piątek, 8 grudnia 2017

Integracja międzynarodowa, czyli sushi plus kabanosy


Moje dzieci dzieli parę lat różnicy, dzięki czemu mogę porównywać systemy szkolnictwa na rożnych poziomach. 
Cześciej zdecydowanie jestem zmuszona udzielać się towarzysko w przypadku młodszego potomka (rżnęłam dynie, jadłam indyki, integrowałam, się międzynarodowo przy kawie itd). 

Ostatnio jednak, prawdopodobnie w związku z okresem przedświątecznym, zostaliśmy grupowo zaproszeni na imprezkę dla obcokrajowców, do szkoły starszego dziecka. 

Za moich, studenckich czasów takie przyjęcia cieszyły się dużą popularnością, po prostu każdy coś przynosił i życie towarzyskie kwitło. 
Tutaj zostało to zorganizowane identycznie, aczkolwiek ze względu na mocno międzynarodowy przekrój grupy było bardzo egzotyczne. Mianowicie każdy został poproszony o przyniesienie czegoś do jedzenia, typowego dla kraju, z którego pochodzi. 

Bez ściemniania, powiem, że poszłam na łatwiznę i zrobiłam małą czystkę w sklepie polskim. Bazując jak zwykle na wędlinach naszego, rodzimego pochodzenia uszczęśliwiłam grupę obcokrajowcow. Co było do przewidzenia największą popularnością cieszyły się kabanoski !


Wszystko było bardzo dobrze zorganizowane, każdy produkt musiał być dokładnie opisany, co zawiera, skąd pochodzi itd. Wszyscy są tutaj mocno przewrażliwieni, jeżeli chodzi o wszelkie alergie. Co ma  podwójny sens. Po pierwsze nikt im nie zacznie się dusić na oczach, a po drugie nikt ich nie pozwie. 

Kiedy stoły już uginały się od dziwnie wyglądającego jedzenia, ochłonęłam z pierwszego szoku kulturowego i zaczęłam węszyć po okolicy (w przenośni i dosłownie). 

Jak zwykle można było wyodrębnić grupy "geograficzne". Królowała zdecydowanie Ameryka Południowa. Wszyscy przeszli natychmiast na hiszpański i zaanektowali jeden kąt sali, druga grupa bardzo mała, niestety zabrzmi to rasistowsko - czarna, trzecia Azjatów i czwarta my. 

Przez "my" rozumiem dosłownie tylko naszą rodzinę. Tak się złożyło, że inni Europejczycy wyjątkowo nie dojechali. W efekcie nagle wylądowaliśmy przy stole z Japonkami. I to był czysty szał ! 

Na marginesie dodam, że uwielbiam sushi, nowo poznane skośnookie kumpelki przyniosły właśnie sushi własnej roboty. Już w tym momencie je pokochałam. W dodatku były bardzo miłe, ich angielski był bardzo słaby, ale okazało się, że przy dobrym jedzonku właściwie nie jest niezbędny. 

Starając się zaimponować towarzystwu, przypomniałam sobie moje japońskie słownictwo, które niepokojąco zahaczało o harakiri, samurajów, roninów itd. Na szczęście Panie mimo braków językowych wykazały się wielkim poczuciem humoru (pominęłam przy jedzeniu temat seppuku i harakiri). 

Nasze dzieci reprezentujące typową słowiańską urodę, w oczach Japonek były super egzotyczne. Młodsze dziecko ignorując całkowicie potencjalne trudności w komunikowaniu się, władowało się prawie na kolana jednej z nich i rozpoczęło długą rozmowę o pokemonach, które jak wiemy najlepiej łapać w Tokio. Okazało się, że Panie tak samo dobrze znają się na pokemonach jak na robieniu sushi. 

Pod koniec wieczoru były totalnie zakochane w naszym synu. 

W międzyczasie uaktywniła się druga strona sali i przy muzyce rozpoczeły się lekkie przytupywania. Prawdopodobnie ze względu na obecność rodziców młodzież zdecydowała się szaleć z umiarem, niestety. A szkoda, bo z tego co widziałam to niektóre z tych dzieciaków miały fantastyczne wyczucie rytmu. 

Tutaj nasze potomstwo stwierdziło, że im też grają w duszy gorące, latynoskie rytmy i zaczęło tańczyć. Powiem nieskromnie, że wymiatali ! O ile wcześniej azjatyckie mamusie zapałały uczuciem do naszego syna, teraz dołączyła do nich również żeńska część latynoskiej populacji. Do nieśmiałych pląsów dołączyli się nawet nauczyciele. Szkoda, że impreza miała czas ograniczony, który i tak wszyscy przekroczyli, bo jeszcze trochę i rozkręciłaby się z tego całonocna zabawa. 

Pod koniec tych dzikich pląsów podeszła do nas nieśmiało para i zapytała czy te tańczące dzieci to nasze ? Przytaknęliśmy ochoczo. Małżeństwo odetchnęło z widoczną ulgą, okazało się, że to Francuzi. Spędzili cały wieczór przyczajeni gdzieś w kąciku. Pani zapytała  mnie konspiracyjnym szeptem, czy ja sobie zdaję sprawę, że jesteśmy tutaj jedynymi europejczykami ? Wygladała przy tym na lekko przerażoną. 

Dopiero co przyjechali tak jak my, ale jeszcze biedacy nie ochłonęli. Zawsze wiedziałam, że Polacy są bardziej zahartowani w bojach oraz otwarci na nowe doznania. Mój duch patriotyczny zdecydowanie ciągle trzyma się świetnie !

Padliśmy sobie w objęcia ze wszystkimi nowo poznanymi rodzicami i nauczycielami, zgarnęliśmy potomstwo, dotarliśmy do domu i zgodnie uznaliśmy imprezę za pełen sukces integracyjno-towarzyski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz