poniedziałek, 29 stycznia 2018

Równi i równiejsi, czyli tym razem trochę kolorowych kontrowersji

Na przestrzeni ostatnich kilku dziesięcioleci tak wiele rzeczy zmieniło się na świecie, że gdyby nasi pradziadkowie czy nawet dziadkowie, którzy już zmienili miejsce pobytu na niebiańsko docelowy mogli to zobaczyć, to pewnie bardzo szybko i chętnie wróciliby na chmurki rżnąć dalej w brydża z aniołami.

Co prawda pewne rzeczy jak miłość, przyjaźń, empatia i na szczęście kilka innych cały czas pozostały na tym "łez padole", bez zmian, ale mimo wszystko obecny wiek wystawia nas na wiele prób, niebezpieczeństw i frustracji.

Mój znajomy określił kiedyś te wszystkie zmiany na gorsze ceną postępu. Nie wiem tylko czy cena nie okazała się za wysoka. 

Tym razem polecę po bandzie, pofilozofuję sobie mianowicie o rasizmie i ogólnej dyskryminacji.
My, mówiąc szumnie Słowianie w sumie od zawsze albo byliśmy odcięci od świata politycznie, albo oddzieleni przez ogrom wody, także nie mieliśmy możliwości "dorobić się" niewolników (i całe szczęście, naprawdę).

Mało tego, przez wiele lat nasze kontakty z przedstawicielami innych ras były mocno ograniczone, prawdopodobnie miał na to "wpływ Stalina". 

W efekcie problem rasizmu był dla nas mocno surrealistyczny. Oczywiście każdy zaliczył "Niewolnicę Isaurę" (niedosłownie oczywiście) i co ambitniejsi "Korzenie", ale jak wszyscy wiemy "telewizja konfabuluje". 

Po 1989 roku to wszystko zaczęło się zmieniać, trochę wymieszaliśmy się z resztą świata i poszerzyliśmy horyzonty (przynajmniej niektórzy z nas). Mimo tych wszystkich możliwości tak na poważnie dopiero tutaj w praktyce zobaczyłam jak to wygląda. 

Zacznijmy od nazewnictwa, "Afroamerykanin" czyli opisując dokładnie osobnik posiadający obywatelstwo amerykańskie rasy czarnej. Wydaje mi się, że ta nazwa z założenia ma brzmieć bardziej honorowo niż murzyn lub czarny. Obie nazwy przynajmniej w USA są bardzo, bardzo politycznie niepoprawne, nie za bardzo rozumiem tylko dlaczego. Jakoś nie ma Latynoamerykanów, Azjoamerykanów itd. Czy każdy osobnik czarny musi pochodzić z Afryki ? 

Podobno wszyscy tu są równi (taaaak, tylko niektórzy są równiejsi), skoro tak to wszyscy powinni się nazywać Amerykanami. W wielu urzędach, szpitalach, itd. obowiązkowo trzeba wpisywać rasę. Po co ? Czy organy wewnętrzne mają rożne obywatelstwa ?

Na pewno istnieją jakieś statystyki dotyczące wykształcenia przedstawicieli rożnych ras, zatrudnienia itd., nie będę ściemniać, że znam procenty, ale w praktyce wyglada to tak, że im gorsza praca, płaca, dzielnica, tym więcej jest mówiąc brutalnie kolorowych. 

I tak jak ja to widzę, subiektywnie oczywiście, to cały czas na samym dole znajdują się Murzyni, potem Latnosi i stosunkowo najwyżej Azjaci. 

Nie mamy pojęcia jak uprzywilejowani jesteśmy tylko dlatego, że bocian dostarczył nas do Europy, nie zahaczając o inny bardziej egzotyczny kontynent. Oczywiście na pewno obecna sytuacja nie ma porównania z tym co się działo kilkadziesiąt lat temu, ale i tak czasami jest mocno niezręcznie. 

Przez te kilka miesięcy w Stanach dorobiliśmy się małej grupki znajomych, bardzo sympatycznych ludzi. Oprócz Europy pochodzą z Chile, Argentyny i Peru. Ostatnio jedna z zaprzyjaźnionych mam (z Chile właśnie) była ze mną w przychodni z moimi dziećmi. Została z moim synem, a ja, jak opisywałam w jednym z wcześniejszych postów, walczyłam z recepcjonistką. Po wyjściu od lekarza pielęgniarka poinformowała mnie, że moja niania czeka z synem na dole. W umysłach tych ludzi widok latynoskiej kobiety z blond dzieciakiem może oznaczać tylko to. 

Moja znajoma jest mocno wyczulona na tym punkcie bo już niejednokrotnie przydarzały jej się podobne niesympatyczne dla niej sytuacje. Abstrahując od koloru skory, (który wcale nie jest ciemny), oboje z mężem są to bardzo inteligentni i wykształceni ludzie, w Chile należą wręcz do tzw. śmietanki towarzyskiej, tutaj zostali przerobieni bez zbędnych sentymentów na margarynę. 

Mam wrażenie, że jest to błędne koło. W każdym kraju jest jakaś grupa ludzi, która cierpi na skutek rasizmu. W USA na przykład Chilijczycy, w Chile Peruwiańczycy, w Peru pewnie ktoś inny. A jak kończą się problemy z kolorem skory, zaczynają się kwestie finansowe. 

Szokujące jest jak bardzo tutaj adres zamieszkania określa człowieka. 

Jestem Polką, aczkolwiek najwyraźniej mój słowiański akcent nie jest bardzo silny, bo często Amerykanie nie potrafią mnie poprawnie określić. Oczywiste jest jednak, że Amerykanką nie jestem i na pewno, przynajmniej według nich mam ciągoty, żeby popracować trochę "na czarno". 

Tutaj małe wyjaśnienie, udało nam się zamieszkać w bardzo sympatycznej, bezpiecznej okolicy, lubianej przez Europejczyków i Amerykanów. Nie raz byłam świadkiem jak stosunek jakiegoś urzędnika do mnie zmieniał się diametralnie, kiedy podawałam adres. O ile wcześniej był oczywiście politycznie poprawny o tyle potem wręcz przyjacielski. 

Moje dzieci chodzą do zwyczajnych, państwowych, amerykańskich szkół. W podstawówce nie ma żadnego czarnego dziecka (chrzanić wyrafinowane określenia), a w liceum jest ich ok. 10 procent. W obydwu szkołach za to jest dużo Latynosów i Azjatów. 

To wszystko zaczyna się od adresu, do miejsca zamieszkania przypisana jest szkoła, ale żeby mieszkać w konkretnej dzielnicy należy pracować, zarabiać i tu wracamy do końca łańcucha pokarmowego. 

Co więc jest warta zmiana nazwy z murzyna czy czarnego na Afroamerykanina, jeżeli tak naprawdę nic to nie zmienia. Jak wszędzie człowieka niestety określają pieniądze, a nie inne wartości czy polityczna poprawność, która już mi pomału zaczyna wychodzić bokiem.

Lubię myśleć i mieć nadzieję, że nie jestem rasistką i że jak pewnego dnia moje dzieci  przyprowadzą do domu potencjalnych narzeczonych, wszystko jedno w jakim kolorze białym, czarnym, żółtym, zielonym czy niebieskim  nie będzie to miało dla mnie żadnego znaczenia. 
Czas pokaże "tyle o sobie wiemy ile nas sprawdzono".



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz