był jak z bajki. 

Parę razy wracałam Uberem i za każdym razem słyszałam jak kierowcy, którzy zatrzymywali się pod naszym gniazdkiem wzdychali (dla jasności, nie z przerażenia). Kilku wręcz stwierdziło, że to jest coś pięknego. 

Jeżeli chodzi o zachwyty, generalnie jestem bardzo sceptyczna, ale w tym wypadku tylu ludzi mi to mówiło, że zaczęłam się łamać. Nie miało to co prawda większego wpływu na moje odczucia, bo ja i tak byłam zachwycona własnym dziełem, ale zawsze to miło kiedy ktoś czuje podobnie. 

Wracając do mojego dzielnego męża, podczas procesu likwidacji oświetlenia podszedł do niego sąsiad i powiedział, że wprowadziliśmy prawdziwego ducha Świąt Bożego Narodzenia do tzw. sąsiedztwa, czego bardzo wszyscy potrzebowali, że żaden dom w okolicy mimo wypasionych girland tak nie wyglądał i że on spróbuje w przyszłym roku też odejść od tego eleganckiego wyrafinowania i spróbować trochę "poczarować". 

Czyżby naprawdę udało mi się przekazać trochę magii Świąt ? A jeżeli tak to może jest jeszcze nadzieja dla moich bardzo amerykańskich sąsiadów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz